Tymoszczuk, który odbiera telefon o drugiej w nocy. Orlando Sa poznany w dyskotece. Rozmowy z Dodim Lukebakio, Emmanuelem Adebayorem, Victorem Lindelofem i Ole Gunnarem Solskaerem. Henning Berg, którego trzeba było przekonywać na Nemanję Nikolicia. Gigi Becali, który spóźniony wpada na konferencję z przedstawicielami UEFA i po chwili zabiera towarzystwo na balet. Riposta żony Michała Żewłakowa. Topola Władysława Stachurskiego.
We wczorajszym Hejt Parku na Kanale Sportowym padła z ust Michała Żewłakowa, Dominika Ebebenge i Krzysztofa Stanowskiego masa anegdot. Postanowiliśmy spisać najlepsze. Zapraszamy do przeczytania, ale przede wszystkim do obejrzenia wczorajszego lajwa, w którym poza toną historii były rozmowy z Danijelem Ljuboją, Ondrejem Dudą i Vadisem Odjidją-Ofoe.
TELEFON DO TYMOSZCZUKA O DRUGIEJ W NOCY
To był piękny wyjazd na Ukrainę. Nasza praca polegała na konkretnych efektach, które było widać tu i teraz – transferach, roszadach kadrowych, trenerskich. Sportowej stronie biznesu piłkarskiego. Praca w tzw. międzyczasie polegała na tym, by wraz z rosnącym statusem Legii zdobywać nowe źródła pozyskiwania zawodników. Trafiliśmy na piłkarską pustynię, czyli zachodnią Ukrainie. Uznaliśmy, że jako Legia warto spotkać się z kilkoma ważnymi osobami, by nawet w kontekście młodych zawodników mieć dobrą sieć kontaktów. Nie zrobisz kontaktów, jeśli nie pojedziesz na miejsce. Wiadomo, że istnieją pewne kulturowe przyzwyczajenia. Można się domyślić, że na Ukrainie nie odbywa się to przy wodzie niegazowanej.
Trafiliśmy do wspaniałego człowieka, bardzo ważnego w Iwano-Frankiwsku, któremu – z racji polskich korzeni – niesamowicie zależało na kontakcie z Legią. Chciał w jakiś sposób przysłużyć się współpracy i nam pomóc. Podczas wieczornego posiedzenia długo zastanawiał się: jak najbardziej może nam zaimponować? Jakim nazwiskiem?
Zaczął nam opowiadać o swojej przyjaźni z Anatolijem Tymoszczukiem, że znają się od lat, że są kolegami.
– Co, nie wierzycie?
Rozmowa doszła do tego poziomu, że o drugiej w nocy wybijał numer do Tymoszczuka. Nawet gdyby, nie jest to pora, o której załatwia się takie rzeczy. Dodzwonili się do niego, w pijackim bełkocie próbowali się dogadać, całe szczęście się nie dogadali. On był wtedy w Zenicie Sankt-Petersburg.
Przypominam sobie ten wyjazd i już mnie głowa boli. Trwał trzy dni, tylko do jednego posiłku trzeciego dnia na śniadanie nie poczęstowano nas gorzałą. Piliśmy wtedy szampana.
***
POZNANIE ORLANDO SA W DYSKOTECE
Pierwszy kontakt z Orlando Sa był przy okazji wyjazdu meczu Legii z Apollonem Limassol. Pojechaliśmy z Dominikiem dwa dni wcześniej, by przygotować sprawy formalne. Któregoś wieczoru stwierdziliśmy, że pójdziemy na drinka.
Siedzimy przy barze, gadamy. Dziewczyna, która stała za barem, była z Grecji. Mówi: – Tu jest jeden piłkarz, który gra na Cyprze.
– A jak się nazywa?
– Ornaldo Sa, tam stoi.
Grzeczny był, cudów nie wyczyniał, ale pora była zacna, niepiłkarska. Podszedłem i zaczęliśmy rozmawiać.
– Orlando, ty masz jakiegoś menedżera? Bo dostałem chyba z pięć maili w twojej sprawie od pięciu innych ludzi.
Łukasz Sosin nam podesłał jego nazwisko, by zwrócić na niego uwagę. Poznaliśmy się więc w dyskotece. Dla mnie to nie był wielki problem, ważne, by wykonał robotę na boisku.
***
PYTANIE WIDZA DO MICHAŁA ŻEWŁAKOWA: REPREZENTACJA Z KTÓREGO TURNIEJU BYŁA NAJLEPSZA – 2002, 2006 CZY 2008?
W 2002 roku dojrzewałem do bycia reprezentantem, który jedzie na duży turniej. Gdybym miał dziś powiedzieć – wydaje mi się, że ta drużyna była najlepsza.
Kolejne dwa turnieje to moment, kiedy można było swoją grą pokazać, że poprzedni turniej był wypadkiem przy pracy. Ten scenariusz powtarzał się cały czas. Nie lubię mówić o tych turniejach, bo dla mnie to przykre wspomnienia, nawet mimo tego, że człowiek wywalczył awans.
– Gdyby nie ta Korea.
– Gdyby nie Korea, Portugalia…
Jeśli chodzi o pierwszy mecz, my też pomagaliśmy sędziom, by pomagali Koreańczykom. O tym czym są mistrzostwa świata z tej ekipy wiedzieli tylko Władysław Żmuda i Józef Młynarczyk. Reszta pojechała pierwszy raz. Pojechaliśmy po doświadczenie. Wtedy dopiero zrozumieliśmy, że eliminacje to zupełnie inne rozgrywki niż duży turniej.
***
ROZMOWY Z DODIM LUKEBAKIO
To śmiesznie brzmi, wiadomo. Ale Lukebakio wie o tych rozmowach! Jeżeli mierzysz wysoko i chcesz pozyskać kogoś, kto jest z wyższej półki niż twój klub, transfery muszą opierać się na relacjach. A nie oszukujmy się – wychowanek Anderlechtu, który puka do drzwi pierwszego zespołu, intuicyjnie nie pójdzie do Legii. Staraliśmy się korzystać z ludzi, którzy mieli jakiś level. Besnik Hasi sam zainicjował ten pomysł, bo w Anderlechcie miał dobry kontakt z młodymi zawodnikami. Niewiele brakowało, żeby do nas trafił. Chodziło o wypożyczenie i marzenie o scenariuszu, że można go wykupić. Rozmowa z Anderlechtem była. Zależało im jednak na tym, by trafił do lepszej ligi. Mówimy o tym piłkarzu z perspektywy tego, gdzie jest teraz. Wtedy był osobą anonimową. Miał tylko doświadczenie w Młodzieżowej Lidze Mistrzów.
Trafił do nas ostatecznie Steven Langil. Trafiliśmy klasycznego zonka, niestety.
***
ROZMOWY Z HENNINGIEM BERGIEM O MAORZE MELIKSONIE I NEMANJI NIKOLICIU
Mam złość do siebie, że nie powalczyłem bardziej z Henningiem Bergiem o Maora Meliksona. Wszystko było praktycznie dogadane, natomiast trenerowi nie podobało się, że to zawodnik po trzydziestce. Kończył swój kontrakt w Valenciennes, które spadało z ligi i miało problem z kasą. Na zasadzie wolnego transferu mógł transfer do Legii Warszawa.
Z Henningiem Bergiem walczyłem też o Nikolicia. Były boje. Tłumaczył, że będzie strzelał bramki, ale w Polsce trzeba coś więcej. Mieliśmy wtedy alternatywnego zawodnika, to aż by śmiesznie brzmiało, bo okazał się kompletnym ogryzkiem. Pamiętam, jak Nikolić pojechał na obóz. Pierwszy sparing – bez sytuacji. Drugi – także. W ostatnim meczu z Dynamem Kijów – swoją drogą nie zagrał w nim Ondrej Duda, bo następnego dnia miał jechać do Mediolanu, by podpisać kontrakt z Interem – było troszkę lepiej, ale znowu bez gola.
Na kolacji podszedł do mnie trener Berg: – No i co, mówiłem ci?
Po pierwszych pięciu kolejkach było wiadomo, że Nikolić zawsze gra w pierwszym składzie. Polubili się.
***
TESTY MEDYCZNE
To są wrażliwe dane, ludzie mogą sobie nie życzyć, by zdarzać szczegółów. Różne sytuacje się zdarzały. Okazało się na przykład, że jeden z zawodników ma jedną nerkę, o czym nie wiedział, albo nie chciał powiedzieć. Testy medyczne są istotne, robi się je zazwyczaj po to, by wiedzieć, z czym ma się do czynienia i dobrze zawodnika prowadzić, a nie po to, by szukać dziury w całym. Każdy piłkarz ma jakąś dysfunkcję związaną z tym, że zawodowo uprawia sport.
Ariel Borysiuk na podpisanie kontraktu przyszedł ze złamaną ręką, o czym wcześniej nie wiedzieliśmy. Co robić w takiej sytuacji? Masz pełne prawo, by powiedzieć: nie, sorry gościu. Jeżeli jesteś w miarę pewny, kogo bierzesz i ktoś ma jakiś mały feler, który nie przeszkadza w tym, by dobrze prowadzony regularnie grał, to takie rzeczy się robi. Pewnie każdy klub ma swoje progi akceptowalności zużycia zawodnika.
Przypominam sobie sytuację jednego z zawodnika, u którego wyszła infekcja jąder. Ciężko było dociekać, jak to się stało, czy to wirus, czy to coś, o co się sam postarał. Zdarzają się piłkarzom różne rzeczy. Ale to dane bardzo wrażliwe i chronione.
Różne były sytuacje, zdarzyło nam się brać udział telefonicznie przy porodzie żony Helio Pinto.
***
OFERTA ADEBAYORA
Mieliśmy kiedyś rozmowę na temat ściągnięcia Adebayora. Wybrał Turcję, dla niego oferta finansowa była pewnie zdecydowanie lepsza.
– Co znaczy rozmowa na temat Adebayora? Między sobą czy z agentem?
Z osobami, które oferowały nam jego usługi. Z naszej perspektywy można było zaproponować zarobki w wysokości 300-350 euro. Turcja może położyć pewnie 700 – czy zapłacą, czy nie. Nawet jak masz pomysł i chęci coś takiego zrobić, możliwości to ograniczają.
– Często gazety piszą „Adebayor oferowany Legii”, a tak naprawdę menedżer zawodnika nie zna realia finansowe danego klubu, rozsyła oferty wszędzie, może mu się wydawać, że Legia płaci dwa miliony euro.
Tacy piłkarze oprócz tego, że mają swojego agenta, mają jeszcze pięciu takich, którzy cyganią na boku. Od początku słysząc nazwisko Adebayora, wiedzieliśmy, że przy tych nakładach finansowych to ryzykowna gra.
***
HISTORIA TRANSFERU ONDREJA DUDY
Można o tym transferze napisać rozdział książki z elementami sensacji i komedii. To był wzorowy transfer zawodnika, który był długo obserwowany na żywo przez wielu ludzi, mieliśmy komfort. Koszyce były klubem z dużymi problemami finansowymi, ale dwóch prywatnych właścicieli nie chciało tanio sprzedać skóry. Okoliczności były o tyle niesprzyjające, że agent Ondreja ze względu na oferowane warunki niekoniecznie widział w nas klub, do którego chciał, by Ondrej trafił.
Case Ondreja zapadł mi tak mocno w pamięć i do serca, bo zarówno on, jak i jego ojciec, cała rodzina, podjęli wielkie ryzyko i realną walkę. Przeciwstawili się wielu ludziom, wobec których mieli prawo obawiać się, co z ich strony ich spotka. Tak bardzo Ondrej zakochał się w Legii, gdy przyjechał pierwszy raz na stadion. Przyjechała z nim prawa ręka jego agenta. Był bardzo niezadowolony, że spędziliśmy z Ondrejem wiele czasu sami, kiedy on prowadził swoją grę i chciał nam wmawiać, że ten transfer jest bardzo, bardzo daleko. Ondrej poszedł za głosem serca i dużo na tym wygrał. Na pewno dzięki temu te nasze relacje są bardzo koleżeńskie.
W ostatniej fazie tego transferu Ondrej był źle traktowane przez same Koszyce. Został odstawiony, nie mógł trenować z drużyną. Koszyce niedługo wcześniej sprzedały Nemanję Maticia. Właściciele, bracia Podolakowie, zauważyli, że nawet w średnim klubie mogą zarabiać na piłkarzach. Dlatego też walka o Ondreja trwała tak długo. Menedżer, podejrzewam, był pewnie po stronie klubu i ewentualnie większe pieniądze, które można wyrwać od Legii, dzieliliby między sobą. Koniec końców udało się. Zwyciężyło tu takie naturalne przekonanie, że miejsce, które zobaczył, jest dobre.
***
GIGI BECALI i TOMBOLA
MŻ: – To jedna z tych historii, które łatwiej przeżyć ni je potem opowiedzieć. Człowiek czuje zażenowanie. Dominik, rozpocznij!
DE: – Polecieliśmy do Bukaresztu. Zresztą często tam bywaliśmy ze względu na to, że liga rumuńska była dla nas potencjalnie interesująca jako dla Legii. Graliśmy ze Steauą, poznaliśmy się z Becalim i on podjął nas na bardzo eleganckim lunchu w szykownym hotelu w centrum miasta. Hotel InterContinetal. To była niedziela. Odbywał się brunch. Typowy dla pięciogwiazdkowego hotelu – rodziny z dziećmi, fajna atmosfera, ale elegancka. W pewnym momencie do naszego stolika, przy którym siedzieliśmy też z dyrektorem Tuluzy, podszedł kelner. Bardzo przejęty, bo Becali to w Rumunii postać bardzo szanowana i wzbudzająca nawet strach. Był bardzo ostrożny, uważny, zwrócił się do Becaliego:
– Szanowany panie, nie chciałby pan wziąć udziału w naszej tomboli, naszej loterii?
Michał przejmuj!
MŻ: – W zasadzie kelner przyszedł do każdego gościa. Taki zwyczaj. Becali na niego spojrzał z pełnymi ustami:
– Co ty chcesz?
– Mamy tombolę, czy zechciałby pan kupić los?
– Ty wiesz, kim ja jestem? Ja jestem Becali – milioner. Ja mogę kupić ten hotel, a nie twoje losy. Uciekaj.
DE: – Zrobił to w tak aktorski sposób i tak głośno, zagłuszając wręcz muzykę, że brzmiało to i wyglądało iście filmowo. Parsknęliśmy głupim śmiechem.
MŻ: – Naprawdę wywołało to w nim dużą złość. Minęło dziesięć minut i mówi:
– Dobra, tu nie będziemy siedzieć, bo to nie są ludzie na moim poziomie. Zapraszam do mnie do domu.
DE: – Zrobił nam oprowadzenie niczym MTV Clips – rezydencja piękna, zacna, niesamowita. Oprowadzał nam po różnych zakamarkach, ubierając to w przeróżne anegdotki, które nie nadają się do cytowania na wizji. Człowiek wyjątkowo barwny. Znany z zamiłowania do pięknych kobiet. Tak to ujmijmy.
***
GIGI BECALI I KOLACJA
DE: – Przed każdym oficjalnym meczem UEFA jest zwyczaj wyprawiania przez gospodarza kolacji, zazwyczaj w bardzo eleganckiej restauracji. Zapraszani są przedstawiciele klubów, sędziowie, delegat i ma to swoją oprawę. Zaprosił nas w bardzo urocze miejsce, super restauracja, stara kamienica, piękny dziedziniec, wszystko perfekcyjnie, tylko jego nie było.
MŻ: – Przyjechał 40 minut spóźniony. Nie wiadomo, czy czekać, czy zaczynać, co robić – siedzi UEFA, siedzimy my, siedzą ludzie z jego klubu, ale jego nie ma – czekamy.
DE: – To mały, ale wielki człowiek. Niski, ale brzuch ma, niesamowicie przyciąga uwagę, od raz gestykuluje, jest tylko on. Dlatego wszedł spóźniony, od razu z komentarzem. Dzień dobry, dzień dobry, kelner polej, dopiero wróciłem z Monaco ze swojej łódki. I od razu bezpośrednio przechodzi do delegata i sędziów:
– Co tam panowie, było się na mojej łódce, prawda?
Konsternacja.
– Co się tak speszyłeś!
MŻ: – Kolacja trwała 30 minut. Tak jak normalnie zaplanowana jest kolacja na godzinę, półtorej, tak tutaj on zwyczajnie znudził się tym wszystkim.
– Pojedli, popili? Dziękuję bardzo.
Po czym, że Legię Warszawa zabiera do swojej restauracji na prawdziwą zabawę, a delegatów i sędziów żegna. Stanęliśmy i nie wiedzieliśmy, czy zagrał na zasadzie żartu, czy poważnie. W ogóle przedstawicielem UEFA był Niemiec, a Becali zaraz wrzucił jeszcze ze trzy wrzutki o wojnie, to pomyślałem sobie, że skończy się to skandalem.
DE: – Wypił parę lampek wina. Zaprosił, wyszliśmy, wskazał samochody:
– To moje czekają na was.
MŻ: – Jedziemy do jego restauracji. Nazywa się „Dwie Kokoszki”. Pamiętamy do dzisiaj. On pierwszym samochodem. Sam prowadzi. My drugim, za nami jeszcze dwa. W pewnym momencie podjeżdża policja. Myślę sobie, że teraz się zacznie. Patrzę: policjant nie wychodzi, wychodzi Becali. Podszedł do radiowozu i zaczyna gestykulować. Ty taki, ty taki, ty taki, ty taki, ty owaki, ja robię to, to, to, kim ty jesteś.
– Powiedz koledze, niech wklepie w mapę drogę do mojej restauracji i wy nas wieziecie, żeby nas policja nie zatrzymała.
I ten policjant, zamiast dać alkomat, włączył sygnał i prowadził nas to restauracji.
DE: – „Dwie Kokoszki” – restauracja niepozorna. Gdzieś na boku drogi, ładna karczma. Wchodzimy, elegancko, otwarte dla gości. Poprowadzili nas korytarzem. Odrębna sala. Tam stół zastawiony, jak podczas Ostatniej Wieczerzy, jak na imprezie u Jezusa. Pięknie, wszystko, elegancko. On cały czas gada, zagaduje, jest bardzo bezpośredni. Siedliśmy, rozejrzał się, klasnął dwa razy. Na ten sygnał weszły kelnerki. Wodzianki. Do końca kolacji nam towarzyszyły. On tak to zaplanował.
MŻ: – Dominik był najmłodszy, może też dlatego Becali tak go sobie upatrzył.
– Co Dominik, podoba ci się, nie?
– Oko zawsze można nacieszyć.
– Dominik, nie martw się, złap! Pio Romania! Natural!
DE: – Odpowiedziałem mu zawstydzony trochę:
– Nie, nie, no nie.
– Kurwa, łap!
I tak się skończyło. Jak było? Natural!
***
ŻONA ŻEWŁAKOWA
Moja żona lubi mnie wypunktować i pilnuję, żeby fakt, iż moja kariera była ponadprzeciętna nie pozwolił mi na niesienie głowy zbyt wysoko. Żeby nie zaszumiało. Poznałem ją w liceum, historia zdarzyła się trochę później. Trochę mnie ignorowała, trochę próbowała mnie intelektualnie gasić. Pewnego razu zaczepiam:
– Słuchaj Aniu, a powiedz mi, co byś zrobiła, jeśli za kilka-, kilkanaście, lat okazało się, że ty będziesz moją żoną?
Odpowiedziała tak:
– Żewłakow, a ty lustro w domu masz? Po pierwsze, piłkarz to będzie ostatni zawód, który będzie wykonywał mój mąż, a po drugie, ty jesteś ostatnim piłkarzem.
Bywam tresowany, żeby nie odlecieć. Przypominam jej to teraz wedle starego polskiego porzekadła, że cierpliwy to i kamień ugotuje.
***
WOLNY ŻEWŁAKOWA
Byłem piłkarzem Polonii Warszawa. Trenerem był Włodzimierz Małowiejski. Graliśmy mecz z Górnikiem Zabrze. Z nimi spotkania były ciężkie, żeby z nimi wygrać trzeba było zagrać wspaniale. Do przerwy było 0:0. Tuż przed tym rzut wolny. Dogodna pozycja. Wziąłem piłkę. Pierwszy raz? Mur. Sędzia kazał powtórzyć. Drugi raz? Nad bramką. Wracamy do szatni. Trener Małowiejski prowadzi odprawę. Mówi, co trzeba zmienić, co było źle, co można jeszcze zmienić, podpowiada sprawy taktyczne.
– Na boisku zachowujemy uwagę i koncentrację. Górnik może być groźny, w każdej chwili może strzelić. I jeszcze jedno, jak będzie w drugiej rzut wolny, to wszyscy, tylko nie Żewłak!
***
TOPOLA STACHURSKIEGO
(opowiada Krzysztof Stanowski)
Władysław Stachurski był dyrektorem sportowym Legii Warszawa. Nie pałaliśmy do siebie specjalną sympatią. To był taki okres, że miał trochę pod górkę, bo był skłócony z drużyną. Cezary Kucharski rzucił w niego koszulką, było trochę afer. Czułem do niego od początku antypatię, choć do wszystkich w Legii, włącznie z Kucharskim, miałem bardzo dobre kontakty. Jednego dnia podchodzi do mnie, a miałem 16-17 lat:
– Panie Krzysztofie, możemy chwilę porozmawiać?
– Jasne.
– To może siedlibyśmy sobie na ławce.
Kiwam głową. Idziemy 50 metrów w kompletnej ciszy. Nie wiem, czego się spodziewać.
– Widzi pan tę topolę? – zapytał po dobrej chwili.
– Widzę.
– Piękna, prawda?
– Tak, piękna.
– A wie pan, co redaktor Stanowski napisałby w gazecie?
– Nie mam pojęcia.
– Dlaczego kurwa jedna, a nie dwie?!
***
OLE GUNNAR SOLSKJAER I VICTOR LINDELOF
MŻ: – Trochę spóźniliśmy się z Solsjaerem. Dwa-trzy miesiące wcześniej był już po rozmowie z Cardiff i powiedział nam:
– Gdybyście odezwali się wcześniej, to rozpatrzyłbym waszą propozycję.
I też trochę zareklamował nam Henninga Berga.
DE: – Jednym z najciekawszych zawodników, którzy mogli trafić na Łazienkowską był Victor Lindelof. Interesowaliśmy się nim, kiedy grał w drugiej drużynie Benfiki. Odbyliśmy nawet rozmowy z prezesem Vieirą, który nawet był bardzo poważnie zainteresowany wypożyczeniem nam go, bo u nich nie grał w pierwszym zespole, co najwyżej sporadycznie bywał na ławce, ale koniec końców to się nie stało. Płynnie wszedł do pierwszego składu Benfiki, zaczął grać, dzisiaj jest w Manchesterze United, duże nazwisko. Ale to był realny temat i niewiele brakowało, żeby Portugalczycy się zgodzili. A gdyby tak się stało, to i pewnie Lindelof nie robił większych problemów.
MŻ: – I pewnie dzisiaj nie byłby w Manchesterze United!
***
MŻ: – Ondriej Duda był strasznym pechowcem transferowym. Kiedy jego transfer do Interu wywalił się na ostatniej prostej, za dwa tygodnie przyszła za niego oferta, bardzo dobra, 6,5 miliona euro, to byłby największy transfer w historii ligi na tamten moment. Słowak mógł pójść do FC Koeln.
DE: – Dlaczego nie wyszło? Bo nie czuł tego. Odbyło się naprawdę fajne spotkanie – przyjechał Schmadtke, był ojciec Dudy, rozmawialiśmy, ale nie, coś było nie tak.
MŻ: – Był trochę załamany po nieudanych rozmowach z Interem, nie mogło to wyjść. Transfer do Mediolanu nie wypalił przez financial fair play.
DE: – Najdziwniejsze rozmowy w moim życiu, jeżeli chodzi o sprzedaż zawodnika. Mało tego, że wszystko potwierdzone, to jeszcze specjalnie przed poinformowaniem drużyny i trenera, że Ondriej odchodzi, to jeszcze zadzwoniłem do dyrektora sportowego Interu, żeby poinformować go, że już żegnamy Ondrieja – było to istotne w tym kontekście, że po tym nie da się już zrobić kroku wstecz. Wszystko tak, tak, tak. Polecieliśmy następnego dnia z Austrii do Gdańska i w drodze dowiedzieliśmy się, że niestety, ale temat nie zostanie sklejony. Nagle Inter zaczął iść w stronę wypożyczenia z przymusową opcją. Że zrobią to przez fundusz, a dla nas to było nie do przyjęcia – nie chcieliśmy wypożyczać kluczowego zawodnika zespołu z opcją, bo co niby? Wy jesteście Inter Mediolan i mamy przed wami paść na kolana?
Legia nie padła na kolana przed Interem!
OPOWIADALI MICHAŁ ŻEWŁAKOW, DOMINIK EBEBENGE I KRZYSZTOF STANOWSKI. ANEGDOTY PADŁY W HEJT PARKU NA KANALE SPORTOWYM.