Dawno, dawno temu, prawie 250 lat temu, tak dla porządku, Rosjanie do spółki z Austriakami i Niemcami rozgrabili między siebie Polskę. Jakoś tak się układa, że do dzisiaj z tymi nacjami nam się nie układa. Austriakom pamiętamy choćby niesławne EURO, gdzie z pomocą angielskiego sędziego i karnego z kapelusza pognębili nas w ostatniej minucie. Niemcy ograli nas złośliwie w finale mistrzostw świata szczypiornistów, szczuli Małysza Schmittem i Hannawaldem oraz regularnie oszukiwali polskich bokserów. Rosjanie z kolei tak długo pracowali na naszą niechęć, że internetu by nie starczyło, żeby wszystko wymienić. Teraz do długiej listy austriacko – rosyjsko – niemieckich konszachtów na niekorzyść biało-czerwonych możemy dopisać kolejny: Artura Szpilkę.
A było tak. Szpila to znany i ceniony bokser. Nie kryje się ze swoją miłością do ojczyzny. Od czasu pobytu w mamrze jest za pan brat z polską literaturą historyczną, a Kmicica wręcz uwielbia. Sam trochę jest jak postać z kart powieści Sienkiewicza, bo najpierw miał sporo za uszami, ale wyszedł na prostą i teraz chce sławić Polskę. Wychodzi to sławienie z różnym skutkiem. Początki były obiecujące, udało się dojść aż do walki o mistrzostwo świata. Deontay Wilder od Szpilki usłyszał, że „you’re going down”, ale jak na złość – Wilder wcale na deski pójść nie zamierzał. Ba, w 9. rundzie odpalił bombę atomową, która powaliłaby byka. Szpilkę też powaliła, a Amerykanin przyznał potem, że podejrzewał zgon rywala.
Ale Szpilka wrócił. Niestety, na dzień dobry przegrał przed czasem z mało wtedy znanym Adamem Kownackim, potem stoczył bardzo wyrównaną walkę z Mariuszem Wachem. Zdaniem części ekspertów – przegraną. Zdaniem sędziów – wygraną w stosunku 2:1. Osiem miesięcy później sędziowie może i chcieliby pomóc, ale nie mieli okazji. Dereck Chisora znokautował naszego bohatera już w drugiej rundzie i stało się jasne, że jeśli bokserski Kmicic ma jeszcze coś zwojować, to musi poszukać innego regimentu. Odchudzony o 20 kilo Szpilka wrócił więc do kategorii wagowej, w której boksował dekadę temu. Miało być szybko, łatwo i przyjemnie z ukraińskim średniakiem Siergiejem Radczenką (7 zwycięstw, 5 porażek, wszystkie w ostatnich 6 walkach). Miało być, ale nie było. Bo – nie mogło. Naprzeciw Szpilki stał bowiem nie tylko groźny zabijaka z Kremenchuga, ale także – a jakże – niemiecko-austriacko-rosyjska komitywa, tylko czyhająca na okazję, by zrobić mu na złość.
Niemiecka dlatego, że walkę w ringu prowadził Holger Wiemann, doświadczony sędzia z Berlina. Panowie sędziowie Juergen Billhardt (Niemcy), Ilhan Homović (Austria) i Alexander Plumanns (Niemcy). I pierwszy po chamsku uratował Szpilkę przed nokautem w 9. rundzie, w dodatku, złośliwie – z sobie tylko znanych powodów – odbierając Radczence punkt. Następni trzej, choć każdy przytomny obserwator widział w Łomży wygraną Ukraińca co najmniej trzema punktami, uznali, że zrobią na złość Polakowi (a jakże!) i przyznali mu wygraną w stosunku dwa do remisu.
No dobrze, a gdzie w tym wątek rosyjski? Chwileczkę! Przecież w narożniku naszego dzielnego Kimicica był nie kto inny, jak Roman Anuczin. Rosjanin został szkoleniowcem Szpilki po tragicznej śmierci Andrzeja Gmitruka. Współpraca miała wynieść Szpilę na szczyt, a tymczasem doprowadziła do bezdyskusyjnej porażki z Chisorą i kolejnej – z ukraińskim przeciętniakiem Radczenką. Przypadek?
Po sobotnim werdykcie kibice wylali wiadra pomyj. Na Szpilkę, że fatalny. Na trenera, że bezradny. Na promotora, że oburzający werdykt. Na sędziów, że oszustwo i skandal. Słowem: na wszystkich. Sędziowie zapadli się pod ziemię. Promotor Andrzej Wasilewski przyznał, że gdy obejrzał powtórkę walki w telewizji, sam widział wygraną Radczenki trzema punktami, ale przecież nie jego wina, że sędziowie orzekli, co orzekli. Szpilka z kolei wydał oświadczenie, w którym domagał się natychmiastowego rewanżu. Dziś w kolei gruchnęła wiadomość, że trener Roman Anuczin trenerem boksera z Wieliczki już nie jest.
– To jest komedia – puentuje dosadnie Mateusz Borek, komentator i promotor bokserski.
Kiedy Austria, Rosja i Niemcy dokonali rozbioru Polski, zabory trwały 123 lata. Artur Szpilka z niemiecko-rosyjsko-austriackim spiskiem poradził sobie zdecydowanie szybciej. A że przy okazji oberwał bogu ducha winny Ukrainiec i milion polskich kibiców – to już inna sprawa. W końcu, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Na razie poleciał rosyjski trener, niemiecko-austriacki gang sędziów też raczej nie jest w najbliższym czasie mile widziany w Polsce. Póki co – na szczęście ich kolejny przyjazd blokuje koronawirus i zakaz organizacji imprez masowych. Korzystając z kwarantanny każdy może dobrze przemyśli swoją przyszłość. Zwłaszcza Artur Szpilka, który przecież potencjał ma gigantyczny, serce do walki (jak pokazała 10. runda) – wciąż ogromne, grono kibiców – imponujące. I tylko wyników, jak nie było od wicemistrzostwa Europy kadetów 15 lat temu, tak nie ma. A tu zaraz PESEL pokaże 31 lat…
foto: newspix.pl