Reklama

Wstrząsająca kronika niegospodarności – obcokrajowcy bez minuty w lidze

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

15 kwietnia 2020, 09:29 • 12 min czytania 21 komentarzy

Różnie się o nich mówi, niektóre określenia to już niemalże kod kulturowy, który narósł wokół Ekstraklasy. „Starzy Słowacy”. „Szrot”. „Brazylijscy plażowicze zgarnięci z Copacabany”. „Szrotovicie”. Szczególnie dziś, gdy kluby zaczynają płacić wysoką cenę za swoją niegospodarność, przypomnienie tej całej kawalkady nazwisk to czynność bardzo bolesna, ale i pouczająca. 

Wstrząsająca kronika niegospodarności – obcokrajowcy bez minuty w lidze

We współpracy z Jarosławem Borowskim z 90minut.pl skonstruowaliśmy chyba najtrudniejszy ze wszystkich dotychczasowych quizów. Niektórych zawodników prawdopodobnie nie pamiętają nawet ci, którzy ich zatrudniali, wielu ludzi z tego grona w Ekstraklasie spędziło może kilka tygodni – zgarniając parę pensji i ruszając w dalszą podróż. Od razu ostrzegamy – nie nastawiajcie się na jakiś szalenie wysoki wynik w quizie, on jest zaledwie punktem wyjścia, pewnym pretekstem do rachunku sumienia. Oczywiście nie omieszkamy posypać tych ran solą i spróbować odpowiedzieć na pytanie: skąd oni przyszli? Po co? Dlaczego? Na co w ogóle liczyli ludzie, którzy składali podpisy na ich kontraktach?

Ale – jak to się ładnie mówi – nie uprzedzajmy faktów. Najpierw quiz.


Okej, to teraz tak: skąd oni się tu wzięli?!

Reklama

Tysiąc trzysta i umowa o dzieło, bo mam już Ukraińca na twoje miejsce

Polska wczesnych lat dziewięćdziesiątych, dziki kapitalizm, rosną fortuny, przestępczość i bezrobocie. Polskie kluby za to spoglądają w stronę państw, gdzie sytuacja nie jest o wiele lepsza. Do Motoru Lublin trafiają m.in. Siergiej Omieliusik czy Borys Biełoszapka. Ten pierwszy ponoć mieszka w budynku klubowym, żywi się jedynie cebulą, a za jego transfer do Dynama Mińsk prócz pieniędzy Motor płaci kasetami wideo. – Za Bugiem była wtedy taka bieda, że aż piszczało. Długo mu dokuczali za tę cebulę. Czuć było w całym klubie. A jak grał? Nie był to jakiś wirtuoz. Pamiętam, że strzelił bramkę w meczu z GKS Katowice – wspominał na łamach Dziennika Wschodniego trener Waldemar Wiater. Biełoszapka pograł trochę przed awansem, ale w I lidze zadebiutować nie zdołał.

W Warcie Poznań podobny epizod zaliczył Andriej Zabijakin, który w Ekstraklasie nie pojawił się nawet na minutę, za to napisał piękną kartę w niższych ligach, najpierw w Lechii Dzierżonów, a następnie w Bielawiance Bielawa – bramkarz został w Polsce nawet po zakończeniu kariery piłkarskiej, gdy zajął się trenowaniem młodych golkiperów na Dolnym Śląsku. Podobnych zawodników było wielu, choć trzeba przyznać – większość albo po prostu sprawdziła się w Ekstraklasie, by wspomnieć Michalczuka albo Tereszczenkę, albo szybko pomknęła dalej na zachód w poszukiwaniu smaczniejszych wędlin i wyżej wycenianych walut.

Poza tym polscy działacze szybko odnaleźli jeszcze tańszych i jeszcze lepszych pracowników.

Z Czarnego Lądu

Nie każdy Ukrainiec jest Szewczenką, nie każdy Nigeryjczyk to Kenneth Zeigbo. Najbardziej rozpoznawalny nigeryjski piłkarz Legii Warszawa zrobił naprawdę przyzwoitą karierę, w której stołeczny klub był trampoliną do Wenecji, a potem do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdy okazało się, że Serie A to nieco za wysokie progi. Niewielu jednak pamięta, że Zeigbo był zaledwie małą częścią nigeryjskiego zaciągu Legii – wraz z nim do stolicy trafił Patrick Ndah, a za nimi Nwoji czy Eresaba. To chyba pierwszy tak wyraźny przykład zgubnego wpływu „mody” – później przerabialiśmy to z modą na Izrael po Meliksonie chociażby. Co ciekawe – taki Ndah zdobył nawet Superpuchar Polski, podczas którego był testowany w Warszawie. No ale w lidze nie zagrał.

Reklama

Moda na Nigerię zapoczątkowana przez Zeigbo spowodowała zresztą przepalenie kilku złotych nie tylko w Legii, ale i w Zagłębiu (Ibrahim). Nieco później przyszła druga fala – wraz z nią m.in. Emmanuel Olisadebe, ale również i przybysze z drugiego piłkarskiego bieguna – by wymienić choćby Chuksa Gallardo. Chłopak trafił do ŁKS-u, gdzie dość przyjemnie wspominano Darlingtona czy Hamleta, natomiast poza narodowością niewiele łączyło go z tymi dość przyzwoitymi piłkarzami. W Łodzi zagrał kilkanaście minut w pucharach, po czym powędrował do Radomiaka. Dalsza kariera tego człowieka to jakiś absurd – najpierw zjazd do III ligi, do Gwardii Warszawa, by za moment odnaleźć się w ekstraklasowym Świcie Nowy Dwór Mazowiecki. Gallardo bez ani minuty na boisku wyjechał do angielskiego Harefield United, ale szybko powrócił do… Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie, do polskiej II ligi. Został już u nas na stałe – na koniec kariery udało mu się nawet wraz z Nadarzynem wywalczyć awans na trzeci poziom rozgrywkowy. Potem trafił na dwa lata do więzienia, jak sam mówił w wywiadzie dla TVP Sport: – Wykorzystano moją naiwność, strach, sytuację w jakiej się znalazłem. Zaznaczam, że nikomu nie zrobiłem krzywdy. 

Modelowy przykład. Odbicie od Ekstraklasy, trochę goli w niższych ligach, kariera kryminalna, potem jeszcze nawrócenie i legalne biznesy.

Swoją drogą, sporo o ówczesnych realiach mówi zestawienie losów Gallardo z innym Nigeryjczykiem, Jamesem Oamenem. Obaj trafili do ŁKS-u. Obaj do Radomiaka. Obaj do Gwardii Warszawa. Pewnie wędrowaliby tak dalej, gdyby tylko menedżerowie wykazali się nieco większą determinacją. Co do duetów – parą przybyli też Nigeryjczycy do Polonii w sezonie 2009/10. Ani Uche, ani Omotayo nie zadebiutowali w stolicy.

Ale żeby nie było tak pesymistycznie – są też przypadki jak Longinus Uwakwe. Na początku odbił się od Widzewa, przez jakiś czas pozostawał bez klubu, ale wziął się w miarę szybko w garść i gra do dzisiaj na przyzwoitym poziomie – bo tak trzeba określić Puszczę Niepołomice i I ligę. 33 lata na karku, w Polsce od 2005 roku, z kariery wyciągnięte coś więcej, niż parę wypłat w Polsce, mimo że w Ekstraklasie licznik minut nie ruszył się z miejsca.

Brazylijski zaciąg Antoniego Ptaka

To temat nie tyle na osobny artykuł, co na książkę. Antoni Ptak, właściciel kolejno ŁKS-u Łódź, Piotrcovii Piotrków Trybunalski oraz Pogoni Szczecin w pewnym momencie zakochał się w brazylijskim futbolu. Możliwe, że miała na to wpływ fascynacja jego syna, Dawida, który pół życia spędził na plażach w ojczyźnie Ronaldinho i oryginalnego Ronaldo. Niezależnie od przyczyn – właściwie od początku przygody rodziny Ptaków z piłką, w drużynach, na które mieli wpływ, roiło się od Brazylijczyków. Niektórzy potrafili grać w piłkę – by wymienić Rodrigo Carbone czy Sergio Batatę, niektórzy jedynie mieli fajne nazwiska (Ederson, Marcelo, ZE ROBERTO!). Wielu z nich łączyła krótka przygoda z boiskami Ekstraklasy, wielu zaś… zero minut w najwyższej lidze, mimo podpisanych kontraktów.

W naszym quizie Ptakowie mają solidną reprezentację: Roberto Cardoso Celio, Genivaldo Souza Baiano, Vian Glauber, Cesar Dinei, Luis Ederson, Gabriel Buiu… Najgorsze w tej kolonii jest jednak coś zupełnie innego. Mimo że można strzelać jak z rękawa Brazylijczykami z ŁKS-u/Piotrcovii/Pogoni, którzy nie powąchali murawy, trzy razy więcej jest tych, którzy w Polsce zadebiutowali, a nawet pograli nieco dłużej. Nie było, nie ma i chyba już nie będzie równie spektakularnego przejarania pieniędzy w piecach jak w tamtym okresie. Przecież Ptak za kasę z samych biletów do Brazylii i z powrotem mógłby zbudować bardzo rozsądną drużynę – zwłaszcza, że właśnie na rynek w jego bezpośrednim sąsiedztwie weszło złote pokolenie łodzian, z Grzelakiem, Madejem, Sierantem, Golańskim, Matusiakiem czy Kaźmierczakiem na czele. Tego ostatniego zresztą Ptak miał w swojej stajni i mamy wrażenie, że zmarnował mu tym brazylijskim towarzystwem kilka istotnych miesięcy kariery.

Swój mały zaciąg z Brazylii miał też Górnik Zabrze – wówczas sześciu Brazylijczyków ściągnął do klubu Marek Koźmiński. Trzech z nich było naprawdę przyzwoitych – mowa tu o Hernanim, Felixie i Heidemanie. Trzech pozostałych… Cóż, Rambo miał problemy ze zdrowiem, a Galdino – według niepotwierdzonych plotek! – z tańcem. Ten drugi nie zagrał ani minuty w Górniku, ani minuty w Ekstraklasie, ale za to zakotwiczył na dobre w niższych ligach, gdzie grał aż do 2015 roku, po drodze wspomagając swoimi umiejętnościami np. bydgoskiego Zawiszę w jego II-ligowych latach. Teixeira, ostatni z zaciągu, też nie zagrał ani minuty i zupełnie przepadł.

Nie sposób nie wspomnieć też o bujnej współpracy Legii Warszawa z Fluminense. Dzięki niej do naszej listy obcokrajowców bez minuty mogliśmy dopisać Ronana, Dyego i Alana.

Warto zresztą jeszcze raz spojrzeć na listę w quizie. Przykuwa uwagę, że najczęściej przybyszów z egzotycznych krain, którzy następnie nie grają ani minuty ściągają kluby albo bardzo bogate, jak Legia, albo bardzo biedne, jak Korona Kielce. Te bogate mogą sobie pozwolić na ściągnięcie siedmiu młodych obcokrajowców, z których sprawdzi się jeden. Te biedne… Cóż, biorą, co jest na rynku. Nie wiemy tylko jak tu zakwalifikować kluby jak Lechia Gdańsk i Zawisza Bydgoszcz – kluby, które też mają sporo interesujących i nieoczywistych strzałów. Czasem udanych, jak Traore czy Goulon, czasem mniej, jak Ciolacu czy Darcimelia. Chyba postawilibyśmy na osoby zarządzające tymi klubami i ich przyzwyczajenia z kariery menedżerskiej.

Na barwne CV

Możesz zmienić w dowolny sposób ramy czasowe, możesz zmienić w dowolny sposób miejsce akcji i ligę, w której ona się rozgrywa – pewnych schematów myślenia pozbyć się nie da. Wśród nich jest to słynne „piłkarskie CV”. Właściwie zaczyna się już od osiedlowych meczów na Orliku, podczas wybierania składów. „Weź Zdziśka, Zdzisiek grał w juniorach Legii”. W niższych ligach jest to samo: „ej, chłopaki, Piotrek do nas przychodzi, był w kadrze Młodej Ekstraklasy Zagłębia Lubin osiem lat temu”. W Ekstraklasie łapią się na różne haczyki – a to występy w Anderlechcie, a to zainteresowanie ze strony Ajaksu, a to dobra opinia od trenerów młodzieżowych Crvenej zvezdy Belgrad. Podejrzewamy, że gdybyśmy poszli trochę wyżej – na przykład do średniaków ligi francuskiej, to i tam znaleźlibyśmy zawodników, którzy łapią kolejnych pracodawców „na barwny życiorys”.

Wśród stranieri bez minuty na boisku ta metoda jest bardzo popularna. Weźmy takiego Gokmena Kore. Fajne, wojownicze imię, nieźle brzmiące nazwisko, do tego Turek – a wszyscy pamiętamy, jak Turcja grała w 2000 roku. No sami powiedzcie, nie wzięlibyście wychowanka Galatasaray po taniości? Pogoń Szczecin wzięła, a de facto – wziął Sabri Bekdas, może również po to, by mieć rodaka pod ręką. Długo jednak Gokmen w Polsce nie zabawił – ruszył na podbój ligi czeskiej po dwóch występach w Pucharze Ligi.

– Był najlepszym zagranicznym zawodnikiem ligi peruwiańskiej – zapewniał na łamach sport.pl Hector Peralta, menedżer piłkarza. Ha, o kim tutaj mowa? Jefferson Farfan? Może chociaż Hernan Rengifo? A nie, chodzi o niejakiego Yankubę Ceesaya, Gambijczyka, który w 2008 roku wylądował w ŁKS-ie. Kapitan reprezentacji, gwiazda w Peru, testy w Anglii – generalnie młody Weah. Niestety, kapitalne występy w Peru nie przełożyły się na sukcesy w Polsce, Ceesay nie zagrał ani minuty. Za to później został m.in. mistrzem Estonii. Swoją drogą, ten menedżer, Peralta, to też lepszy as. Śmigał na dwóch nazwiskach – Quinteros i Arboleda. I dzięki tym udanym strzałom poupychał takich Ceesayów w Polsce kilku – by wspomnieć choćby Sancheza i Herrerę w Bełchatowie.

A skoro już przy menedżerach jesteśmy… W ŁKS-ie w tym samym sezonie umieszczono też skromną litewsko-brazylijską kolonię – przywiózł ich wszystkich biznesmen, który obiecywał wejście w klub i uczynienie z niego potęgi na wzór litewskiego FC Vilnius, w którym działał przed podróżą do Łodzi. Skończyło się na tym, że podpromował paru swoich zawodników i zawinął się wraz z nimi wszystkimi w dalszy tour po świecie. O ile taki Santos Muller w ŁKS-ie nie zagrał ani minuty – o tyle o innym członku tej samej bandy mogliście parę razy usłyszeć. Nazywa się Paulinho.

Coś równie mocnego? Może Alen Skoro, który pół kariery woził się na paru występach w barwach Olympique Marsylia? W przerwie zimowej w sezonie 2008/09 podpisał kontrakt z Jagiellonią, ale został rozwiązany już podczas zgrupowania, gdy Michał Probierz zobaczył, w jakim gość jest stanie.

Ze świeższych? Może Julian Ripoli? Francuz z akademii samej Genui, pół roku w Lechii Gdańsk, potem jeszcze testy w Zawiszy, nabrani jacyś biedacy w Rumunii. Koniec kariery we włoskich niższych ligach. Na znaną akademię – wówczas była to szkółka Barcelony – złapał się też Widzew w przypadku Cuquiego. Kompletnie irracjonalnie przebiegła polska część historii Tiago Targino. Portugalczyk zagrał kupę meczów w portugalskiej najwyższej lidze, występował prawie we wszystkich młodzieżowych reprezentacjach, a w Polsce nie zaliczył nawet epizodu. Zresztą, podobnie sprawa ma się z jego rodakiem, Nuno Henrique, który i przed, i po Jadze nieźle sobie radził w ojczyźnie.

Bałkany is new black

Wspominaliśmy o modzie na Nigerię po transferze Zeigbo? Najdłużej na rynku utrzymywała się jednak moda na Bałkany, co ciekawe – zazwyczaj były to fale zwożone do Polski przez obrotnych bałkańskich menedżerów.

Na przykład taka Legia poszła schematem znanym już z przygód nigeryjskich. Kilka osób w zaciągu, wśród nich jeden świetny napadzior – Stanko Svitlica – oraz gromadka ludzi anonimowych – wśród nich Goran Njamculović. Ten ostatni choć nie zagrał ani minuty, stał się bohaterem kilku tekstów. Nie do końca sympatyczny Serb twierdził, że brak gry to efekt odmowy opłacenia łapówki dla trenera Dragomira Okuki, który skuszony pieniędzmi miałby przychylniejszym okiem spojrzeć na jego umiejętności. Historia nie pozostawia wątpliwości – Njamculović najwyraźniej odmawiał płacenia również w kolejnych klubach, bo poza jakimś epizodem na Malcie nie jesteśmy w stanie znaleźć żadnych informacji o jego dalszej karierze piłkarskiej.

Nie ma też większych wątpliwości, że czasami działał podobny schemat, jak w przypadku wspomnianego menedżera Quinterosa – po jednym w miarę udanym strzale, pośrednik dostawał łatkę człowieka z okiem do piłkarzy. Weźmy takiego Karalicia – podobno interesowało się nim pół Polski (czyt. – menedżer woził go po całej Polsce), ostatecznie wylądował w Polonii Bytom. W końcu Bośniak, rodak Stilicia, menedżer szanowany typ – bierzemy! No i jedyne, co Polonia z Karalicia miała, to wyrok FIFA, po tym, jak piłkarz zgłosił się po zaległe pieniądze. Do ŁKS-u swoich ludzi często przywoził Dragan Popović, znów z różnym skutkiem – bywali zawodnicy nieźli, jak Sotirović czy Arifović, ale i tacy jak Radunović, którym w Ekstraklasie nie było dane zagrać choćby minuty (choć trzeba przyznać, Radunović grał przynajmniej w II lidze).

Łódź była jakoś wyjątkowo mało odporna na czary tych bałkańskich magików. Po drugiej stronie miasta bez minuty (za to ze złotówkami w portfelach) skończyli m.in. Czarnogórcy Dikanović i Vujacić czy Rosjanin Bieriezin.

Na rekonwalescenta

Ech, ekstremalna wersja sztuczki „na barwne CV”. Mam świetny życiorys, grałem w topowych klubach, wprawdzie przydarzył mi się uraz, ale jak tylko się poskładam – wciągnę Ekstraklasę nosem. Pierwszy przypadek to chyba Oscar Vera, Argentyńczyk z Widzewa, który nie zagrał ani minuty właśnie przez wzgląd na przeciągające się leczenie urazu. Potem wyjechał, ale nie zapomniał o Polsce – za pośrednictwem FIFA procesował się z łódzkim klubem o zaległe wypłaty.

Najbardziej zapadające w pamięć przypadki dotyczą z kolei najmocniejszych klubów. Elvis Kokalović długo leczył się w Lechu Poznań, ostatecznie odszedł bez debiutu. Właściwie na status swoistej legendy zapracował z kolei Ivan Obradović – do tego stopnia, że niektórzy ludzie na Twitterze podważali jego istnienie. W dyszkę trafiał mem z wyciętą klatką z filmu Kiler, na której uchwycono komisarza Rybę tłumaczącego się przed mediami. Podpis? Nie ma żadnego Obradovicia, Obradovicia wymyśliliście wy, dziennikarze!

Na nazwisko

Wybaczcie, to płytkie, ale Fernando Bonjour na bank tutaj trafił za nazwisko. Podobnie zresztą myśleliśmy o Nikonie Jevticiu, ale przypomniało nam się, że Nikon tutaj trafiał pod nazwiskiem El Maestro! Za imię za to na kontrakt zasłużył Tsubasa Nishi.

Swoją drogą – do tej kategorii można też przyporządkować dwa dość smutne przypadki – Wołodii Papikjana oraz Ivana Markovicia. Obaj byli braćmi bardziej znanych i utalentowanych odpowiednio Agwana i Vanji. Obaj zresztą pewnie spokojnie by jakieś minuty w Ekstraklasie złapali, ale większą część pobytu w kadrach ekstraklasowych klubów zajęły im wizyty w gabinetach lekarskich i u fizjoterapeutów.

Familijnym kluczem trafił też do Polski Lucas Guedes, który nigdy nie nawiązał do poziomu piłkarskiego ojca, oraz Saibaa Keita, ale tu już zupełnie nie mamy pojęcia co się wydarzyło – ani Mohamed nie wyrobił w Polsce temu nazwisku jakiej wyjątkowej marki, ani sam Saibaa nikomu w pamięć nie zapadł.

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

21 komentarzy

Loading...