Kluby z niższych lig były jednymi z pierwszych, które zaczęły bunt przeciwko kontynuowaniu rozgrywek. Teraz stoi przed nimi kolejny problem – martwy sezon. Oznacza on nie tylko konieczność utrzymania formy, ale i płynności finansowej. Poważnie nadszarpnięte budżety zespołów z pierwszej i drugiej ligi będą musiały unieść koszt utrzymania kadry. Jak kluby poradzą sobie w kwestiach sportowych i finansowych? Czy piłkarze mogą stracić kontrakty? Czy mniejsi mogą liczyć na pomoc większych?
Pierwszoligowcy nie ukrywali, że ich zdaniem dalsza gra nie miała sensu. Jeszcze wczoraj cytowaliśmy piłkarzy i trenerów, którzy stawiali sprawę jasno. Decyzja zapadła jednak na tyle późno, że Podbeskidzie Bielsko-Biała czy Stal Mielec musiały być gotowe do rozegrania wyjazdowego spotkania. “Górali” zawrócono dziś z Grudziądza, gdzie mieli zagrać z miejscową Olimpią.
– Nie ma z tym problemu, najważniejsze jest bezpieczeństwo i zdrowie naszych rodzin. Decyzja zapadła niezależnie od nas, my musieliśmy być przygotowani też na to, że zagramy. Nie ma na co narzekać – stwierdził trener lidera pierwszej ligi Krzysztof Brede.
Szkoleniowiec bielszczan nie narzeka, bo zdaje sobie sprawę, że w przypadku piłkarzy ryzyko nieświadomego zarażenia jest naprawdę spore. – Myślę, że jeśli środki ostrożności są wprowadzane w różnych urzędach czy miejscach, w których są duże skupiska ludzi, to piłkarze są tym bardziej narażeni. Oni mają ze sobą cały czas kontakt, to jest walka ciało w ciało. Sztab, zawodnicy, dwa zespoły – to jest razem ok. 50 osób zgromadzonych w tym samym miejscu i czasie. Nie jestem fachowcem, żeby określić czy to wielkie zagrożenie, ale jeśli inne instytucje się w jakiś sposób zabezpieczają, to piłkarzy też nie można narażać – powiedział nam trener Brede.
W drugiej lidze zamieszanie było równie duże.
PZPN – sugerując się zdaniem m.in. drugoligowców – zadecydował, żeby grać dalej, a kluby zaczęły protestować, o czym pisaliśmy m.in. TUTAJ. Potem było jeszcze głosowanie, w którym większość zespołów opowiedziała się za tym, żeby ligę zawiesić. Skąd zmiana zdania?
W czacie na żywo z udziałem kibiców Elany Toruń, opowiedział o tym prezes klubu z miasta Kopernika, Jacek Bednarz. – Co się zmieniło od kiedy zarząd PZPN podjął decyzję, żebyśmy grali dalej? Przede wszystkim część osób zauważyła, że lepiej dmuchać na zimne i poczekać. Dzięki temu ograniczymy migrację. Sytuacja jest dynamiczna, to co dziś uznajemy za słuszne, jutro może zostać poddane weryfikacji. Wczoraj wieczorem klub pierwszej ligi skontaktowały się ze sobą, szukając optymalnego rozwiązania, nie chodziło o postawienie na swoim. Zmieniliśmy zdanie, bo ryzyko rosło.
PZPN do prośby się przychylił, ale w komunikacie wbił szpilkę w drugoligowców, twierdząc, że to kluby chciały, żeby liga grała dalej.
– W trakcie posiedzenia PZPN-u nikt nie pytał bezpośrednio Elany, jakie jest jej zdanie. Z tego co wiem drugą ligę reprezentował tam prezes stowarzyszenia i Olimpii Elbląg, Pawła Guminiaka. Trzeba pamiętać, że przedstawiciele klubów Ekstraklasy, pierwszej i drugiej ligi, brały udział w tym posiedzeniu z głosem doradczym. Decyzja należała do PZPN-u, który mógł wziąć pod uwagę, co na chwilę ówczesną mówili przedstawiciele klubów, ale to związek podjął decyzję – uważa Bednarz.
Zamieszanie związane z kontynuowaniem rozgrywek i późniejszym odwoływaniem najbliższej kolejki nie służyło również piłkarzom, którzy ewidentnie nie mieli ochoty, żeby wychodzić na boisko. – Od dwóch, trzech dni rozmawiałem z drużyną przed treningiem, starałem się uciekać od tego tematu. Ciągle słyszałem tylko insynuacje i plotki o tym, co będzie. Nawet gdyby mecz się odbył, piłkarze nie byliby w stu procentach skoncentrowani. Kiedy jechaliśmy do Grudziądza, wydawało się, że wszystko jest w porządku, ale różne rzeczy do zawodników docierały i nie pozwalały im się skupić na grze. Nie była to komfortowa sytuacja – zdradza nam Krzysztof Brede.
Niejasny komunikat PZPN-u także nie ułatwiał sprawy.
Kluby musiały przygotować dwa rozwiązania, bo choć nikt nie zakładał, że kolejna seria gier się odbędzie, to podobnie jak teraz, trzeba było być przygotowanym na każdy scenariusz. Podbeskidzie dało zawodnikom dwa dni wolnego, a w poniedziałek treningi miały być kontynuowane. Z uwagi na ogłoszenie przez premiera Morawieckiego stanu zagrożenia epidemicznego, najprawdopodobniej trzeba będzie skorzystać z planu B. – Mamy przygotowane rozpiski indywidualne dla zawodników, głównie z planem motorycznym. Każdy dostanie sport testery i będzie pracował nad utrzymaniem kondycji i formy – wyjaśnia trener Brede.
Podobnie do sprawy podchodzono w Toruniu, gdzie martwią się też o co innego. Dla klubów z niższych lig odwołane mecze to ogromne straty finansowe. – Finanse to duży problem i dla nas i dla klubów pierwszej ligi, żyjemy ze sponsorów i z dni meczowych. Musimy się liczyć z tym, że to wszystko stracimy. Świadczymy usługi marketingowe dla sponsorów, więc ktoś może powiedzieć: nie ma świadczenia, nie płacę – mówi Jacek Bednarz.
Prezes drugoligowca zwraca uwagę na inny istotny fakt. Co jeśli rozgrywki zostaną zawieszone na dłużej? Czy kluby stać będzie na to, żeby utrzymać kadrę zespołu?
– Bezpłatne urlopy? To logiczna konkluzja, ale problem ma cały kraj. Wszyscy, którzy nie będą mogli pracować i zarabiać. Jeżeli nie będziemy wypełniać warunków umowy, piłkarze będą mogli rozwiązać kontrakty z naszej winy. A wtedy będziemy mieli spore kłopoty. Obecne regulacje wykluczają automatyczne załatwienie sprawy. Według mnie w tej sytuacji może mieć zastosowanie klauzula rebus sic stantibus. To zasada, która dotyczy wszystkich zobowiązań. Kontrakty są tego rodzaju formą prawną, w ramach której ktoś komuś coś świadczy. Takie kontrakty w nadzwyczajnych okolicznościach mogą być modyfikowane, albo rozwiązywane. Nie ma z tego tytułu konsekwencji związanych z zerwaniem lub niewykonaniem kontraktu. Jeśli to będzie pandemia, to jest przypadek, w którym każdy będzie mógł z tej klauzuli skorzystać. Ufam jednak, że państwo poradzi sobie z problemem i nie będzie trzeba się do tego uciekać.
Oczywiście nie oznacza to, że kluby masowo i po złości zaczną szukać furtek takich, jak wspomniana klauzula. Problem jednak jest i nie ukrywa tego nawet Marcin Animucki, prezes Ekstraklasy.
We wczorajszym paśmie LIVE w Kanale Sportowym, zapowiadał on pomoc dla klubów z pierwszej ligi. – Nie wiemy co wydarzy się w najbliższych miesiącach, będą one kluczowe nie tylko dla futbolu polskiego, ale europejskiego. Jestem w ciągłym kontakcie z prezesem pierwszej ligi. Jeśli będziemy wdrażać projekty pomocowe dla klubów, obejmą one także pierwszą ligę, takie podjąłem zobowiązania. Nie tylko Ekstraklasa ma kłopot. Może w pierwszej lidze pieniądze są mniejsze, ale to nadal kwestia wypłat do końca sezonu. Nie ma dzisiaj klubu, który wyjdzie bez szwanku z tej sytuacji. Biznes się zatrzymał.
Niewykluczone, że wkrótce czekają nas zmiany w przepisach. Zatrzymanie rozgrywek ligowych to wyjątkowa sytuacja, która wstrzymuje dopływ, a przede wszystkim przepływ gotówki w klubach. Animucki zdradził, że nad rozwiązaniem tej sprawy myślą nie tylko w Polsce. – W samych kontraktach przepisów pozwalających na ich rozwiązanie nie ma, ale trzeba stworzyć regulacje, które będą odpowiadały tej sytuacji. Na pewno trzeba porozmawiać z FIFA i UEFA, ze związkiem, gdzie jest przepis o rozwiązywaniu kontraktów po dwóch miesiącach niepłacenia i z samymi klubami. Jesteśmy częścią grupy roboczej lig europejskich, które mają wypracować rozwiązanie w tym zakresie, bo pieniędzy w krótkim terminie może zabraknąć, zwłaszcza w kwestii przepływu.
Nie będziemy pisać czarnych scenariuszy, bo na dziś to po prostu gdybologia. Nie wiemy, kiedy liga wróci do gry oraz jak poradzą sobie z tym kluby. Ciężko też to jednoznacznie określić, bo każdy z nich to odrębny podmiot. Jedni zapewne już wiedzą, że sponsorzy nie zostawią ich w trudnej chwili, inni takiej pewności nie mają. Jedni mają poduszki w postaci pieniędzy miejskich, innym skarbiec miasta zamknie się przed nosem. Dobrze jednak, że władze polskiej piłki myślą o tym, żeby pomóc tym, którzy sami z kryzysem sobie nie poradzą.
Liczymy też na jedno, choć to pewnie próżna nadzieja. Mianowicie na to, że taki wstrząs pomoże niektórym zrozumieć, że lepiej budżet i płace planować z głową i zdrowym rozsądkiem.
SZYMON JANCZYK
fot. 400mm.pl