Piłkarze Arki Gdynia wiedzieli doskonale – mówili o tym zresztą w przerwie – że Wisła Płock może próbować ukłuć długim zagraniem na odrywającego napastnika. Cała ekstraklasa ma już także świadomość, że stały fragment gry, do którego wykonania staje Dominik Furman, to często oznacza pożar w obronie rywali. Co innego jednak wiedzieć, a co innego być w stanie zapobiec. Gdynianie przekonali się o tym dziś bardzo boleśnie.
Zaryzykujemy stwierdzenie, że boleśniej niż obkopany został dziś Dominik Furman. Wślizg Adama Dei z pierwszej połowy, słusznie ukarany czerwoną kartką, wyglądał doprawdy paskudnie. Ostre wejście Michała Nalepy z drugiej części spotkania to już nie był ten kaliber, Furman musiał jednak raz jeszcze udać się za linię boczną, by otrzymać pomoc i jeszcze przez kilka chwil widocznie utykał.
Arka celowała w wyłączenie lidera płocczan z gry, ale ten był zbyt dobrze dysponowany, by miało go to powstrzymać przed ciągłym sprawianiem gospodarzom problemów. Może i tym razem „Furmi” kończy bez gola czy asysty, ale zdecydowana większość jakościowych rozegrań Wisły Płock miała jego stempel. Na czele oczywiście z golem na 2:0. Do spółki z Mateuszem Szwochem ograł Michała Nalepę na skrzydle, co skończyło się wrzutką byłego pomocnika Arki idealnie na głowę Alana Urygi. Ten, po golu z Wisłą Kraków, trafia w drugim kolejnym spotkaniu Nafciarzy.
Wcześniej zaś gol padł po akcji trochę… a’la Arka. Gdynianie wyszli dziś Siemaszką i Jankowskim, co oznaczało powrót do znanego z poprzednich sezonów schematu: zagranie na walkę do Jankowskiego i Siemaszko zbierający piłkę w kierunku bramki przeciwnika. A jednak Wisła Płock wyprowadziła w ten sposób niezwykle ważny cios. Sheridan wygrał głowę z Mariciem – choć to lekkie nadużycie, bo Marić raczej statystował niż walczył – a za jego plecami kompletnie odpuszczony przez Marciniaka wybiegał już Gjertsen. Wrzucił wyższy bieg, nie dał się dogonić Marciniakowi, wcisnął przed Maghomę i choć nie uderzył czysto, złapał Steinborsa na wykroku i strzelił drugiego wiosennego gola.
Czy Arka w tym meczu wyglądała dramatycznie słabo? Czy była skazana na porażkę? No nie. Wisła Płock miała przez cały mecz, nawet grając 11 na 10, duże problemy, by utrzymać się przy piłce. By poszanować czas, by zdominować rywala. Rzecz w tym, że gdynianie zaprezentowali się dramatycznie słabo w obronie. Wisła Płock miała tak nieznośną lekkość w przebijaniu się w pole karne Arki, że w pewnym momencie przesadzała z zabawą w kotka i myszkę. Jak wtedy, gdy Merebaszwili wypuścił sam na sam Garcię, a ten zamiast strzelać, kombinował jeszcze z trudnym dograniem do Sheridana/Michalskiego, by ci weszli z piłką do bramki. Albo w sytuacji z doliczonego czasu gry, gdy to Gruzin chciał odegrać główną rolę i tak długo kiwał w szesnastce gdynian, że w końcu stracił szansę i na dogranie, i na strzał.
Co gorsza, w wykończeniu jakości brakowało jak w przeterminowanym o pół roku jogurcie. No bo co z tego, że dwa razy Młyński dochodził do świetnych sytuacji w polu karnym, skoro raz przestrzelił, a za drugim razem uderzył zbyt lekko, by Daehne miał mieć jakikolwiek problem z interwencją. Raz popisał się też niemiecki bramkarz – kiedy Maciej Jankowski doszedł do główki i golkiper płocczan musiał zbijać piłkę na poprzeczkę. Jankowski był też bohaterem największej meczowej kontrowersji – czy przy stanie 1:0 dla Wisły Angel Garcia nie atakował go nakładką, dając pretekst do podyktowania karnego? Wydaje się jednak, że było to wszystko za “miękkie”, by VAR miał zakwalifikować to jako oczywisty błąd.
Odmiana strzeleckiej niedoli nadeszła dużo za późno, bo gol Vejinovicia w 96. minucie – precyzyjne, płaskie uderzenie z wolnego, które wpuścił Daehne – był jednocześnie ostatnią akcją meczu. Nie doczekaliśmy się już nawet wznowienia.
Wszystko wskazuje więc na to, że Aleksandar Rogić po tym, jak został trenerem grudnia w PKO Bank Polski Ekstraklasie, zostanie na początku marca zwolniony po czwartej wiosennej porażce. Zostawiając gdynian z co najmniej 5-punktową stratą do pierwszej bezpiecznej pozycji.