Powoli kończy się nasza wycieczka w czasie, w trakcie której przypominaliśmy najbardziej pamiętne bramki. Zabawa może i całkiem fajna, ale niesie to za sobą jeszcze lepszą wiadomość – piłkarze wracają na boiska, więc zamiast żyć przeszłością, lada moment powinniśmy doczekać się kolejnych bramek, o których – cytując klasyka – będzie się mówiło w tramwajach. Tak jak o tych trafieniach z rzutów wolnych.
Wybór dwudziestki był cholernie trudny, bo bramki z rzutów wolnych, abstrahując od bramkarskich klopsów, z reguły są ładne i – nie ma co kryć – dość podobne. Dlatego by załapać się do zestawienia, trzeba było się w jakiś sposób wyróżnić. A to stylem, a to lutą w szalenie ważnym momencie, a to regularnością, bo nie ukrywajmy – było kilku takich speców od rzutów wolnych, że trzeba by mieć śmietnik zamiast serca, by nie zmieścić tu przynajmniej jednej ich bramki.
Tyle tytułem wstępu. No, jeszcze jedno – jakieś bramki z rzutów wolnych pojawiały się już we wcześniejszych zestawieniach, więc siłą rzecz ich nie powtarzaliśmy.
SEBASTIAN MILA Z MANCHESTEREM CITY (6.11.2003)
Zastanawialiśmy się dość długo nad krajową nominacją, po głowie chodziły różne myśli, Jerzy Gorgoń z meczu z Haiti na mundialu aż prosił się o wyróżnienie, podobnie Krzysztof Surlit strzelający Manchesterowi United i paru innych, ale postawiliśmy na jedną z dwóch najbardziej pamiętnych bramek Sebastiana Mili. Długie lata przed tym, jak dobił Niemców, były gracz Dyskobolii zapewnił swojej drużynie przejście renomowanego rywala z Anglii. Do Davida Seamana jeszcze w tym rankingu wrócimy, ale trzeba przyznać, że tu golkiper, którego Artur Wichniarek pieszczotliwie nazywał “pedałem z kucykiem”, był bez szans. Tej bramce towarzyszy też inna, bardziej ludzka historia, a mianowicie opowieść o tym, jak stary wyga Tomasz Wieszczycki oddał piłkę znacznie młodszemu koledze, choć była to pozycja dla gracza prawonożnego. – Ty uderzasz. Jak ja strzelę, w moim życiu nic się nie zmieni. Jeśli ty strzelisz, to będzie wielki krok w twojej karierze – tak Mila opisał finał krótkiej pogawędki po faulu na Grzegorzu Rasiaku.
LESZEK PISZ Z ROSENBORGIEM (13.09.1995)
Tu już nagroda za całokształt twórczości, Pisz to polska odpowiedź na Juninho czy innego van Hooijdonka. Gdzieś po Youtubie lata fragment archiwalnego odcinka magazynu “GOL” z 1995 roku, na którym widać, jak prezenter przedstawia nominowanych w zabawie, w której widzowie mieli wybrać bramkę miesiąca. Pięć goli do wyboru. Cztery autorstwa Leszka Pisza. Trzy z rzutów wolnych. Fenomen, który – jak powtarzał sam piłkarz – wziął się z ciężkiej pracy. Sygnałem do zejścia z treningu, w trakcie którego Pisz do znudzenia uderzał na bramkę, był dopiero ból prawej stopy. Między innymi dlatego tak oburzające były słowa innego piłkarza warszawskiego klubu, który lata później mówił, że może i też by potrenował z ten sposób, ale to trzeba szukać bramkarza i w ogóle jest z tym sporo zachodu. Okej, ale mniejsza z przeciętniakami. Wyróżnić postanowiliśmy trafienie Pisza w meczu z Rosenborgiem. Może i strzelił wiele ładniejszych bramek, ale był to pierwszy mecz polskiego zespołu w fazie grupowej Ligi Mistrzów, a piłkarz Legii podwyższał tym strzałem na 3-1 i odebrał rywalom ostatnie nadzieje na korzystny wynik.
MANE GARRINCHA Z BUŁGARIĄ (12.07.1966)
Tak daleko jeszcze się w naszych podróżach nie zapuściliśmy. Garrinchę kojarzymy głównie ze spektakularnymi rajdami, ale stałe fragmenty gry też potrafiły być jego mocną stroną. Zwróćcie uwagę na pozycję – aż prosiło się o to, by piłkę uderzył ktoś lewonożny. Tymczasem 33-letni już skrzydłowy, powoli kończący tym turniejem reprezentacyjną karierę, uderzył pod samą ladę prostym podbiciem (może nawet z fałsza), nic nie robiąc sobie z czteroosobowego muru zakrywającego prawą część bramki. Można powiedzieć, że to jedyna dobra rzecz, która przydarzyła się Brazylii na tych mistrzostwach – później były baty od Węgrów i Portugalczyków, a przecież ekipę mieli kozacką.
CRISTIANO RONALDO Z HISZPANIĄ (15.06.2018)
Sporo było tych pamiętnych bramek CR7 z rzutów wolnych, jeszcze w barwach Manchesteru United kapitalnie strzelał choćby Arsenalowi na poziomie półfinału Champions League, Portsmouth czy Blackburn Rovers w Premier League. Później był co prawda moment, w którym jego próby były wdzięcznym tematem do kręcenia szydery, a hiszpańskie media zastanawiały się nad dalszym sensem kopania przez niego ze stojącego piłki (w październiku 2015 roku portal goal.com wyliczył, że na ostatnich 89 strzałów Portugalczyk strzelił tylko dwa gole, równie słabą skutecznością wytykali mu też portugalscy dziennikarze w trakcie Euro 2016), ale i już w gorszych czasach potrafił błysnąć. Krytykom, szczególnie tym z Hiszpanii – jak to się ładnie mówi – zamknął japy w trakcie mundialu w Rosji. Jasne, Portugalia ostatecznie nie ugrała więcej niż 1/8 finału, ale to i tak było wydarzenie. Raz, że tym strzałem piłkarz skompletował swojego jedynego hat-tricka na wielkiej imprezie, a dwa, że minutę przed końcem podstawowego czasu gry dał swojej kadrze remis 3-3. Można powiedzieć, że to wielki triumf wiary!
ROBERTO CARLOS Z GREMIO PORTO ALEGRE (21.02.1995)
Dla Brazylijczyka zrobiliśmy wyjątek i wrzuciliśmy do zestawienia jego dwa trafienia. Facet miał taki młotek w lewej nodze, że nadawałoby się kilkanaście, ale szczególnie spodobała nam się jego bomba jeszcze w barwach Palmeiras. Pierwsza runda Copa Libertadores, z jednej strony Verdao z Carlosem, Rivaldo i Flavio Conceicao, z drugiej – Gremio, którego barwy reprezentowali między innymi Mario Jardel i Francisco Arce, a na ławce siedział Luiz Felipe Scolari. Lewy obrońca wziął bardzo długi rozbieg i otworzył wynik spotkania. Rakieta. Dobrze, że nikogo nie zabił. Fajna zapowiedź tego, co później podziwialiśmy wielokrotnie.
LEO MESSI Z LIVERPOOLEM (1.05.2019)
Argentyńczyk stał się jednym z największych speców od uderzeń z wolnych, co jest o tyle zrozumiałe, że przez lata miał się od kogo tego fachu uczyć. Twardym orzechem do zgryzienia był wybór jednej bramki, ale uznaliśmy, że nie ma sensu grzebać w dawnych dziejach (choć kusił wolniak z Atletico, gdy miał piłkę z lewej strony pola karnego na wrzutkę, a wykorzystał gapiostwo rywali i sprytnie wrzucił futbolówkę za kołnierz bramkarza). Bramka z Liverpoolem miała być dopełnieniem dzieła zniszczenia, trzy do zerka, rywal na łopatkach, nic tylko w rewanżu załatwić formalność. Jak pamiętamy, skończyło się kompletnie inaczej, ale to tylko drobna rysa na tej perełce od Argentyńczyka. Dodatkowy smaczek był taki, iż mówimy o 600. golu Messiego w ekipie z Katalonii.
HUGO ALMEIDA Z INTEREM MEDIOLAN (1.11.2005)
Portugalczyk ma zapisane na swoim koncie zwycięstwo w Champions League, choć wielkiej roli w tamtej ekipie Mourinho nie odegrał – jesienią dwa razy wystąpił w fazie grupowej, wiosnę spędził na wypożyczeniu w Uniao Leirii. W kolejnej edycji pograł jeszcze mniej, dopiero w sezonie 2005/06 miał pociągnąć ekipę Porto w ataku. I też się nie udało, bo strzelba wypaliła tylko raz – w meczu z Interem, przegranym 1-2. Można jednak powiedzieć – raz, ale za to jak! Niby klasyczne “siła razy ramię”, ale przyznajcie – ma to trafienie jakiś niepowtarzalny urok. Może to kwestia tych pustych trybun w Mediolanie (Inter został ukarany za to, że kibice przerwali mecze z Milanem w poprzedniej edycji). Pięknie słychać zarówno trafienie w piłkę, jak i futbolówkę wpadającą do siatki.
ALVARO RECOBA Z BOLOGNĄ (8.03.2003)
Gianluca Pagliuca występował wcześniej w barwach Interu, mógł więc podpatrzeć na treningach to, jak stałe fragmenty gry wykonuje Urugwajczyk, ale gdy przyszło co do czego, to można było się to wiedzą co najwyżej podzielić ze znajomymi. Perfekcyjne wykonanie, tor lotu piłki wskazywał na to, że futbolówka wyleci na aut bramkowy, tymczasem ona od słupka wpadła do siatki. Zresztą w końcówce Recoba trafił po raz drugi i został absolutnym bohaterem Interu w tym spotkaniu. “El Chino” nie osiągnął tyle, ile mógł, w dużej mierze przez problemy ze zdrowiem, ale gdy miał swój dzień zamiatał. Wtedy miał.
SINISA MIHAJLOVIĆ Z SAMPDORIĄ (13.12.1998)
– Uprawiałem ten sport dla rzutów wolnych. Tak właściwie, to nie przepadałem za grą w piłkę. Gdyby w futbolu ich nie było, prawdopodobnie wykonywałbym inny zawód – powiedział kiedyś słynny Serb i co tu dodawać. Robił to, co lubi. Czasami wielokrotnie w jednym meczu. Na palcach jednej ręki można policzyć piłkarzy, którym udało się walnąć hat-tricka ze stojącej poza szesnastką piłki, ale Mihajlović jest jednym z tych szczęśliwców. Rzecz miała miejsce w meczu Serie A. To był bardzo dobry sezon dla Lazio – na mistrzostwo trzeba było jeszcze poczekać rok, ale udało się zgarnąć choćby Puchar Zdobywców Pucharów. Wyróżniliśmy bramkę numer trzy. Bo najładniejsza. No i dzięki niej udało się zdobyć miejsce w historii.
PIERRE VAN HOOIJDONK Z BORUSSIĄ DORTMUND (8.05.2002)
Za co? Ano za to, że dzięki niemu Tomasz Rząsa i Ebi Smolarek mogą chwalić się tym, że wygrali Puchar UEFA. A tak na serio, van Hooijdonk to ścisła czołówka bijących rzuty wolne w historii, a bramka strzelona w finale z BVB to zwieńczenie kapitalnej historii. Do Rotterdamu trafiał już jako doświadczony piłkarz, wielu podważało sens zatrudnienia 32-latka, tymczasem on został królem strzelców Eredivisie, piłkarzem roku w Holandii, najwięcej bramek strzelił również we wspomnianym Pucharze UEFA. I to nawet pomimo tego, że jesienią Feyenoord grał jeszcze w Lidze Mistrzów. Cztery z ośmiu bramek w tej edycji walnął ze stojącej piłki. Przeciwko Freiburgowi w 3. rundzie zdobył jedną z ładniejszych bramek w karierze, dublet wbity w ten sposób z Rangersami był też niczego sobie, ale klucz to bramka z Borussią Dortmund. Finał odbywał się na De Kuip, miasto było pogrążone w żałobie po zamordowaniu jednego ze znanych polityków – van Hooijdonk podarował ludziom puchar na otarcie łez. Wcześniej trafił z karnego, Lehmannowi dał też ostrzeżenie, waląc z wolnego z 40 metrów w słupek, a na 2-0 trafił tak (stanęło na 3-2).
RONALD KOEMAN Z SAMPDORIĄ (20.05.1992)
A skoro już przy nie najmłodszych Holendrach jesteśmy – łapcie bramkę Ronalda Koemana z ostatniej edycji Pucharu Europy. W zasadzie z samej końcówki tego tworu, bo mowa o meczu finałowym, a FC Barcelona na stadionie Wembley grała z Sampdorią dogrywkę. Dokładnie w 112. minucie trafił do siatki ten bramkostrzelny obrońca, autor ponad 250 goli w seniorskiej karierze, a nawet król strzelców Ligi Mistrzów w sezonie 1993/94 (8 goli). Zresztą wykręcanie takich statystyk było możliwe właśnie dzięki opanowaniu do perfekcji stałych fragmentów gry. W tym przypadku imponująca jest prędkość, z którą piłka mknęła w kierunku bramki, w której stał Gianluca Pagliuca (znów, szczęściarz!). 188 kilometrów na godzinę. To, że bramkarz pilnował rogu, w który zmierzała piłka, na niewiele się zdało.
MATT LE TISSIER Z WIMBLEDONEM (26.02.1994)
Przed tygodniem zajmowaliśmy się wolejami i tu mamy wybitne połączenie obu kategorii. Le Tissier walił też bramki bezpośrednio ze stojącej piłki (w zasadzie walił w każdy sposób), ale pewnego razu mu się to znudziło. Podbił sobie więc futbolówkę i uderzył po widłach tak, że Hans Segers nie miał większych szans. Ech, co tu kryć – trochę nam takiej fantazji w dzisiejszej piłce brakuje. Le Tissier doczekał się naśladowców (nawet w Premier League – David Jones strzelił w podobny sposób dla Wolverhampton w meczu ze Stoke), ale to jednak nie to samo.
GERALDAO Z PIAUI FC (24.09.1986)
To nazwisko może wam coś mówić, ale tylko pod warunkiem, że siedzicie w temacie Canarinhos po uszy. Geraldao, a w zasadzie Geraldo Dutra Pereira, dziewięć razy zagrał brazylijskiej kadrze, w tym na Copa America, a w Europie zaliczył całkiem owocny czas w barwach FC Porto i sezon w PSG. Jednak miejsce w historii zyskał dzięki bramce, którą strzelił jeszcze przed tymi wojażami. Przedziwny tor lotu piłki. Brazylijczycy chętnie porównują to trafienie do gola Nelinho, który w 1978 roku w podobny sposób dał im brąz na mundial – różnica jest taka, że on trafił z gry, a Geraldao udało się nadać porypaną rotację stojącej futbolówce.
JUNINHO PERNAMBUCANO Z BAYERNEM MONACHIUM (5.11.2003)
Bodaj największy specjalista od strzałów ze stojącej piłki, wywołujemy go tu w ramach hołdu. Bardzo wielu graczy z tej samej generacji lub młodszych wzorowało się na Brazylijczyku, do czego – również w ramach hołdu – się przyznawali, a taki Andrea Pirlo poszedł w tym nawet dalej. – Poszukiwanie tajemnicy Juninho stało się w pewnym momencie moją obsesją. Ściągałem filmy z jego bramkami, oglądałem, drukowałem zdjęcia, by dokładnie przyjrzeć się temu, w jaki sposób uderza piłkę. Przeanalizowałem wszystkie jego statystyki i wiem, że w jego zagraniach nie było żadnego przypadku – mówił Włoch. Juninho? – Moją jedyną tajemnicą jest wprawienie piłki w niestandardowy ruch. Łatwizna! Przypisuje mu się 77 bramek zdobytych z wolnych, choć pewności co do tych obliczeń, ze względu na początkowe lata, nie ma – może być ich jeszcze więcej. I weź tu człowieku bądź mądry, wybierz jednego “spadającego liścia”. Postawiliśmy na mecz z Bayernem w fazie grupowej LM 03/04, gdy prawie zabił się o słupek Oliver Kahn, ale tylko w początkowych notatkach przejawiały się też nazwy Ajaccio, River Plate, FC Barcelony, Auxerre, Lens… A to przecież dopiero sam początek listy pokonanych.
MIKAEL NILSSON Z PSV EINDHOVEN (17.03.1993)
Prawie całą karierę Szwed spędził w IFK Goeteborg, ale nie przeszkodziło mu to w zapisaniu się w historii Champions League. Pierwsza edycja rozgrywek, które zaczynały pracować na swój prestiż, Nilsson z kumplami w drugiej rundzie wyeliminowali Lecha Poznań, a w grupie tłukli się z Milanem, FC Porto i PSV Eindhoven. Oba spotkania z Holendrami Szwedzi wygrali, w obu bramki strzelał Nilsson, a popis dał w rewanżu. Piłkę 35 metrów od bramki ustawił już na samym początku spotkania i w drugiej minucie sieknął niesamowicie. Na pierwszy rzut oka może nie jest to nic niezwykłego, ale polecamy powtórkę zza bramki. Trajektoria lotu tej piłki jest dość – hm… – specyficzna.
HAKAN CALHANOGLU Z BORUSSIĄ DORTMUND (22.02.2014)
41 metrów do bramki strzeżonej przez Weidenfellera, BVB nie ustawia muru, bo i po co, a tu BUM. Calhanoglu pieprznął tak, że nie było czego zbierać. W tym samym miesiącu obchodził ledwie 20. urodziny, więc przed nim była niemal cała kariera z poczuciem, że cholernie trudno będzie coś takiego powtórzyć. Oczywiście nie łączylibyśmy tego z faktem, że nie rozwinęła się ona tak, jak wszyscy myśleli w lutym 2014. Do emeryturki jeszcze trochę mu zostało, a kopyto ma w dalszym ciągu.
DAVID BECKHAM Z GRECJĄ (6.10.2001)
Kolejny specjalista od uderzeń ze stojącej piłki, na czym korzystały wszystkie drużyny Beckhama, z reprezentacją Anglii włącznie. Pierwszy gol w barwach Synów Albionu? Trafienie z rzutu wolnego w meczu o wyjście z grupy z Kolumbią na francuskim mundialu. Ledwie kilka dni przed czerwoną kartką w starciu z Argentyną, które okazało się pożegnaniem Wyspiarzy z turniejem. I tego czerwa długo Beckhamowi nie mogli wybaczyć kibice, asysty na Euro 2000 zbytnio nie pomogły, bo cała drużyna zagrała słabiutko i szybko spakowała walizy. Przełomem był bodaj dopiero drugi mecz z Grecją, w którym ważyły się losy awansu na koreańsko-japoński mundial. “Becks” trafił z wolnego też w pierwszym spotkaniu, ale drugie to zupełnie inna waga. Sekundy dzieliły Anglików od wylądowania w barażach (w których ostatecznie skończyli Niemcy), ale zawodnik Manchesteru United ustawił piłkę i walnął na 2-2 tak, że Nikopolidis, wtedy jeszcze niebędący emerytem, nawet nie pierdnął. Co ciekawe, wcześniej Beckhamowi wyjątkowo nie leżały wolne, co najlepiej widać po słowach Teddy’ego Sheringhama: – Wydawało mi się, że David strzelał już jakieś 45 razy, za każdym razem niecelnie i teraz moja kolej. W końcu zrezygnowałem i całe szczęście.
RONALDINHO Z ANGLIĄ (21.06.2002)
Jeśli ktoś jeszcze nie znał tego gagatka, od meczu z Anglią po prostu musiał wziąć na radar. Jasne, Ronaldinho miał 22 lat, wygraną w Copa America i finał Pucharu Konfederacji na koncie, a na poziomie klubowym debiutancki (i całkiem udany) sezon w PSG za sobą, ale prawdziwą gwiazdą futbolu dopiero zostawał. Ćwierćfinał koreańsko-japońskiego mundialu to na swój sposób moment przełomowy. I Ronaldinho w pigułce. Kilka razy pobawił się z Anglikami, mimo niekorzystnego wyniku. Potem przeszedł do konkretów, zaliczając asystę przy golu Rivaldo w doliczonym czasie gry pierwszej połowy po ładnym rajdzie, a następnie na początku drugiej – ładując Seamanowi za kołnierz z rzutu wolnego. Bohater. Ale ze znakiem zapytania, bo przecież siedem minut po golu wyleciał z czerwoną kartką po ataku na kostkę Danny’ego Millsa. Ostatecznie Brazylia dowiozła ten wynik i później zdobyła złoto, ale wyobraźmy sobie, że przez kolejne pół godziny Angole ją doganiają… A wracając do gola – po latach “Ronnie” uznał, że ta bramka była najładniejsza w jego bogatej karierze, a swój zamiar opisywał tak: – Widziałem, że Seaman stał jakieś pięć metrów przed linią bramkową. Celowałem w bramkę, choć piłka nie poleciała tak, jak chciałem. Tak naprawdę chciałem, żeby Seaman się wystraszył, może potknął cofając do bramki
TEOFILO CUBILLAS ZE SZKOCJĄ (3.06.1978)
Tylko siedmiu gości w całej historii mistrzostw świata strzelił więcej bramek niż Peruwiańczyk. 10 goli w 13 meczach to powód do niewielkiej dumy i nic dziwnego, że Cubillas pojawia się na różnych listach najlepszych w historii (oczywiście tych dłuższych), choć gablota napakowana jak strych syllogomana nie jest. Bodaj najbardziej pamiętna z tych bramek to wolniak przeciwko Szkocji w pierwszym meczu na mundialu w Argentynie. Trzy lata wcześniej Cubillas strzelił z podobnego miejsca piękną bramkę w półfinale Copa America z Brazylią (wtedy po raz drugi, ale i ostatni kadra Peru wygrała ten turniej), ale na wielkiej scenie, jaką jest mundial, zaskoczył wszystkich, uderzając kompletnie inaczej. Zewniak w takim momencie? Szkoci w ciężkim szoku. Wolny ten ma też inne znaczenie w historii futbolu – Jose Luis Chilavert, który w trakcie tego mundialu miał 13 lat, przyznawał później, że to właśnie ta bramka sprawiła, iż postanowił, że będzie strzelać rzuty wolne mimo bycia golkiperem.
ROBERTO CARLOS Z FRANCJĄ (3.06.1997)
No chyba nie mogło być inaczej, skoro mówimy o golu, który został wzięty na tapet nawet u poważnych fizyków. Roberto Carlos strzelił wiele pięknych bramek z rzutów wolnych, po niektórych każdy pytał się: “jak tak można?”, ale trafieniem z Francją zajęli się naukowcy “New Journal of Physics”. Co stwierdzili? Ano to, że nie doszło do złamania praw fizyki, zadziałał “efekt Magnusa”, generalnie brawa dla pana Carlosa za to, jakiej rotacji nadał piłce, która w teorii powinna minąć bramkę. Sam Brazylijczyk swój wyczyn po wielu latach skomentował nieco inaczej: – To cud. Piłka ewidentnie leciała na aut bramkowy, ale tamtego dnia bardzo wiało. Właśnie wiatr sprowadził ją z powrotem do bramki. Cóż, mniejsza o szczegóły. Ważne, że gol wbity podczas Tournoi de France po prostu padł.
Rzućcie okiem na poprzednie odcinki:
– najbardziej pamiętne popisy solistów,