Reklama

Piotr Parzyszek – wciąż trochę napastnik-zagadka

redakcja

Autor:redakcja

05 czerwca 2020, 11:03 • 4 min czytania 8 komentarzy

Piotr Parzyszek przychodząc do Piasta Gliwice stanowił zagadkę dla 99,9 procent obserwatorów. Prawie nikt nie widział go wcześniej w akcji, nie licząc ewentualnie jednego czy dwóch występów w młodzieżówce. W drugiej lidze holenderskiej błyszczał, w drugiej lidze belgijskiej miał niezłe liczby, ale w Eredivisie mocniej nie zaistniał, od Championship się odbił, nie poszło mu też na wypożyczeniu w Danii. Dla wielu był typową postacią z newsów na 90minut.pl. Znaków zapytania więc nie brakowało.

Piotr Parzyszek – wciąż trochę napastnik-zagadka

Dziś możemy stwierdzić jasno: z pewnością mowa o napastniku mogącym się wyróżniać w Ekstraklasie. Na razie jednak robi to okresowo, dlatego wciąż trudno stwierdzić, czy mógłby się odnaleźć w lepszym otoczeniu niż nasza liga.

Największym problemem Parzyszka pozostaje właśnie chimeryczność.

Jak zaczyna mu żreć, potrafi strzelać regularnie, ciągle stwarza zagrożenie. Jeśli jednak ma gorsze okresy, chwilami nawet nie dochodzi do sytuacji i staje się mało widoczny na boisku. On sam zawsze zdawał sobie sprawę ze swojej charakterystyki. Powtarzał, że jest typową „dziewiątką”, która żyje z dobrych podań. W przypadku braku ofensywnych konkretów, nie za bardzo może zrekompensować to drużynie w inny sposób.

A sinusoida strzelecka jest widoczna gołym okiem. Pierwsza runda w Piaście niemalże poszła na zmarnowanie – dwa gole w Ekstraklasie, przegrana rywalizacja z Michalem Papadopulosem. Początek mistrzowskiej wiosny był erupcją formy. Parzyszek wskoczył do wyjściowej jedenastki na wygrany 4:0 mecz z Lechem Poznań, zdobył bramkę, zaliczył asystę. To był przełom. Wiosną strzelił siedem goli (w tym decydującego o tytule w ostatniej kolejce z Lechem), dołożył cztery asysty. Mimo że końcówkę sezonu miał już słabszą, ogólnie mógł czuć, że został jednym z głównych architektów sensacyjnego mistrzostwa.

Reklama

Przez rok nie oddawał miejsca na spotkania ligowe. Dopiero 22 lutego tego roku usiadł na ławce w meczu z Cracovią, od początku zagrał Patryk Tuszyński. Identycznie działo się tydzień później z Rakowem. Chwilowe cofnięcie do drugiego szeregu najwyraźniej mu pomogło, bo potem strzelił zwycięskiego gola z Arką Gdynia, z nim w składzie Piast pokonał Legię, a granie po koronawirusowej przerwie zaczął od dwóch trafień z Wisłą Kraków. Wcześniej jednak odbijał się od bandy do bandy. Licząc pucharowe eliminacje, Parzyszek na początku sezonu nie zdobył bramki w siedmiu występach z rzędu (zawsze zaczynał od początku). Później się zaczęło:

  • kolejka po kolejce gol z Wisłą Płock i Zagłębiem Lubin
  • cztery mecze posuchy
  • kolejka po kolejce gol z Legią, dwa gole z Wisłą Kraków
  • sześć meczów posuchy
  • gol z ŁKS-em
  • pięć meczów posuchy i wreszcie wspomniane gole z Arką i Wisłą

Urodzony w Toruniu napastnik ma już na koncie 60 ekstraklasowych gier. Ani razu nie przebywał na boisku od początku do końca, ale nie może narzekać na brak zaufania. Jak już w lutym 2019 wywalczył plac, 38 razy z rzędu znajdował się w pierwszym składzie na ligę. Z tego względu, dzieląc jego dorobek na minuty, liczby wyglądają mniej imponująco. W tym sezonie strzela średnio co 197,8 minut (dane z Ekstrastats.pl). Dla porównania: Jarosław Niezgoda jesienią trafiał raz na 76 minut. Flavio Paixao na jedną bramkę potrzebuje 114,2 minuty, Jose Kante 120,5, Christian Gytkjaer 139,2, Felicio Brown Forbes 169,9, a Patryk Klimala w pierwszej rundzie znajdował drogę do siatki raz na 153 minuty. Okolicznością łagodzącą jest fakt, iż Parzyszek nie podchodzi do rzutów karnych, wszystko musi sobie nastrzelać w „normalny” sposób.

W przypadku Piotra Parzyszka wielkie znaczenie ma spokój wokół niego. Jeżeli coś zaprząta mu głowę poza boiskiem, odbija się to na jego dyspozycji, nie potrafi się odciąć. Latem zdecydowanie nie pomogło zamieszanie z potencjalnym transferem do włoskiego Frosinone. Sam zainteresowany był gotowy skorzystać z oferty, ale kluby się nie dogadały. Szansa na zrobienie kolejnego kroku do przodu przepadła. Zawodnik nie od razu wrócił do równowagi, choć dziś zapewnia, że momentalnie znów w całości skupiał się na Piaście. Piaście, do którego przychodził z założeniem obu stron, iż ma się tu wypromować. Dano mu trzyletni kontrakt i znacznie wyższe zarobki niż w holenderskim ekstraklasowcu PEC Zwolle. Oznaczało to, że po pierwszym sezonie był najlepszy czas na sprzedaż i go nie wykorzystano. Zimą Parzyszek myśl o transferze dopuszczał jedynie na początku stycznia, później temat przestał dla niego istnieć. Jak widać, taka postawa chyba pomogła. Pozostało jeszcze 10 kolejek, a on już zdobył tyle samo bramek co w całym ubiegłym sezonie.

Teraz coraz więcej wskazuje na to, że Parzyszek może w Polsce zapuścić korzenie. Po tym sezonie pozostanie rok do końca jego umowy. Raczej nikt nie wyłoży już za niego większych pieniędzy, zwłaszcza że we wrześniu skończy 27 lat i nie byłby już zbyt perspektywiczną inwestycją.

Jeżeli Piotr Parzyszek będzie zdrowy, jeszcze przez lata może z niezłym skutkiem funkcjonować na poziomie Ekstraklasy. Jeśli jednak chodzi o ewentualne granie na wyższym poziomie, nawet po tylu miesiącach to dla nas napastnik-zagadka. Nie potrafilibyśmy zająć jednoznacznego stanowiska.

Reklama

Dziś przeciwko Koronie Parzyszek znów wystąpi od pierwszego gwizdka sędziego. W Kielcach naprzeciw niego mógłby stanąć Michal Papadopulos, do niedawna jego konkurent, ale Czech na ten moment w ataku musi ustąpić pierwszeństwa przesuniętemu do przodu Jackowi Kiełbowi. Biorąc pod uwagę postawę obu drużyn w ubiegłym tygodniu, już na otwarcie możemy dostać najbardziej energetyczny mecz w całej kolejce.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Hiszpania

Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Antoni Figlewicz
1
Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Komentarze

8 komentarzy

Loading...