Czy znajduje się w grupie pięćdziesięciu osób izolowanych w swoim klubie? Czy wszyscy w Jagiellonii zgodzili się na obniżki? Ile pieniędzy straci Jagiellonia na braku przychodów z dnia meczowego? Jakie są największe problemy klubu? Czy dostosowuje się do wszystkich zaleceń Ekstraklasy? Jak zareagował na przełożenie wyborów na prezesa PZPN i dlaczego uważa to za słuszne? Czy coś zmienia się w kontekście jego planowej kandydatury? Czy piłkarze Ekstraklasy są przepłacani i czy da się ten problem rozwiązać? Na te i na inne pytania w rozmowie z nami odpowiada prezes Jagiellonii Białystok, Cezary Kulesza. Zapraszamy.
***
Jest pan w grupie pięćdziesięciu osób przypadających na listę izolowanych w Jagiellonii?
Nie ma mnie.
Ale sport powoli się odmraża. Nie da się zaprzeczyć.
Skoro możemy wchodzić do sklepów, mijać się ze sobą, funkcjonować w wielu sektorach codzienności, często w przestrzeni zamkniętej, to ja naprawdę mogę zadać pytanie: po co trzymamy piłkarzy w domach? Inna sprawa, że to się zmienia, sytuacja się normalizuje, zaczyna być okej, bo premier ogłosił, że od 4 maja możemy trenować w sześcioosobowych grupach.
Duże ułatwienie?
Piłkarz będzie mógł mieć kontakt z piłką, z drugim zawodnikiem, cokolwiek innego niż indywidualne treningi to już krok do przodu. W sześciu już będą mogli coś porządnego z tego wykrzesać. Dla nich siedzenie w domu i jeżdżenie na rowerku stacjonarnym to nigdy nie będzie to samo, co pobieganie na naturalnej murawie i kontakt z piłką. Bo tego najbardziej im brakuje.
Wracając, kto w Jagiellonii selekcjonował grupę 50 ludzi, którzy będą bezpośrednio uczestniczyć w procesie powrotu do grania.
W tej grupie jest sztab szkoleniowy, osoby pracujące w ośrodku szkoleniowym, pracownicy marketingu i oczywiście zawodnicy.
W międzyczasie udało się wypracować porozumienie z zawodnikami w sprawie obniżenia wynagrodzeń.
Tak, udało się.
Wszyscy się zgodzili na obniżki?
Wszyscy.
Cięcia o połowę?
Nie mniej, nie więcej.
Jak to wpływa na klubową kasę? Kropla w morzu potrzeb?
Każda pomoc jest potrzebna. Wpłynie to tylko pozytywnie. 50% mniej będziemy płacić wynagrodzeń przez kolejne trzy i pół miesiąca, a proszę mi uwierzyć, że to nie są małe kwoty.
Dostosowanie klubu do wytycznych z dokumentu Ekstraklasy jest problematyczne?
Cały czas się do tego stosujemy.
Co pan ma na myśli?
Środki dezynfekcji, jednorazowe rękawice, kosz z maseczkami – mamy wszystko, co trzeba, dostosowujemy się do zaleceń higienicznych. Szczerze? Żaden problem.
Jak pan reaguje na propozycje dwóch przerw technicznych, w 25 i 75 minucie, w czasie meczów na dezynfekcję albo na maseczki w szatniach?
Wie pan co, czy ja się zgadzam, czy się nie zgadzam, to nikt nie będzie ze mną dyskutował. Jeśli będzie polecenie, żeby tak robić, to po prostu tak będziemy robić. Ale jeśli piłkarz, biegając po boisku, wchodzi do szatni i ma zakładać maseczkę, to nie ma to żadnego sensu, bo i tak mają ze sobą jakiś tam kontakt – mniejszy większy, ale mają, bo nie da się uniknąć kontaktowej gry. Zawsze będzie jakieś zwarcie, bliski kontakt. W piłce tak to już jest. Wkładanie maseczek w szatni, zdejmowanie, żeby znów wejść na boisko, to naprawdę samemu sobie można odpowiedzieć, czy ma to większy sens i nie trzeba do tego jakiegoś mojego mocniejszego stanowiska.
Moje zdanie nie ma tutaj jednak znaczenia. Procedury zostały przygotowane przez grupę lekarzy, pracowników klubów Ekstraklasy, wszyscy poświęcili na to mnóstwo czasu i stworzyli reguły, które ograniczą ryzyko. Nasz plan został zatwierdzony przez premiera Morawieckiego i teraz zostało nam się tylko do niego stosować. To wielki sukces Ekstraklasy i polskiej piłki, że możemy według tego ściśle określonego planu wracać do gry.
Dziwi mnie, że pan się tak zabezpiecza i mówi, że dostosuje się do wszystkiego bez żadnej dyskusji. Po to jest właśnie chyba ten czas, żeby to wszystko obgadywać, a nie oszukujmy się, że ma pan swoje do powiedzenia w praktycznie każdej kwestii.
Ale jeśli od tego będą uzależnione nasze rozgrywki, to co innego nam pozostaje? Zgodzić się, dostosować, uznać słuszność. Jeśli pani minister sportu albo pan premier wydadzą polecenie, że tak ma być, to co my zrobimy? Będziemy się buntować? Walczyć? Co nam da teraz tracenie czasu na dyskusje? Który prezes chce maseczki w szatniach, a który nie chce? Specjaliści stworzyli plan i procedury, zostały zaakceptowane przez rząd, nad czym tu dyskutować? Wszyscy chcemy wrócić na boiska, być elementem odmrażania gospodarki i społeczeństwa.
Po prezesach mógłbym spodziewać się różnych rzeczy. Jakie są największe problemy Jagiellonii w tym momencie?
Jak ruszymy z rozgrywkami i przyjdzie lipiec, to wtedy będziemy mogli wyrokować, jaki jest największy problem Jagiellonii, bo dzisiaj ciężko cokolwiek powiedzieć. Za trzy miesiące będziemy wiedzieć więcej. Będziemy mogli robić pierwsze podsumowania, bilanse, dalsze prognozy.
Zgadza się pan ze stwierdzeniem, że poważne problemy zaczną się dopiero w przyszłym roku?
Zgadzam się, bo nie wiemy, jak zachowują się sponsorzy, którzy pomagają poszczególnym klubom. Dużo czynników będzie na to wpływało – chociażby brak zysku z dnia meczowego, bo wiemy, że do końca roku mecze będą rozgrywane bez udziału publiczności. Chyba że coś się zmieni.
O jakich kwotach tutaj mówimy w przypadku Jagiellonii?
Robiliśmy zestawienie do końca czerwca i Jagiellonia traci około 9 milionów złotych.
Dużo.
Dużo, to jest 40% prognozowanych wpływów na ten sezon z dnia meczowego, umów sponsorskich, wpływów z umowy z Ekstraklasą. Wiadomo, że musimy wydawać, bo nawet 50%, które płacimy piłkarzom, musimy wydawać, a dochodu nie mamy żadnego.
Da się to w jakiś sposób rekompensować czy ta strata musi być i jest już wkalkulowana w szerszy bilans finansowy?
Wliczamy też tam prawa telewizyjne, a jeśli ruszą rozgrywki, to spełnimy wszystkie punkty umowy podpisanej z Canal+ i mam nadzieję, że pieniądze trafią do klubów.
Kolejna kwestia to kontrakty kończące się wraz z 30 czerwca. U was w takiej sytuacji jest Jakub Wójcicki, Ariel Borysiuk, Maciej Makuszewski i Paweł Olszewski. Co z nimi?
Jednym zawodnikiem, u którego rzeczywiście kończy się kontrakt, jest Jakub Wójcicki. U pozostałych mamy opcję przedłużenia umów, a Paweł Olszewski ma dłuższy kontrakt.
Czyli nie ma problemu.
W przypadku Borysiuka i Makuszewskiego mamy zapis, że do końca maja klub podejmie decyzję o przedłużeniu albo nieprzedłużeniu umowy.
Myśli pan, że wobec sytuacji klubu podejmiecie próbę sprzedania któregoś ze swoich bardziej wyróżniających się zawodników? Kandydatów paru jest.
Jak tyle lat jestem w piłce, to nie ma takiej sytuacji, że klub próbuje sprzedać piłkarza. Po prostu każdy czeka na oferty z innych klubów.
Ale można przypuszczać, że oferty jakieś przyjdą, tylko pytanie, czy będziecie chcieli sprzedawać za wszelką cenę.
Postawiłbym tutaj znak zapytania. Dlaczego? Nie wiemy, jak będzie wyglądał rynek. Kluby będą walczyły o utrzymanie. Również te zachodnie. Tamtejszy świat piłki też nie jest wolny od kryzysu. Wątpię, żebyśmy latem mówili o dużych transferach między klubami, w sytuacji, kiedy część organizacji nie będzie stać na regularne wypłacanie wysokich pensji swoim obecnym piłkarzom. Dużo będzie zależne od rynku zagranicznego. Ten ekstraklasowy raczej nie będzie spektakularny. Czy będą przychodzić dobre propozycje za naszych piłkarzy spoza Polski? Nie wiem, naprawdę nie wiem, bo dowiadujemy się teraz, że chociażby niektóre niemieckie kluby są zagrożone bankructwem. Spodziewam się większej ostrożności, sprawdzania swoich kont, aniżeli szastania pieniędzmi.
Pan za swoją prezesurę nie pobiera wynagrodzenia, ale Jagiellonia zatrudnia nie tylko piłkarzy, stąd kolejne pytanie: szeregowych pracowników klubu czekają zwolnienia, cięcia pensji czy może nic takiego nie wdrażaliście?
Nie, nikogo nie zwolniliśmy. Żadnych cięć też nie wdrażaliśmy. Jeżeli pracownik zarabia trzy czy cztery tysiące miesięcznie, to mam mu zabierać 50%? Nie ma to najmniejszego sensu, to nie są wysokie wynagrodzenia, a obniżka mogłaby poważnie skomplikować im życie. Nie zatrudniamy w klubie 200 czy 400 osób, wielu naszych pracowników jest z nami od kilku – kilkunastu lat, wiele razem przeszliśmy i każdy jest bezpieczny, dbamy o nich w tym trudnym czasie. Jeden wyjątek, to pani wiceprezes Syczewska, która zarabia więcej i obniżkę wynagrodzeń rozpoczęła od siebie, za nią poszedł sztab i piłkarze.
Mógłby się pan teraz szykować w mocniejsze zaangażowanie w kampanię na stanowisko prezesa PZPN. A tu dalej żadnych deklaracji, wyborów przyszłej jesieni nie będzie. Był pan zawiedziony?
Nie, nie jestem zawiedziony, bo nie ogłaszałem swojej kandydatury.
Nie zdążył pan…
Zaraz, zaraz, byłoby nieeleganckie, jeśli prezes Boniek nie zostałby o rok dłużej. Dlaczego? Ano dlatego, że za prezesa Bońka reprezentacja wywalczyła awans na Euro 2020 i teraz dziwne byłoby, jeśli przyszedłby nowy prezes i skonsumował to, co prezes wywalczył z kadrą Jerzego Brzęczka. To jego kadencja i dobrze byłoby, jeśli doprowadziłby ją do końca. Tak powinno być.
Ten rok coś zmieni?
Czy ja kiedykolwiek do mediów coś powiedziałem w sprawie mojej kandydatury? Piłka jest podgrzewana przez media bardziej niż przez mnie samego. Na razie jest jeden oficjalny kandydat – Marek Koźmiński.
Bogusław Leśnodorski też zapowiadał na Kanale Sportowym, że może weźmie udział w wyścigu o prezesurę…
Boguś coś tam wspominał, że się zastanowi. Wie pan, każdy może kandydować, wolny kraj.
Byłoby ciekawie.
Trzeba pamiętać, że wszyscy, którzy się zgłaszają, to są kandydaci na kandydata na prezesa. Żeby kandydować trzeba mieć piętnaście rekomendacji, to daje podstawę do startu.
Jakie jest teraz największe wyzwania, przed którym stoi pan w Jagiellonii?
Bardziej solidarnie działamy jako prezesi i priorytetem jest zapewnienie stabilności Ekstraklasie. Nie chcemy, żeby wchodząc w nowy sezon, ciągnęły się za nami wielkie zadłużenia, spory z piłkarzami i rzeczy temu podobne. Musimy też zweryfikować to wszystko – czy te płace, które na dzień dzisiejszy płacimy piłkarzom, aby na pewno są adekwatne do poziomu ich gry. I czy ekstraklasowe kluby stać na takie wynagrodzenia. Bo co z tego, że wystartujemy, skoro zaraz może okazać się, że za trzy miesiące klubowe kasy stoją pustkami. Musimy myśleć bardziej długofalowo.
Chce pan powiedzieć, że piłkarze Ekstraklasy są przepłacani?
Nie powiem, że wszyscy, ale w większości pewnie tak. Jeśli tak to nazwać, to na pewno. Ekstraklasa gra, ale nie osiąga żadnych sukcesów na arenie międzynarodowej, zawsze pukamy do bram i za chwilę odpadamy. Weryfikują nas kluby z innych krajów. I to jest bolesne. Tym bardziej, że piłkarze na naszych boiskach zarabiają niemało.
Zacznie pan od swojego klubu?
Nie wiem, chyba lepiej pogadać w gronie wszystkich prezesów. Jeśli zaczynałbym od swojego podwórka, to powstawałby jeden problem – trudno będzie w jednym klubie robić cięcia, kiedy inne kluby w ogóle na to nie przystaną…
No właśnie, boję się, że póki co mogłoby to wyglądać tak, że jeśli jeden klub chciałby uregulować kwoty na przyzwoitszym poziomie, to zaraz okaże się, że drugi to wykorzysta, proponując dwa razy więcej i znów wpadniemy w błędne koło. Póki nie będzie solidarności klubów w tej kwestii, to nic się nie zmieni…
Mamy teraz idealną sytuację, żeby to wyczyścić.
To prawda.
Lepszej sytuacji nie będzie. Teraz możemy ustalić jako prezesi, że wynagrodzenie piłkarzy nie będzie przekraczało 40 tysięcy złotych miesięcznie. Trzymajmy się tego.
To wzór, ale czy możliwy do wprowadzenia? Byłoby to piękne, gdyby kryzysową sytuację dało się przekuć w coś dobrego dla polskiej piłki.
Musimy patrzeć do przodu. Czytam doniesienia prasowe i słyszę, że druga fala koronawirusa może nas zaatakować na jesieni. I też musimy się przed tym wszystkim może nie zabezpieczyć, ale chociaż rozmawiać ze sobą, co nas czeka, co będzie. Na razie wiemy, że pod koniec maja rusza Puchar Polski i Ekstraklasa, ale nie wiemy, czy do tego czasu nie będzie jakichś zmian. A co jak premier powie, że skoro liczba zachorowań rośnie, to nie może pozwolić na rozgrywki. Różnie może być.
Człowiek nigdy nie będzie decyzyjny wobec natury.
Rozgrywki są bardzo ważne. Wszyscy czekamy na piłkę. Brakuje nam jej. Ale trzeba sobie uzmysłowić jedną rzecz: najważniejsze w tym wszystkim jest bezpieczeństwo ludzi – piłkarzy, działaczy, osób, które tworzą to środowisko, a wszystko inne schodzi na dalszy plan.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Fot. Fotopyk