Nie znosimy, gdy w polskiej piłce zawodnik wozi się na nazwisku. Kiedyś kopnął celnie, strzelił parę bramek i teraz jest nie do ruszenia, będziemy go oglądać tydzień w tydzień w Ekstraklasie, bo a nuż się przełamie i znów będzie pięknie. Tyle że nie jest. I nie mamy wątpliwości – Maciej Gajos wozi się na nazwisku, korzysta z dość dziwacznej polityki kadrowej w Lechii. Był piłkarz, nie ma piłkarza i wątpliwe, że jeszcze będzie.
Piotr Stokowiec wziął Gajosa latem, wierząc, że będzie potrafił pomocnika odbudować. Zrobił tak choćby z Augustynem, który przed współpracą ze szkoleniowcem wyglądał jak zawodowy elektryk, a po wspólnych treningach zmienił się w solidnego stopera, o którym przebąkiwano, że może, może, warto go sprawdzić w reprezentacji. Zresztą pamiętamy, że nawet Mladenović za Owena prezentował się fatalnie, a Stokowiec potrafił z niego wycisnąć naprawdę dużo i już do kadry rzeczywiście zaprowadzić.
Innymi słowy: trener umie odbudować piłkarza, to cenne.
Gajos odbudowy z pewnością potrzebował. Jego transfer z Jagiellonii do Lecha był w swoim czasie hitem, bo wydawało się, że pomocnik pojedzie za granicę, a wylądował w Poznaniu. Nie był to typowy flop transferowy, ponieważ Gajos miał swoje momenty, grał regularnie i na przykład w sezonie 17/18 naprawdę dobrze, kiedy Lech, jak to Lech, był niedaleko mistrzostwa Polski.
Ale od tego momentu? Ojej.
Gajos stał się jedną z twarzy przeciętności Kolejorza. Zahukany chłopak w środku pola, który boi się własnego cienia, a co dopiero myśleć o celnych podaniach, napędzaniu akcji, uderzeniach. Gajos był na boisku, bo wypadało wychodzić w jedenastu, ale na murawie pojawiało się tylko ciało piłkarza, duch znajdował się zupełnie gdzie indziej.
Wydawało się – chłopak potrzebuje zmiany otoczenia, to poznańskie mu już nie służy, coś się wypaliło, ale jak zacznie oddychać w nowym miejscu, znów będzie co najmniej dobrze.
Dupa, a nie jest dobrze.
Nic a nic nie zmienił się Gajos. Jest tym samym przerażonym gościem co z sezonu 18/19 (i końcówki 17/18). Nie ma w nim jakości, nie ma charakteru. Kibice z kolei nie mogą mieć wiary, że ten człowiek gdziekolwiek zaciągnie drużynę, chyba że na skraj przepaści. Iść z takim liderem środka pola, to jak iść z pistoletem na wodę do klatki pełnej aligatorów. Można, ale – cholera – po co?
Powiecie: a tam, gadacie Weszlaki, Gajos pyka jak stary. No właśnie pyka jak stary, tyle że oldboj, ale do rzeczy. Zobaczcie na jego statystyki w meczu z Legią:
– 50% celnych podań,
– zero celnych kluczowych zagrań,
– 56% wygranych pojedynków,
– 12 strat.
To są liczby KOMPROMITUJĄCE. Wystawiasz chłopaka i dostajesz jakąś żenującą loterię: raz poda celnie, raz niecelnie, raz celnie i tak w kółko. Dla porównania Antolić miał 94% celnych zagrań, a Gwilia 84%. Jasne, Legia grała zdecydowanie bardziej ofensywnie i chciała mieć piłkę, ale też miała ją dlatego, bo jej środek pola potrafił kopać celnie. A Gajos nie potrafił, można się było zastanawiać, czy tym razem rozpozna kolor koszulki kolegi, czy nie. Tobers w środku zagrywał w 79% przypadkach celnie, czyli jednak można było.
I te 12 strat… Ręce opadają.
Ale żeby nie było, to nie jest jednorazowy wyskok Gajosa. Można od niego wymagać, żeby dawał drużynie coś z przodu? No można. Tymczasem:
– przez cały sezon zanotował 22 kluczowe podania. Dość przeciętny Michał Chrapek – 35. Lewy obrońca Mladenović – 33. Michał Nalepa z Arki – 33. Nie mówimy, już o Ramirezie, który ma 74 takich zagrań.
– przez cały sezon Gajos stworzył swoim kolegom DWIE okazje. Mladenović osiem, Sadlok osiem, Schwarz osiem, najlepszy Hanca – dwanaście.
– oddał 31% celnych strzałów. Do jednej bramki potrzebuje 11 uderzeń.
– strzelił dwie bramki, obie Koronie Kielce. Nie zaliczył ŻADNEJ asysty.
(dane za Ekstrastats)
Co tu dużo gadać, liczby jak na jednak ofensywnego piłkarza, dramatyczne. To może Gajos się przekształcił i wykonuje mrówczą pracę w defensywie? No, już.
Gajos – trzy przechwyty na mecz, siedem „nabyć” piłki, dziesięć i pół straty na spotkanie,
Kubicki – odpowiednio: pięć, blisko dziesięć i ponad dziewięć,
Makowski – odpowiednio: cztery, siedem, blisko dziewięć.
W żadnym elemencie nie jest więc Gajos lepszy od będących w drużynie od początku sezonu Makowskiego i Kubickiego. Toteż trudno chwalić go za defensywę, a o ofensywie, za którą de facto to on ma odpowiadać w tym trójkącie, też, jak wskazaliśmy, ciężko jest powiedzieć cokolwiek dobrego.
I my jesteśmy wręcz przekonani, że Stokowiec nie chciałby z Gajosa korzystać tak często. Ale ma wybór, jaki ma. Mógłby cofnąć Flavio, ale to byłoby wyjście skrajnie ofensywne, ponadto Zwoliński z Ze Gomesem dopiero wchodzą do zespołu. Wolski – wiadomo, i tak był lepszy niż Gajos, nie jakoś bardzo, lecz jednak, natomiast chciał zarabiać pieniądze, co jest nie do pomyślenia w Lechii. No więc został Gajos.
A, jeszcze Lipski, ale już nam się nie chce nad Patrykiem znęcać.
Tak właśnie zaplanowana jest Lechia na sezon 19/20. W środku pola szesnaście meczów w pierwszym składzie zagrał facet, który nie ma atutów ani do przodu, ani do tyłu. Jego szczęście, bo znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie. Ale strata Lechii, bo większości tych spotkań grała w dziesiątkę.
Fot. FotoPyk