Długo zastanawialiśmy się nad tym, co przymusowa przerwa spowodowana pandemią koronawirusa zmieni w ekstraklasowym krajobrazie i przygotowaliśmy się praktycznie na wszystko. Tomas Petrasek zacznie przegrywać co drugą głowę? Okej. Korona Kielce będzie zdobywać po dwa gole w meczu? W porządku. Fabian Serrarens pokona bramkarza? Szok, ale da się z tym żyć. To wszystko może się jeszcze wydarzyć, ale pierwsza niespodzianka została już przyklepana. Jeśli stoicie, usiądźcie – Górnik Zabrze wygrał mecz wyjazdowy.
Jak to mawiają – do czternastu razy sztuka. Wcześniej z delegacji ekipie Marcina Brosza udało się przywieźć ledwie pięć remisów, a aż osiem razy w kierunku Zabrza zmierzał smutny autobus, co dawało Górnikowi tytuł najgorszej w lidze drużyny w tym względzie, do spółki z ŁKS-em. No właśnie… Powiecie, że nic dziwnego, że przyszło przełamanie, skoro Angulo i spółka udali się w gości do najgorszego zespołu w lidze. Trochę się z tym zgodzimy, a trochę nie, bowiem i ŁKS u siebie wyglądał ostatnimi czasy całkiem przyzwoicie, i Górnik odwiedzał już podobnych dziadów, co nie kończyło się dobrze.
Tak więc ustalmy – wydarzenie jest sporego kalibru.
Ale nie byłoby możliwe, gdyby nie zgoda ŁKS-u. Ba. Podopieczni Stawowego – że tak to ujmiemy – podłożyli tory pod pociąg, który poprowadzili piłkarze Górnika. Po pierwsze chodzi nam tutaj o oddawanie piłki gościom. Miły gest, ale niekoniecznie w momencie, w którym walczysz o życie. I to nawet nie tak, że te arcygłupie straty były pokłosiem stylu gry preferowanego przez nowego trenera. W nietrudnych sytuacjach ełkaesiacy po prostu kopali pod nogi przyjezdnych. Ci skorzystali z tego raz (a powinni więcej). Do tańca zaprosił ich Dąbrowski, a chwilę później Georgios Giakoumakis strzelał swojego pierwszego gola w ekstraklasie, wykorzystując to, że piłka w polu karnym odbiła się od Angulo i spadła pod jego nogi.
Drugi rodzaj przyzwolenia na wywiezienie trzech punktów wiąże się z nieskutecznością. I tu główną rolę odegrał Adam Ratajczyk, młody, do tej pory chwalony przez nas chłopak. No ale nawet gdybyśmy chcieli się zlitować, to nie ma parasola ochronnego, który można by rozwinąć po takim pudle.
Ach ten Ratajczyk! ❤️ #ekstraklasaboners@OEkstraklasa #LKSGOR #WeszłoFm @JOlkiewicz @PawelPaczul @jakubbialek @mRokuszewski pic.twitter.com/BkkSwUuHHZ
— Łukasz Kleszczewski (@KleszczRex) May 30, 2020
W drugiej połowie Ratajczyk miał sytuację trochę trudniejszą, ale w tym kontekście słowo “trochę” nic nie zmienia. Tu i tu piłka powinna wpaść do bramki. Za drugim razem jednak niespełna 18-latek trafił wprost w Wiśniewskiego. Oczywiście nie tylko on marnował świetne okazje, nie trafiali również Wróbel czy Pirulo, ale ich sytuacje były jednak mniej klarowne. Bolesna lekcja pokory.
Wygrana Górnika to, jak wspomnieliśmy, spora sprawa (tym bardziej, że pozwala zabrzanom myśleć o ósemce), ale nie ukrywajmy – zasiadaliśmy do tego spotkania głównie po to, by poszukać ręki Wojciecha Stawowego w grze gospodarzy. Cóż, na to chyba za wcześnie. Szkoleniowiec z wąsem uśmiechał się rzadko, bo i powodów dostawał niewiele – to było dokładnie to samo w wykonaniu ŁKS-u, co świetnie poznaliśmy za czasów Kazimierza Moskala: kilka pozytywnych fragmentów, którym zabrakło puenty, a także masa niedociągnięć, które przykrywały wszelkie pozytywy. Za wcześnie na poprawę albo na taki futbol ŁKS jest już po prostu z tego typu szkoleniowcami skazany.
Fot. FotoPyK