Reklama

„Żarty o wbiciu zębów w tynk są fajne, póki nie zaczynasz patrzeć na ściany z apetytem”

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

13 czerwca 2020, 17:29 • 20 min czytania 2 komentarze

– Długo, bardzo długo żartowaliśmy, że jak coś, to wbijemy zęby w tynk. Ale nastąpił taki moment, gdy naprawdę zaczęliśmy patrzeć z apetytem na ściany, więc było jasne, że wszyscy tego do końca nie wytrzymają – opowiada w rozmowie z nami Bartosz Biel, piłkarz I-ligowego GKS-u Bełchatów. Klub znalazł się na zakręcie po zakończeniu współpracy z PGE, ale rozmawiamy też m.in. o 10-letnim kontrakcie z SMS-em Łódź czy zderzeniu teorii o ochronie prawnej piłkarzy z pandemiczną praktyką.

„Żarty o wbiciu zębów w tynk są fajne, póki nie zaczynasz patrzeć na ściany z apetytem”
W GKS-ie dorobek punktowy od dość dawna zdecydowanie lepszy od sytuacji organizacyjnej.

Nie chcę nikogo obwiniać, nie chcę na nikim wieszać psów. Tutaj tak naprawdę nie ma jednego winnego, długi ciągnęły się latami, niby ostatnio coś się poprawiło pod kątem ograniczania wydatków, ale znowu nie wykorzystano szansy, by sprowadzić do klubu sponsora strategicznego, niezależnie czy byłoby to PGE, czy jakiś inny podmiot. Wina rozkłada się po równo, natomiast moim zdaniem przeoczyliśmy przede wszystkim ten czas po awansie, gdy atmosfera wokół klubu była wyśmienita. My jako zawodnicy zrobiliśmy wszystko, może nawet zagraliśmy ponad stan. Ten sezon nie jest przecież pierwszym sezonem, w którym mamy problemy finansowe.

W II lidze też były zaległości?

Oczywiście zdarzały się spóźnienia po 3-4 miesiące,ale wtedy jakoś potrafiliśmy się zjednoczyć, trochę nas trzymała przy życiu wizja, że być może po awansie PGE znów wejdzie w GKS. Teraz dostaliśmy patelnią po głowie, złudzenia zniknęły. Być może to też zarzut, że wszyscy w Bełchatowie skupili się na tej PGE, zamiast szukać jakichś alternatywnych rozwiązań. Chyba za duża była ta wiara, że spółka sama się zgłosi, zapłaci 8 baniek i nie będzie oczekiwała niczego w zamian. Macie, grajcie sobie. Przecież to nie jest firma, która będzie biegała za I-ligowym klubem, żeby się w nim reklamować.

GKS wydawał się w sumie niezłym miejscem do zainwestowania, wygrany Pro Junior System, paru obiecujących gości w składzie…

…liga też w sumie wygrana na boisku, gdyby nie te dwa ujemne punkty, które nie zależały od nas. Graliśmy wychowankami, stawialiśmy mocno na młodzież, w dodatku to byli w większości ludzie związani z regionem, z Bełchatowem, albo najdalej z Łodzią. Teraz tych młodych jest jeszcze więcej, są sukcesy też w najstarszych młodzieżowych rocznikach. Centrum Polski, duży biznes wszędzie wokół. Można chyba było znaleźć jakieś alternatywy, nawet wśród firm mniejszych niż PGE. Tymczasem nie mamy nic, mimo że przecież PGE nie skończyło z finansowaniem z zaskoczenia, z dnia na dzień, wręcz przeciwnie, to ich zakończenie współpracy z GKS-em bardzo się przeciągało. Dziura finansowa też się pogłębiała, więc teraz będzie tym ciężej ją zasypać.

Najdobitniej ją obrazują te ujemne punkty.

A mogło być ich jeszcze więcej, GKS niektóre zaległości spłacić dosłownie w ostatniej chwili, bo groziło i dziesięć ujemnych punktów. Druga sprawa, o której trochę się zapomina – większość z naszych pensji my sami przynieśliśmy do klubu. Wygrany Pro Junior System to przecież zasługa sztabu i drużyny, z tego dostaliśmy kilka pensji. Następne wypłaty to Michalski, Zdybowicz czy Kocyła, cała drużyna zapracowała na to, by można było sprzedać poszczególnych zawodników i z tych pieniędzy następnie wypłacić pensje. Większość mojego czasu w Bełchatowie to płacenie drużynie właściwie wyłącznie tego, co sama sobie „wygrała”. Tak się na dłuższą metę nie da.

Reklama
Dopóki żyliście nadzieją, to jakoś to wyglądało. Największy kryzys zaczął się po oświadczeniu PGE.

Tak, to był listopad, graliśmy na Stomilu, przywieźliśmy 1:0. Zostały nam do końca roku dwa mecze, z Wartą Poznań i przeciw Radomiakowi, zajmowaliśmy miejsce w środku tabeli i chyba nikt się nie spodziewał, że będziemy walczyli o utrzymanie. Moim zdaniem mieliśmy raczej zespół, który spokojnie mógł patrzeć wyżej, do Miedzi traciliśmy 4 punkty. Cały czas łudziliśmy się, że PGE wejdzie w klub, wpadną może dwie, trzy zaległe pensje, będzie jak zawsze. No i wtedy, przed meczem z Wartą, przeczytaliśmy oświadczenie PGE rozesłane do mediów, że kończą negocjacje i współpracę z GKS-em Bełchatów.

Przejrzeliśmy na oczy, wszystko momentalnie siadło. Przez półtora roku żyliśmy cały czas w trybie „zaraz wejdą, zaraz będzie normalnie”, a teraz to wszystko z dnia na dzień się skończyło. Bardzo nam to podcięło skrzydła. To od razu było widać, z Wartą porażka, z Radomiakiem porażka, na wiosnę 1 punkt w 4 meczach. Sześć meczów, 1 punkt, 1 gol.

Głowy siadły?

Nie zastanawiałem się nad tym, dopiero teraz widzę jak wyraźnie w tabeli formy można zaznaczyć moment tej ostatecznej decyzji PGE. Ale to wszystko, co przez półtora roku wypieraliśmy, musiało w końcu uderzyć ze zdwojoną siłą w szatnię.

Taka gra na atmosferze, że bidnie, ale godnie, często przynosi efekty na krótką metę, ale długofalowo nie ma racji bytu.

Też tak myślę, na początku są żarty, poczucie jedności, fantazja, atmosfera. Ale jak nie dostajesz pieniędzy 5 miesięcy, to robi się średnio kolorowo. A jak jeszcze nie dostajesz pieniędzy, a siadasz na ławce parę meczów, to w końcu jest wybuch.

II liga w waszym wypadku była chyba trochę takim jechaniem na fantazji?

Na pewno mieliśmy bardzo fajną szatnię, takiej chyba nigdy w życiu nie spotkałem. Byliśmy mocno zjednoczeni, mieliśmy świetny kontakt, to było widać i na boisku, i poza nim. To był jeden z czynników, który mocno nam pomagał w walce o awans. To też osobna kwestia, że trochę wmawialiśmy sobie, że jak zrobimy I ligę, to pojawi się sponsor i wszystko będzie jak dawniej.

Najbardziej widoczne to było chyba w meczu z Widzewem. Rywal trochę sparaliżowany tą gigantyczną presją, a u was zabawa.

Tam było w pełni widać różnicę między szatniami, między atmosferą u nas i u nich. Było widać jak oni się zachowują i jak my się zachowujemy, jak oni się wspierają na boisku i jak my się wspieramy. Wtedy trafiliśmy naprawdę ze wszystkim, super otoczka meczu, przeciwnik fajny, mecz który zapamiętam do końca życia. Upiekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu, z jednej strony awans GKS-u, a z drugiej brak awansu naszego największego rywala. Nas to wszystko bardzo motywowało, ale nie plątały się nam nogi. Za to plątały się Widzewowi. W tym meczu byli strasznie wystrzeleni, zresztą tak jak w spotkaniu jesienią, gdzie dostali dwie czerwone kartki. Mieliśmy też w drużynie sporo chłopaków z regionu, którzy chodzili na mecze GKS-u Bełchatów czy ŁKS-u, więc dla nich to był wyjątkowy moment.

Reklama
Nie żałowałeś, że odrzuciłeś ofertę Widzewa?

Nie. Był taki temat, ale nie brałem takiej opcji pod uwagę. Bardziej sympatyzuję z ŁKS-em, od małego byłem kibicem Górnika Wałbrzych, Górnik trzymał sztamę z ŁKS-em. Wychowany byłem w taki sposób, żeby być lojalnym, potem to się umocniło, gdy grałem w Łodzi i w Bełchatowie. Nie żałuję tego.

ŁKS to chyba taki najbardziej szalony moment w twojej karierze, dla was wszystkich od razu skok na najgłębszą możliwą wodę i szybkie utonięcie całego klubu.

Okres, którego najbardziej żałuję w całym życiu. Nie tylko dlatego, że klub, któremu kibicowałem się rozpadł, ale też z bardziej osobistych względów, bo zmarnowałem swoje pięć minut. Byłem wtedy w gazie, jeździłem na wszystkie zgrupowania młodzieżowych reprezentacji, wchodziłem do dorosłego futbolu. Trenerzy z kadry mówili mi wtedy, że czas pójść wyżej, ja grałem w II-ligowym Turze Turek, a koledzy z reprezentacji już się obijali o te mocniejsze zespoły. Miałem szczęście, że SMS wówczas zaczął współpracę z ŁKS-em i całą grupą trafiliśmy do I ligi, z gwarancją, że to na nas będzie się opierał skład wiosną. Jako młodzieżowiec wyglądałem nieźle, trzy mecze zagrałem od deski do deski, nie miałem wówczas raczej konkurenta, więc pewnie zagrałbym całą rundę, nabił minuty, może pojawiłyby się jakieś liczby. Ale po trzech meczach klub się rozpadł, musiałem wrócić do Tura, na dół II ligi, powołania pojawiały się coraz rzadziej, kontrakt z SMS-em był nadal ważny i zamiast wejścia na ten najwyższy poziom, moja przygoda trochę przystopowała.

W praktyce mogłeś wiosną iść do innego I-ligowca i zagrać tam całą rundę, w ŁKS-ie stanęło na trzech meczach?

Tak, było zainteresowanie ze strony kilku klubów, ale miałem kontrakt z Januszem Matusiakiem i to był taki czas, że były problemy, by odchodzić z SMS-u. Miałem na przykład kontakt z innego klubu ekstraklasowego za łebka, miałem ofertę z zagranicy, ale SMS zawsze chciał za nas wszystkich naprawdę duże pieniądze, to były zaporowe ceny, więc cały czas byłem piłkarzem szkoły. Dopiero potem, gdy SMS zaczął tracić renomę, zaczął faktycznie sprzedawać piłkarzy, ale za moich czasów bardzo to utrudniano. SMS nie stał pod ścianą, nie chciał puszczać chłopaków za 100 czy 200 tysięcy złotych, tylko czekali na o wiele wyższe oferty. Dlatego też kiedy SMS zadecydował, że mamy wszyscy grać w Turze, to graliśmy w Turze, jak w ŁKS-ie, no to w ŁKS-ie. Na pewno ten cały czas nauczył mnie dużej pokory.

Trochę jak z Antonim Ptakiem kiedyś, gdy jego ludzie przechodzili z ŁKS-u do Piotrcovii, potem do Pogoni Szczecin.

Trafne porównanie, bo pan Ptak podobnie jak dyrektor Matusiak też nie potrzebował pieniędzy z transferów swoich piłkarzy i mógł sobie pozwolić na prowadzenie ich karier według własnej wizji. SMS był wtedy na topie, po trzynastu chłopaków jeździło na zgrupowania województwa, kilku łapało się do reprezentacji Polski. W moim roczniku zdobyliśmy nie tylko mistrzostwo Polski jako SMS, ale też mistrzostwo Polski jako województwo łódzkie. Wszyscy mieliśmy jednak ważne umowy, więc o transferach nie było mowy.

Kiedy ci się skończył kontrakt z SMS-em?

Niedawno, jak miałem 23 lata. A zaczynała się, jak miałem 13. Oczywiście to było wszystko zgodne z prawem, nie mogę tutaj narzekać, ale dzisiaj na pewno bym na to spojrzał trochę inaczej, umowa, która trwa dziesięć lat to dość dziwna sytuacja. Z SMS-u do kolejnych klubów trafiałem jedynie na wypożyczenia, co też pewnie nie ułatwiało mi przebijania się wyżej. Szkołę skończyłem jako 19-latek, a następne cztery lata jeszcze jeździłem po Polsce jako zawodnik SMS-u.

Jak to w ogóle możliwe, że ten kontrakt tyle trwał?

Gdy trafiałem gdzieś na wypożyczenie, albo chciałem zmienić klub, musiałem podpisać aneks o jego przedłużeniu, tak by ewentualny nabywca musiał zapłacić klubowi. To ciągnęło się za nami latami, bo nie tylko ja miałem taką umowę. Ale podkreślam, SMS był na topie, dyrektor Matusiak zasiadał też w organizacjach piłkarskich, wszystko na pewno było zgodne z przepisami. Sami się na to godziliśmy, chcąc uczyć się w tej elitarnej szkole. Można gdybać, czy przy nieco inaczej skonstruowanych umowach więcej piłkarzy przebiłoby się do centralnych lig. Teraz zostaliśmy we dwóch, ja w GKS-ie w I lidze, Krystian Nowak w Widzewie w II lidze i to właściwie tyle. Reszta poszła do pracy, zostaliśmy we dwóch. Można zadać pytanie, ilu z zawodników, którzy jeździli z nami na kolejne mecze reprezentacji po prostu przepadło. Aż trudno uwierzyć.

SMS to była wtedy firma, doskonały ośrodek treningowy, wychowankowie z sukcesami.

Bez porównania z resztą regionu, to była chyba jedna z lepszych baz w Polsce. Zagłębie miało fajne boiska, ale chyba nikt więcej dwóch pełnowymiarowych sztucznych i dwóch naturalnych nie miał. Ja akurat się załapałem nawet na wymianę sztucznej murawy, więc miałem wymarzone warunki. Przyjeżdżały tam najlepsze zespoły Europy na Nike Premier Cup, to była naprawdę duża impreza, której byle ośrodek by nie mógł zorganizować.

Nie do końca wypaliła ta wizja, by umieszczać całą młodzieżową drużynę w jednym miejscu. I w ŁKS-ie, i w Turze średnio było się od kogo uczyć, skoro większość kadry stanowili juniorzy z SMS-u.

Na pewno to nie był przypadek, że wyniki były średnie. SMS w teorii chciał nas mieć na oku, wszystkich zgrupowanych w jednym miejscu, zachować pełną kontrolę nad piłkarzami. Natomiast myślę że korzystniejsze i dla nas, i dla nich byłoby porozbijanie nas na różne drużyny, tak żeby było od kogo podłapać doświadczenie. Pierwszym moim klubem, do którego wyjechałem już sam była Puszcza Niepołomice i to było coś zupełnie innego, niż gra w Turze albo w ŁKS-ie. Żeby iść do przodu muszą cię otaczać lepsi piłkarze od ciebie, od przeciwnika przecież się nie nauczysz, może ci najwyżej zapakować parę goli, a ty sobie za nim pobiegasz. Do tego przez treningi uczysz się pewnych zachowań, nawyków, takich rzeczy, które możesz nabyć jedynie w drużynie ze starszymi zawodnikami. My spędziliśmy ze sobą 7 lat w SMS-ie, a potem musieliśmy się jeszcze uczyć od siebie nawzajem już w seniorskiej piłce. Sądzę, że lepiej by się jednak sprawdziło rozrzucenie nas po Polsce, zwłaszcza, że wtedy może też więcej piłkarzy by się do tej seniorskiej piłki faktycznie przebiło. Wtedy jednak nikt z nas na to nie patrzył, zresztą i tak nie mieliśmy na to wpływu. Byłem i jestem tylko pracownikiem kolejnych klubów.

Technika, same piłkarskie umiejętności to chyba nie był żaden problem, pojawiały się bardziej trudności z tym słynnym doświadczeniem.

Trafialiśmy do SMS-u w takim wieku, że musieliśmy wyróżniać się techniką, na masę i warunki przychodził czas w późniejszym etapie rozwoju. Dlatego nie było tych problemów technicznych też w seniorach, skoro zbierani byli w szkole wyłącznie ci piłkarze, którzy od początku mieli na tym polu przewagę. Gorzej z fizycznością, która zwłaszcza w Polsce miała i nadal ma bardzo duże znaczenie. U nas w Polsce ogółem przepadło naprawdę wielu bardzo mocnych technicznie piłkarzy, a gdy w drużynie byli wyłącznie tacy, nikogo starszego, nikogo bardziej doświadczonego… Szkoda, że w ŁKS-ie to wszystko skończyło się tak szybko, być może wtedy nabralibyśmy trochę obycia z ligą. Jedyna satysfakcja, że udało się chociaż w tych specyficznych warunkach ugrać punkcik w Olsztynie. To była dla nas wszystkich ogromna szansa.

Odczuliście to, jak wyglądał w tamtym okresie ŁKS pod względem czysto organizacyjnym?

Podzieliłbym to na dwie części. Kierownikiem był Jacek Żałoba, wiadomo, jakie jest jego podejście do organizacji. To człowiek, który wyrównuje piłkarzom getry przy zdjęciach przed sezonem, więc jest jasne, że od tej strony wszystko było tip-top. Zawsze go za to podziwiałem, najdrobniejszy szczegół dopracowany. Kiedyś się na mnie naprawdę poważnie obraził, przez kilka dni nie odzywał.

O co poszło?

Kierownik miał taki zwyczaj, że zawsze w przerwie miał przygotowany drugi komplet strojów, jeśli ktoś był ubrudzony, uważał, że trzeba się koniecznie przebrać, żeby drugą połowę znów rozpocząć bez jakiegoś błota na koszulce. Jeden mecz graliśmy na krótko, pod koszulkami mieliśmy białą długą lajkrę. Z tyłu pobrudziłem rękawek, nie widziałem tego zupełnie, więc nie zgłaszałem, że muszę się przebrać. Wychodzimy z szatni, kierownik idzie za mną i dostrzega, że mój strój jest ubłocony!

Nie mów, że wyszedłeś na drugą połowę brudny.

Oczywiście, że nie. Kierownik opóźnił rozpoczęcie drugiej połowy, musiałem pobiec do szatni i się przebrać, dopiero pozwolił grać! No ale obraził się i tak.

Niestety, działania klubu w I lidze to nie tylko sprzęt i zdjęcia, ale też grafik treningów, wyjazdów i tak dalej. Tutaj na pewno się zaczynały schody, przychodziliśmy na trening, a tam zajęte boisko, na ŁKS-ie przyjeżdżamy, a tam nie wolno. Nie były to jakieś znaczące sprawy, ale było widać, że dużo naszych działań to improwizacja. A nawet po prostu prowizorka. Przedłużanie agonii, nie było szans z tego wyjść.

Zdarzały się zrzutki na mecze wyjazdowe?

Na pewno nie było wyjazdów z hotelem. Do Olsztyna, gdzie zremisowaliśmy, wyjechaliśmy o czwartej rano i prosto z autokaru wyszliśmy na mecz. Nie wiem, kto za to płacił, podejrzewam, że organizowali to kibice, ludzie przy klubie. Sam zarząd nie miał funduszy na nic.

A my byliśmy po prostu ludźmi, którzy stwierdzili, że nie zaszkodzi spróbować, nawet jeśli misja jest skazana na niepowodzenie. Chyba wszyscy się liczyli, że może zbankrutujemy na koniec sezonu, ale niewielu się spodziewało, że to stanie się tak szybko, już po trzech meczach.

Teraz do Głogowa pojechaliście za pieniądze lokalnego biznesu.

Tak, w Bełchatowie też sytuacja jest już w tym miejscu, gdzie na sporo rzeczy się zrzucamy, my w szatni, lokalni przedsiębiorcy. Ale to nie są ludzie, którzy obracają milionami, oni po prostu mają mały warsztat czy sklep, do tego też dobre serce i co jakiś czas się dorzucają. Nie wiadomo, czy na następny wyjazd pojedziemy dzień przed meczem, no bo z czego w sumie to opłacić. My już nawet nie mamy za bardzo jak, z pensji sobie nie potrącimy, bo pensji nie dostajemy. Zresztą, kontrakty i tak mamy chyba najniższe w lidze.

Spodziewaliście się, że trener Derbin nie zostanie z wami do końca ligi?

Rozmawialiśmy o tym w szatni wielokrotnie, jeszcze przed odejściem trenera. Ustaliliśmy: jesteśmy już w takiej sytuacji, że ktokolwiek z nas może podjąć naprawdę dowolną decyzję i reszta nie będzie miała żadnych pretensji. Trzymaliśmy się razem bardzo długo, solidarnie i bez wyłamywania się, ale ile można? Stwierdziliśmy, że teraz już każdy musi zadbać o siebie – kto będzie chciał rozwiązać kontrakt z winy klubu, niech to zrobi, kto będzie chciał rozwiązać za porozumieniem stron – reszta musi to zrozumieć. Patrzyliśmy przez półtora roku na klub, teraz już naprawdę musimy na siebie. Trener Derbin nie jest wyjątkiem. Tyle czasu nas przeciągano i traktowano po prostu źle, że teraz już nie może być jakichś nacisków, by trzymać się razem do końca sezonu. Zwłaszcza, że przecież jest jasne: do końca sezonu żadnych pieniędzy nie dostaniemy.

Czyli pełna wyrozumiałość.

Oczywiście, będę miał z nim same pozytywne wspomnienia, zresztą to jest jeden z największych optymistów, jakich spotkałem, nie tylko w piłce. Na tym przykładzie możemy sobie zobrazować, w jakim miejscu jest klub. Skoro taki optymista jak trener Derbin mówi dość – nie ma światełka w tunelu. My cały czas dajemy i będziemy z siebie dawać sto procent. Ale nasze sto procent, gdy z tyłu głowy mieliśmy nadzieję na lepsze jutro, trudno będzie wyciągnąć teraz, gdy tak naprawdę jesteśmy świadomi, że to koniec. Nie da się tego zupełnie wyrzucić z głów, można udawać, można to maskować przygotowaniem fizycznym, ale w detalach gdzieś zabraknie dojścia, gdzieś koncentracji, stracona bramka podetnie skrzydła mocniej, niż podcinała jesienią czy wcześniej. A przecież walczymy też o siebie, o to, by pozostać na tym poziomie ligowym, by znaleźć pracę w innym klubie, jeśli GKS nie przetrwa. Póki GKS istnieje, a my jesteśmy jego zawodnikami, będziemy dawać z siebie ile możemy i jestem pewny, że jeszcze trochę punktów uda się ugrać.

Jak trener wam zakomunikował swoją decyzję?

Od dłuższego czasu mówiliśmy między sobą i z ludźmi ze sztabu: ktoś wstanie rano i uzna, że ma dość, to po prostu przychodzi, żegna się i nikt nie ma pretensji. Ktoś uzna, że bierze L4 i jedzie do Chorwacji, śmiało. Długo, bardzo długo żartowaliśmy, że jak coś, to wbijemy zęby w tynk. Ale nastąpił taki moment, gdy naprawdę zaczęliśmy patrzeć z apetytem na ściany, więc było jasne, że wszyscy tego do końca nie wytrzymają. Trener Derbin wyjechał do siebie, do rodziny, powiedział nam po powrocie, że w trasie wszystko przemyślał i niestety, dalej nie jest w stanie tego ciągnąć. PGE wtedy kolejny raz podkreśliło, że nie ma szans na wejście w GKS, to na pewno też miało znaczenie. Czekał właściwie do samego końca, zrezygnował dopiero, gdy już naprawdę nie było nadziei.

Jako zawodnik masz trochę trudniej, wiąże cię kontrakt.

Na pewno, rozwiązanie za porozumieniem stron, to przecież dla mnie koniec sezonu, a przy tym pewnie musiałbym się zrzec zaległości. Żeby odejść i od razu grać, a przy tym za jakiś czas dostać jakąś część zaległych pensji, musiałbym rozwiązać kontrakt z winy klubu, a to nie jest takie proste. To jest zresztą dla zawodnika bardzo trudna sytuacja, w teorii możesz odejść i na przykład uniknąć dopisania sobie spadku w CV, albo zostać i wyłapać w czapkę większość meczów, bo po prostu w klubie nie ma już nic. Możesz przed tym uciekać miesiąc, dwa, pół roku, ale nie 18 miesięcy. To jest jak gonienie się z cieniem, w pewnym momencie już naprawdę nie myślisz o niczym innym, tylko o tym, czy dostaniesz cokolwiek ze swoich zarobionych pieniędzy.

Grałeś kiedyś w klubie, który nie miał problemów finansowych?

W Bytovii nie mogłem narzekać, ale faktycznie nie miałem tutaj za dużego szczęścia, ŁKS na samym końcu, Tur Turek, potem jeszcze parę takich, gdzie były problemy, teraz GKS. Po raz pierwszy jednak spróbowałem skorzystać z tych instrumentów, które miały nas chronić i na razie nie jestem specjalnie zadowolony z efektów. Właściwie nic mi te pisma, wysyłane do najróżniejszych instytucji pilnujących interesów piłkarzy, nie dały.

Jak to wygląda w praktyce? Ostatnio sami zastanawialiśmy się, czemu piłkarze nie korzystają ze swoich praw, żeby zwalczać prowizorkę w klubach?

Tak jak widzisz.

Sprawie został nadany jakiś bieg?

Bieg wsteczny! Nie no, nie jestem człowiekiem, który chciałby kogokolwiek pouczać, ale na pewno to nie jest tak, że pstrykasz palcami i nagle jesteś wolnym zawodnikiem. Składasz pismo z wezwaniem do zapłaty, gdy klub zalega ci z wypłatą przez dwa miesiące. Potem przez dwa tygodnie klub musi się do tego ustosunkować, to znaczy zapłacić wszystkie zaległości. Następnie, jeśli nadal nie masz zapłaconych zaległości, wysyłasz oświadczenie o rozwiązaniu kontraktu. Klub ma siedem dni na złożenie odwołania, ale musi mieć do tego jakieś podstawy.

Dwa miesiące bez kasy, jedno pismo, dwa tygodnie bez kasy, drugie pismo, tydzień – jesteś wolny.

W praktyce moje zaległości są zdecydowanie starsze, a moje pisma od dwóch miesięcy trafiają w próżnię. Dostaję tylko oficjalne informacje o kolejnych terminach rozpraw, szanowny panie, proszę poczekać na termin rozprawy, szanowny panie, klub się odwołał i tak dalej. Nic się jak dotąd nie ruszyło, od dwóch miesięcy moja sprawa stoi w miejscu. Być może w Ekstraklasie to jest lepiej pilnowane, ale w przypadku I ligi, jeszcze w czasie tej pandemii, ochrona zawodników jest mocno ograniczona. Domyślam się, że może w normalnych warunkach byłoby lepiej, ale teraz wszyscy skupili się na testach, badaniach i wymazach z gardła, więc na ten moment po prostu gramy dalej. Za darmo i bez perspektywy, że coś tu się zmieni do końca sezonu.

Wydłużył się też ten „legalny” okres zalegania z pieniędzmi.

Tak, cztery miesiące. Moim zdaniem to już jest bardzo długo. Jak były dwa miesiące, to na szczeblu centralnym pewnie ponad połowa zalegała przynajmniej miesiąc. Teraz są cztery miesiące, to pewnie naturalne będzie opóźnienie dwa czy trzy miesiące. Moim zdaniem teraz PZPN chce głównie ratować kluby, żeby dokończyć rozgrywki, trochę mniej patrzy na samych zawodników. Zwłaszcza, że już wcześniej zawodnicy bali się składać te pisma, a już w ogóle w większych klubach, gdzie cały czas toczy się walka o jakiś wynik, który z kolei daje konkretne premie, na przykład z Ekstraklasy. Tam kluby mogą jeszcze szantażować, a to rezerwy, a to odstawienie od składu. Kibice też na pewno nie patrzą na to przychylnie. Nie jest u nas tak źle, bo w klubie wiedzą, że to oni zawalili, my zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Są wobec nas wyrozumiali i mimo różnych kroków, które podjęliśmy, na razie nikt nikogo inaczej traktować nie zamierza. Dochodzi jeszcze ten aspekt, że gdy klub bankrutuje, piłkarz nie dostaje nic. To też jest często broń w rękach klubów, jak będziesz dochodzić swoich praw, to klub nie przetrwa i nie zobaczysz nic.

Ludzie często patrzą na to przez pryzmat Ekstraklasy. Zarabiasz 50 tysięcy złotych, to możesz dostać raz na trzy miesiące i przecież nie zginiesz.

To głupota, zwłaszcza w stosunku do młodszych zawodników, którzy grają za 2 tysiące złotych i mieszkanie. Za co teraz taki piłkarz ma zrobić zakupy, jak on od pół roku dostał dwie pensje, czyli wychodzi mu 4 tysiące złotych na 6 miesięcy. Tu nie ma żadnego porównania. Jest też druga strona medalu. Czytam ostatnio wywiad z Payetem, pada pytanie: jak ja mogę zejść z kontraktu, jak ja żyję na kredytach. No rany, pół bańki tygodniowo i żyje na kredytach? Na co ten kredyt, na statek kosmiczny? Kupił dwie dzielnice w Marsylii? Na takim poziomie można oczywiście pytać, jakim cudem on nie ma poduszki finansowej. Ale w I lidze? Gdzie kontrakty są na poziomie średniej krajowej? Czym oni się różnią od ludzi, którzy w normalnych branżach też żyją od pierwszego do pierwszego, bez możliwości zrobienia jakichś oszczędności. Ja też staram sie patrzeć realistycznie, pewnie w Ekstraklasie byłbym w stanie wyżyć z jednej pensji nawet kilka miesięcy, ale te różnice w zarobkach są naprawdę duże. Między I a II ligą nie ma przeskoku, między I a Ekstraklasą jest przepaść.

Zgodziłeś się na obniżki koronawirusowe?

Temat pojawił się w klubie tylko raz, od razu odpowiedzieliśmy, że chętnie się zgodzimy, ale najpierw wypadałoby zapłacić jakiekolwiek zaległości. Podejrzewam, że zarząd puścił ten temat, bo po prostu musiał, ale nie wracał do tego, bo też zna dobrze naszą sytuację. Byliśmy wyrozumiali naprawdę długo. Może nawet za długo.

fot. NewsPix

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Miał zastąpić Lucasa w Bayernie. Na razie dorównuje mu pod względem urazów

Radosław Laudański
0
Miał zastąpić Lucasa w Bayernie. Na razie dorównuje mu pod względem urazów

Komentarze

2 komentarze

Loading...