Kluby angielskiej trzeciej i czwartej ligi są coraz bliższe temu, by narzucić sobie limity płacowe. Dla ekip z League One salary cap wynosiłoby 2,5 miliona funtów rocznie, z kolei drużyny czwartoligowe mogłyby płacić swoim zawodnikom maksymalnie łącznie 1,25 miliona funtów.
Anglicy argumentują to bardzo rozsądnie – zbyt wiele klubów popada w długi, a kryzys wywołany epidemią koronawirusa tylko pogorszy sytuację. Rick Parry, przewodniczący EFL, mówi wprost: – Nasz biznes wymaga resetu po pandemii. Perspektywa jest zła. Bardzo zła. Druga, trzecia i czwarta liga będą miały w najbliższym czasie dziurę finansową w wysokości 200 milionów funtów. Dalej tak funkcjonować nie można.
Dlatego potrzebne są rozwiązania natychmiastowe i radykalne. EFL poważnie bierze temat limitów płacowych i te miałyby wejść w życie już od przyszłego sezonu – kluby miałyby rok przejściowy na wypracowanie sobie odpowiednich budżetów, ale byłyby już częściowo z nich rozliczane. Za ich przekraczanie groziłyby kary punktowe, a nawet wykluczenie z ligi.
Ale to nie koniec zmian, bo za salary cap mają też iść zmiany w strukturach drużyn. Zespoły mogłyby się składać z maksymalnie 20 zawodników, z czego przynajmniej ośmiu miałoby być wychowankami krajowych akademii. Limit 20 graczy mógłby być zwiększany właśnie przez młodzieżowców – oni nie liczyliby się do obostrzeń i w ten sposób kadry nie byłby napompowywane dobrze opłacanymi obcokrajowcami. Przekaz jest jasny – macie szkolić, wychowywać, a nie płacić zagranicznym piłkarzom na egzystencję “tu i teraz”. EFL pracuje już nad projektem zmian w przepisach, chce konsultować go z klubami.
Zresztą również i w Polsce rozważa się wprowadzenie salary cap, o czym rozmawialiśmy jakiś czas temu z prezesem Miedzi Legnica Andrzejem Dadełło. W ramach I ligi powołano do życia grupę roboczą złożoną z przedstawicieli niektórych klubów, która ma opracować rozwiązania na zmianę w przepisach. Spółka rządząca I ligą konsultowała już ten pomysł z prawnikami i według ich wiedzy ani przepisy krajowe, ani prawo Unii Europejskiej nie zabrania wprowadzania limitów płacowych.
Założenie koncepcji polskiej jest klarowne – trzeba zacisnąć pasa, bo następne lata mogą być bardzo trudne, a przy rozsądniejszej polityce finansowej można uniknąć bankrutów oraz zminimalizować ciężar, jakim nierzadko kluby są dla budżetów miast. Już dziś płyną sygnały o tym, że kluby miejskie mogą spodziewać się uderzenia w nie rykoszetem – lokalni politycy będą musieli bardziej skupić się finansowo na wyprowadzaniu miast na prostą po koronawirusie, a nie na dotowaniu zespołu piłkarskiego.
Prace nad tym pomysłem rozpoczęły się już kilka tygodni temu, ale zostały one wstrzymane przez całe zamieszanie związane z pandemią. Grupa robocza nie pracowała, ale wszystko powoli się odmraża. I robota nad limitami płacowymi znów ruszy.
Jakie jest nasze zdanie? Zasadniczo kierunek jest słuszny, bo przecież niejednokrotnie krytykowaliśmy to, jak opasłe budżety stoją za klubami, które w gruncie rzeczy grają przeciętnie i egzystują sobie gdzieś w środku pierwszoligowej tabeli. O czołowe miejsca w I lidze można walczyć i z mniejszymi zasobami, co udowadnia w tym sezonie chociażby Warta Poznań.
Ale wszystko rozbija się o to, czy kluby będą solidarne w trzymaniu się salary cap. Potrafimy sobie wyobrazić sytuacje, gdzie wrócimy do czasów, że piłkarzy klubów górniczych będą zatrudniani na ciepłych posadkach w kopalni, a na kontrakcie będą mieli wpisane jakieś frytki. Albo że piłkarz będzie grał na kontrakcie za trzy tysiaki na miesiąc, ale podpiszę umowę reklamową ze sponsorem klubu, który przeleje mu kolejne 27 tysięcy. I jeśli widzimy gdzieś miękkie podbrzusze tego planu, to właśnie w zwykłej uczciwości. Jeśli kluby oszukiwały się wzajemnie nawet przy zakazie trenowania w grupach, to dlaczego miałyby się nie chować przed resztą z kontraktami podpisanymi gdzieś na boku?
Jeśli salary cap zakładałoby przesunięcie wajchy z pompowania milionów w przeciętnych piłkarzy (często odrzutów z Ekstraklasy, którzy na wyższy poziom się nie nadają) w stronę oszczędności i zainwestowania w klubowe akademie, to macie nasz łuk, nasz miecz i nasz topór. Ale podkreślamy, że jeśli I liga chce budować finansowy płot, to musi poświęcić naprawdę dużo uwagi, by nikt sprytny nie szukał w nim dziur.
fot. FotoPyk