Reklama

„Nietoperze” rozjechane walcem. Atalanta nie przestaje zachwycać

redakcja

Autor:redakcja

19 lutego 2020, 23:43 • 3 min czytania 0 komentarzy

Coś nam mówiło, że w środowy wieczór we Włoszech raczej możemy spodziewać się naparzanki z opuszczonymi gardami, niż pojedynku rewolwerowców, który zakończy się po pierwszym celnym strzale. Kowboje z Bergamo zdecydowanie nas nie zawiedli, choć rywala potraktowali raczej walcem niż pistoletem. „La Dea” rozniosła Valencię 4:1 i jest już o krok od spełnienia kolejnego marzenia.

„Nietoperze” rozjechane walcem. Atalanta nie przestaje zachwycać

Coś w tym jest, że najważniejszy wieczór w historii futbolu w Bergamo odbył się w Mediolanie. Zwolennicy tezy, że zespoły Ekstraklasy wcale nie muszą grać w swoim mieście, żeby wnieść coś do rozgrywek, zyskali na pewno solidny argument, bo Atalanta zagrała dziś tak, jak gra zawsze – ofensywnie, szybko i efektownie. Kibicom „La Dei” wyprowadzka też nie przeszkadza. Tak, jak w meczach grupowych, tak i w fazie pucharowej San Siro było niebieskie. Co ciekawe, Włosi szacują, że do stolicy mody przyjechało ponad 40000 kibiców z pobliskiego Bergamo, czyli… 1/3 populacji tego miasta.

Ale jeśli „Królowa Prowincji” gra, tak jak zagrała dziś, to nie ma co się dziwić, że podczas pielgrzymek na stadion miasto pustoszeje. Po Włochach zupełnie nie było dziś widać tremy, jakiej można był się spodziewać z racji pierwszego w historii występu w Lidze Mistrzów na wiosnę. Nie minął kwadrans, a bramkarz Valencii już wiedział co go dziś czeka – najpierw mógł tylko odprowadzić wzrokiem piłkę po strzale Papu Gomeza z rzutu wolnego, potem musiał się już trochę natrudzić, gdy oko w oko z nim stanął Mario Pasalić. Jak to się jednak mówi, do trzech razy sztuka. Obrona Valencii uparcie trwała w przekonaniu, że na Gomezie można stosować pressing a’la Maciej Iwański, więc Argentyńczyk poprawił sobie piłkę, uciął krótką drzemkę i dograł ją wprost na nogę Hansa Hateboera. W nieco ponad tydzień od bramki z Radomiakiem do gola w 1/8 finału Ligi Mistrzów – to dopiero sportowy awans!

Atalanta kontrolowała mecz i nawet jeśli na chwilę sytuacja wymknęła im się z rąk po pół godzinie gry, to fakt, że Valencia zakończyła pierwszą część spotkania bez celnego strzału, mówi sama za siebie. „Nietoperze” natomiast nadal trzymali się wątpliwego planu, który najwidoczniej zakładał nieprzeszkadzanie rywalom w okolicach własnego pola karnego. A jeśli nie przeszkadza się Ilicicowi, który mimo towarzystwa trójki obrońców mógł zasznurować sobie jeszcze buta przed oddaniem strzału, to kończy się to tak, że schodzi się do przerwy z dwoma, a nie jednym golem w bagażniku.

W szatni Valencia też nie wpadła na to, że ich plan nie do końca trzyma się kupy, więc po przerwie banda Gasperiniego po prostu wrzuciła wsteczny w walcu i przejechała się po Hiszpanach raz jeszcze. Najpierw zrobił to Remo Freuler, który odpalił fajerwerki.

Reklama

Potem raz jeszcze do siatki trafił Hateboer. Jeśli ktoś powiedziałby piłkarzom Atalanty, że po godzinie gry będą prowadzili 4:0 w walce o ćwierćfinał Ligi Mistrzów, każdy z nich wziąłby to w ciemno, dlatego nie ma co się dziwić, że w takich okolicznościach gospodarze postanowili wspomniany wcześniej walec zaparkować i „Nietoperze” w końcu rozłożyły skrzydła. W rolę jokera wcielił się Denis Czeryszew, który chwilę po wejściu na boisko wykorzystał błąd „La Dei” i zmniejszył rozmiary klęski.

O bezsilności Valencii niech świadczy fakt, że w tym meczu potrafiła zagrozić Atalancie praktycznie tylko wtedy, kiedy akurat ktoś z rywali się zagapił. Wpadkę mógł zapisać na swoim koncie również Pierluigi Gollini, ale bramkarz włoskiej ekipy w porę się zreflektował i w świetnym stylu wyjął strzał z pięciu metrów. Potem zupełnie już odkupił winy, wygrywając pojedynek z napastnikiem i nawet mimo spuszczenia z tonu, kopciuszek z Bergamo dowiózł do mety wynik, który na 90 procent gwarantuje mu grę w ćwierćfinale, bo trzeba pamiętać o cudach z zeszłej edycji.

Atalanta Bergamo – Valencia 4:1

Hateboer 16′, 62′, Ilicić 42′, Freuler 57′

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...