Reklama

Popis Michała Żewłakowa w Hyde Parku

redakcja

Autor:redakcja

05 lutego 2020, 15:38 • 14 min czytania 0 komentarzy

Michał Żewłakow przyszedł do studia WeszłoFM, założył słuchawki i dał absolutne show. Przez ponad półtorej godziny odpowiadał na pytania Wojciecha Pieli, Wojciecha Kowalczyka i Daniela Ciechańskiego, a także słuchaczy, którzy dzwonili do radia w ramach codziennego Hyde Parku. Mnóstwo anegdot, mnóstwo historii, mnóstwo opowieści. 

Popis Michała Żewłakowa w Hyde Parku

O strachu przed Wojciechem Hadajem, o szatniowej subkulturze, o braku człowieczeństwa Ernesto Valverde, o przywitaniach z Grzegorzem Szamotulskim, o tragikomicznej historii z namolnym kibicem Legii, o grzecznym Piotrze Świerczewskim, który pokazał charakterek w starciu z kibicami Pogoni w McDonaldzie, o barowych negocjacjach z Orlando Sa na dyskotece i o wielu, wielu innych rzeczach. Zapraszamy na wersję tekstową najciekawszych fragmentów rozmowy. Naprawdę warto. Zapraszamy.

***

O Wojciechu Hadaju: – Za moich polonijnych czasów, to był dziennikarz, którego trochę się bałem. Nie istniały dla niego żadne odcienie szarości. Rzeczywistość była albo czarna, albo biała. Młody piłkarz, który dopiero zaczynał wspinać się po drabince w hierarchii klubowej, mógł bać się ciężkiego osądu z jego strony. Psychika mogła ucierpieć.

Na pewno nie miał do mnie problemu o to, że wcześniej byłem piłkarzem Polonii Warszawa. Przeszedłem do Legii po długim zagranicznym okresie, wielu występach w reprezentacji i to wszystko się zatarło. Pamiętam, że Łazienkowska oswoiła mnie wraz z meczami kadry na stadionie Legii. Przyjeżdżaliśmy, Wojtek Hadaj nas przedstawiał, złapał wtedy w ogóle świetny kontakt z Leo Benhakkerem, a jako że my obaj lubimy z siebie żartować, to też się polubiliśmy.

Reklama

O wejściu do seniorskiej szatni:  Subkultura szatni bardzo się zmieniła. Kiedyś, kiedy do pierwszej drużyny zespołu przychodził młody zawodnik, taki siedemnastolatek, to wydaje mi się, że przechodził przez większe sito. Nie miał tak łatwo. Trzeba było obserwować starszych i zasłużyć sobie na pozytywną egzystencję. Zaznaczenie swojej wartości trwało co najmniej jeden w pełni rozegrany sezon. Pewne rzeczy się zmieniły. Dzisiaj młodzi piłkarze więcej mają podane na tacy, są bardziej roszczeniowi i kwestia, czy z tego skorzystają mądrze, czy to rozwalą.

O pożegnaniu Stanisława Czerczesowa: – To był człowiek bardzo charyzmatyczny i jeśli już o czymś mówił, to nigdy nie było to zwykłe paplanie, bo on to miał przemyślane. Moja obecność w czasie jego pożegnania z Warszawą była gwarantem, że Czerczesow nie zrobi prawdziwego show, bo jego końcówka w Legii była gorąca. Mieliśmy fajną relację, opartą na lojalności. Szanowaliśmy się, uczciwie ocenialiśmy własne możliwości i Czerczesow nawet sam powiedział, że chciałby, żebym był z nim na tej konferencji, bo skoro ze mną zaczynał, to ze mną chciałby też to wszystko skończyć. Niecodziennie pracuje się z taką osobistością.

O Besniku Hasim: – Uważam, że to była właściwa osoba, która mogła sprawdzić się w Legii, ale też uważam, że powinien zacząć od złapania lepszego kontaktu z drużyną. To był ciężki okres, miałem wrażenie, że ta drużyna jest trochę podzielona przez ten system, że połowa zespołu grała w lidze, a druga połowa w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Wiadomo, że te mecze miały trochę inny ciężar gatunkowy, ale tam w grę wchodziły też różnice w premiach. W konsekwencji część drużyny, która grała w lidze, podświadomie czuła, że coś ich omija. Tym bardziej że oni w tej lidze zawodzili. Krytykowani przez media, pozbawieni splendoru awansu do Ligi Mistrzów, premii za to, jakieś wewnętrzne nerwy i pojawił się bałagan. I tutaj przydałby się szkoleniowiec, która potrafiłby ich połączyć. Inna sprawa, że to to był trener, który miał potencjał, żeby poradzić sobie w Legii.

O Piotrze Świerczewskim: – Pamiętam z nim jedną dobrą anegdotkę. Kiedy się poznawaliśmy i kojarzyłem go głównie z boiskowej agresywności, przeżyłem delikatny szok, że jest taki grzeczniutki. Nawet wydawało mi się, że może jest trochę za grzeczny, jak na piłkarza. Słyszałem o takiej historii – Piotrek, po powrocie z Francji, grał w Lechu Poznań i pewne razu pojechali na mecz do Pogoni Szczecin. Lech wygrał 1:0. Po meczu część starszych piłkarzy poszła do trenera Michniewicza.

– Trenerze, my coś dla trenera, trener coś dla nas.

– O co chodzi?

Reklama

– Chcemy pojechać do McDonalda.

Zgodził się, choć próbował ich przekonać, żeby to było gdzieś poza Szczecinem, bo wiadomo, jakie relacje mają kibice obu drużyn. Oni go uspokoili i stanęło na to, że to jednak będzie Szczecin. Ruszyli. Podjechali. Drużyna Lecha Poznań stoi przy kasie, a tam nagle przyjeżdżają kibice Pogoni Szczecin. Reakcja nerwowa.

– Wypierdalać stąd.

Nie jest miło. I nagle Piotrek stanął przy tych potężnych panach.

– Panowie, tutaj są rodziny, dzieci, nie róbmy sobie wstydu.

– A co ty mi będziesz pierdolił. Jak masz jakiś problem, to chodź wyjdziemy.

– No dobrze, wyjdziemy.

Po dwóch minutach wraca Piotrek, za nim wraca ten byk z zakrwawioną koszulką i krzyczy do Piotrka:

– Panie Piotrze, a moglibyśmy sobie zrobić jeszcze zdjęcie?

– Oczywiście.

Zrobili sobie zdjęcie i odjechali, a piłkarze Lecha sobie w spokoju zjedli. Ta historia doskonale pokazuje charakter Świerczewskiego. Ciężko go zdenerwować.

O barowych negocjacjach z Orlando Sa: – W sporcie kieruję się emocjami. Gdyby ktoś dzisiaj patrzył na sposób, w jaki pozyskaliśmy Orlando Sa, to powiedziałby, że tak transferów się nie robi. Pierwszy nas kontakt był w dyskotece. Spotkaliśmy się przy barze. Pomyślałem sobie, że skoro się nie boi wychodzić na imprezy i strzela bramki, to znaczy, że ma w sobie to coś.

(Mikrofon przejmuje Bogusław Leśnodorski)

Dzwoni do mnie Michał o trzeciej rano i mówi:

– Mamy napastnika! Znalazłem napastnika!

– Gdzie? Przecież wyście tam pojechali po środkowego obrońcę.

– Na imprezie.

I dodał, że musimy z nim dogadać się do dziesiątej rano. 

Ale to historia, która trochę się ciągnęła i w pewnym momencie wszystko stanęło w miejscu. To było pierwsze okno transferowe, które prowadziłem w pełni. Był wtedy transfer Ondreja Dudy, Guilherme i Orlando Sa. Ale żeby nie było to powiem coś innego: nigdy nie widziałem Orlando Sa w takim stanie, żebym musiał się go wstydzić. Potrafił się zabawić tak, że nikt tego nie wiedział. Też byłem typem piłkarza, który lubił się zabawić. Mecz dla mnie nie kończył się przy ostatnim gwizdku sędziego, a przy ostatniej szklance przy barze.

O swojej przygodzie w Turcji: – Niech o mojej przygodzie w Ankaragucu najlepiej świadczy fakt, że po dziesięciu miesiącach się spakowałem i wróciłem do Polski. Kiedy czytałem kontrakt, który mi tam zaproponowano, pomyślałem sobie, że chyba tam pracują ludzie, którzy nie wiedzą, co i z kim podpisują. Albo ewentualnie jest tam kręcony jakiś szwindel. Na szczęście 50% dostawałem od razu, a drugie 50% rozbijało się na pensje. I nawet, jak nie zapłacili tych pensji, to mogłem te dziesięć miesięcy jakoś przeżyć. Zagranicą zrobiłem to, co miałem zrobić i cieszyłem się, że w Legii mogę jeszcze powalczyć o coś fajnego.

O pomeczowych dyskusjach z Arturem Borucem po meczu z Irlandią Północną: – Wiem, że było dużo ciszy i wiem, że był taki moment, że Artur był trochę zły. To było najmniej trafne miejsce dla piłkarza Celtiku, żeby coś takiego się przydarzyło. Inna sprawa, że to nie było zamierzone. Byłem jedną z nielicznych osób, które pokonały Artura Boruca z ponad trzydziestu metrów i też przeżywałem ciężkie chwile. Mieszkaliśmy razem w pokoju. Poszedłem na rozmowę do trenera Beenhakkera. Powiedział, że nie ma pretensji, bo widział, że wszyscy odwalali jakieś numery, a o mnie i tak wszyscy będą mówić na prawo i lewo. Następny mecz graliśmy z San Marino i on w następnym meczu nawet nie wystawił mnie do składu.

– Trenerze, najlepszym lekarstwem na takie coś jest następny mecz.

– Wiesz co, nieważne, czy gramy z San Marino, czy z Hiszpanią, potrzebuję ludzi, którzy są skoncentrowani i psychicznie mocni, a wydaje mi się, że ty i Artur macie teraz z tym problem.

Z Arturem po czasie sobie z tego żartowaliśmy, ale Boruc na początku pewnie się zastanawiał, czy nie zrobiłem tego celowo.

O Marcinie Żewłakowie jako komentatorze: – Często rozmawiam z Marcinem o jego komentarzu. Po jakimś okresie powiedziałem mu:

– Za ładnie. To tak jakbyś mówił trochę o poezji.

Wydawało mi się, że ludzie woleli posłuchać trochę o tym wszystkim w prostszy sposób, mniej skomplikowany, ale to zrozumiałe w momencie, kiedy ktoś jest na początku swojej drogi w jakimś zawodzie. Tak samo mają młodzi piłkarze, który próbują wszystko robić ładnie dla oka. Czasami prostsze środki są skuteczniejsze. Myślę jednak, że Marcin to wygładzi i z czasem będzie jeszcze lepiej, choć już w tej chwili jest dobrze.

O Ivicy Vrdoljaku: – Miał taki moment, że zrobił sobie przeszczep włosów i nie mógł główkować. Podszedł do mnie wtedy Daniel Ljuboja i mówi:

– Michał, dawaj wszystko Ivicy na głowę! Niech mu się czuprynka potarga.

Daniel Ljuboja też kapitalna postać. Nie lubił ciężkiej pracy, ale drużynie dawał bardzo dużo. Przymykaliśmy oko na pewne rzeczy. Masaże miał w poniedziałek, wtorek, środę, w czwartek wychodził potruchtać, w piątek trochę się rozruszał, w sobotę strzelał bramkę i schemat znów się powtarzał. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy odbył tyle treningów, ile ktoś inny potrafił odbyć w miesiąc.

O Emmanuelu Olisedebe: – Chodził swoimi ścieżkami, nie był duszą towarzystwa, ale po okresie dwóch-trzech miesięcy, kiedy strzelał dużo bramek, trochę się rozruszał również towarzysko. Na początku z Marcinem sporo mu pomagaliśmy. Trener Engel zresztą też. Emmanuel nie był ufny, nie dopuszczał do siebie wszystkich. Gdybyśmy spytali niektórych piłkarzy z tamtejszej kadry o to, jaką był postacią, to myślę, że nie potrafiliby określić jego osobowości.

O Grzegorzu Szamotulskim: – Opowiem o nim dwie historie. Pierwsza dotyczy mojego powołania do kadry U-17. Trenerem był wtedy Mirosław Jabłoński. Przyjechałem na reprezentację, obóz w Wiśle, tam wcześniej przyjeżdżała kadra Piechniczka. Szamo w wieku siedemnastu lat wyglądał tak samo, jak jako dorosły mężczyzna – duży, odważny, wyszczekany. Tylko troszkę miał więcej włosów. Byłem tam nieco wystraszony. Przyjechał też Tomasz Kiełbowicz. Razem byliśmy w pokoju. I pewne razu przychodzi do nas Szamo.

– Graliście w Ekstraklasie?

– Zadebiutowałem, ale nie pograłem dużo – mówi Tomek.

– Ja jeszcze nie – dodaję.

Przywitał się z Tomkiem, ze mną się nie przywitał.

Przyjeżdżam następny raz. Już po debiucie w Ekstraklasie, choć nawet nie dotknąłem piłki. Znowu podchodzi Szamo.

– Jak tam? Zadebiutowałeś?

– Zagrałem.

– Szamo jestem.

Potem nasze ścieżki się spotykały, miałem do niego słabość. Bardzo dobry bramkarz. Na miarę swoich możliwości nie zrobił takiej kariery, jaką mógłby zrobić. Potem, kiedy spotkaliśmy się w Legii, to zacząłem zauważać, jak dobrym fachowcem on jest. Pamiętam, że mieliśmy trzech młodych zdolnych bramkarzy i trzeba było jednego z nich wziąć na obóz. Radosław Majecki miał wtedy piętnaście lat. I Szamo od razu wiedział, że on zaistnieje w tym zespole. Wskazał nam jego, syna Leszka Ojrzyńskiego i młodego Misztę. O każdym się mówi, że mogą zrobić karierę. Ma oko do golkiperów, oni lubią z nim pracować, wymarzony trener bramkarzy.

O Franciszku Smudzie: – Nie chowam do niego urazy. Jeśli go spotykam, to chętnie rozmawiamy. O samym fakcie wyrzucenia mnie z kadry nie, ale też nie jestem osobą mściwą, żeby takie rzeczy rozdrapywać. Może gdyby zdarzyło mi się, to w wieku 25 lat, to traktowałbym to inaczej. Ale jeśli kończysz karierę w takim wieku, jak ja, to inaczej na to patrzysz.

O tym jak pojechał po napastnika do Warszawy w ostatni dzień okna transferowego i finalnie wrócił bez niczego: – Za czasów pracy w Zagłębiu Lubin pojechałem po Marina Jakolisa z Admiry Wacker. Wszystko dopięte, wszystko ustalone, wszystko wynegocjowane, a tu ostatnie badanie serca wykazało, że ma ablację serca i doktor nie podpisał zgody, żeby podpisać tego piłkarza, Trzeba było zrobić dodatkowe badania, ale to był ostatni dzień okna transferowego i wszystko spełzło na niczym. Zagłębie wtedy nie zrobiło żadnego transferu, przyszedł tylko Patryk Szysz po wypożyczeniu do Górnika Łęczna. Pamiętam, że wtedy w dziesięciu kolejnych meczach Zagłębie siedem razy wygrało, dwa razy zremisowało i tylko raz przegrało, więc nie wiem, czy czasami brak transferów nie jest wzmocnieniem drużyny.

O pracy dyrektora sportowego: – W Polsce planowanie długofalowe nie istnieje. Myśli się maksymalnie cztery miesiące do przodu. Jeśli ktoś deklaruje, że ma dwu-trzy letni plan to zazwyczaj ma to niewielki związek z rzeczywistością. W Polsce najlepszym rodzajem marketingu dla klubu są trzy zwycięstwa z rzędu. Nie wiem, czy w naszych klubach jest jakiś dyrektor sportowy, który pracuje w klubie od siedmiu-ośmiu lat.

O Marku Koźmińskim: – Nie pamiętam, żebym miał z kimkolwiek jakieś niewyjaśnione sytuacje w kadrze, ale za czasów kadry Pawła Janasa sztywne kontakty łączyły mnie właśnie z Markiem Koźmińskim. Między nami iskrzyło. Miałem poczucie, że Marek stawia siebie wyżej w hierarchii, bo sporo nagrał się w reprezentacji, bo miał doświadczenie z Serie A. Tak się akurat złożyło, że grałem we wszystkich meczach reprezentacji, nie zagrałem może przez dziesięć minut, więc musiałem z nim cały czas współpracować, a nie było jakoś szczególnie dobrze między nami.

Inna sprawa, że zazwyczaj byłem osobą, która wolała rozwiązywać pewne sprawy niż je rozpalać. Z natury jestem pacyfistą.

O Ernesto Valverde: – Valverde ma w sobie coś takiego, że w najważniejszych meczach coś mu nie wychodzi. To dobry szkoleniowiec. Z dobrym warsztatem. Mimo to ja lubię trenerów, którzy potrafią nawiązywać kontakty z piłkarzami, a on był zdystansowany. Jakby spytać jakiegoś piłkarzy o to, czy dobrze żyje z trenerem, to każdy powiedziałby, że nie ma pojęcia, jak z tym szkoleniowcem żyje. Wykonuje się jego polecenia, stosuje się do tego, co mówi, ale tylko tyle, nic więcej, niż prywatnego, wszystko profesjonalnie.

Przychodząc do Olympiakosu był większą osobistością niż jak poszedł do Barcelony przez pryzmat tego, jakimi piłkarzami dysponował. Długo mieszkałem tam w pokoju z Darko Kovacieviciem. On go nie lubił. Pamiętam graliśmy derby z AEK Ateny, Darko wszedł z ławki, strzelił bramkę, wygraliśmy 2:1 i po bramce poleciał do ławki rezerwowych, wyklinając przy tym po serbsku srogo trenera Valverde. Kiedy w następnej kolejce robiliśmy analizę meczu, to trener akurat wychwycił ten moment i sam się trochę z tego śmiał. Valverde za czasów Olympiakosu inaczej pochodził do zawodników po trzydziestym roku życia i do tych przed trzydziestym rokiem życia.

Konfliktował się nie tylko z Kovacieciviem, ale też ze starszymi zawodnikami, którzy byli w Pireusie przez długie lata, kłócił się też z Raulem Bravo. Pamiętam takiego piłkarza, jak Sebastian Leto, który na treningu wziął kiedyś piłkę i kopnął w trenera, więc on przyciąga takie rzeczy, które mu nie służą. Leto zrobił to specjalnie, bo trener miał pretensje, że nie pracuje, że nie przykłada się. To dobry fachowiec, ale brakuje mu trochę człowieczeństwa.

O Miroslavie Radoviciu: – Kiedy przychodziłem do Legii w 2011 roku, już wtedy była dyskusja, co się stanie z Miro Radoviciem. Oprócz mnie przyszło paru innych starszych zawodników, dołożono nam zdolną młodzież i zrobiła się z tego fajna mieszkanka. Był Marcin Komorowski, ja, Dusan Kuciak, Jakub Wawrzyniak, Rafał Wolski, Dominik Furman, Ariel Borysiuk, Michał Kucharczyk, Maciej Rybus. Był i fajny piłkarski folklor, i trochę wyjść, i fajny klimat w szatni. Coraz częściej awansowaliśmy do pucharów, było naprawdę nieźle. A Rado się w tej szatni trzymał. To był świetny piłkarz, jak na polskie warunki.

Miro najczęściej przebywał w grupie bałkańskiej z Ljuboją i Vrdoljakiem. Oni mieli swoją grupę, jako nowy piłkarz Legii musiałem nauczyć się, jak tam przebywać. Pamiętam, że na któryś obozie na Cyprze, Miro urodziło się dziecko. Pojawiła się decyzja, że grupa piłkarzy wychodzi na miasto świętować bez wiedzy trenerów. No, i Miro mnie do tej grupy zakwalifikował, więc chyba mnie lubił i cenił.

O pewnym spotkaniu z Mate Laciciem: – Jednym z moich piłkarskich przyjaciół jest właśnie Mate Lacić. Kapitalny gość. Pamiętam, że kiedyś zgrywałem się, żeby zobaczyć się z Marcinem w Warszawie. Przyjeżdżał z Bełchatowa, była okazja, mogliśmy pogadać, spotkać się, zobaczyć, co u siebie słychać. Ale w międzyczasie spotkałem Mate Lacicia. I przegadaliśmy cztery godziny tak, że się zatraciłem i nawet się z Marcinem nie spotkałem.

O Dariuszu Mioduskim: – Prezesowi brakuje najbardziej Legii w pucharach. To dalej drużyna, która zdobywa mistrzostwa Polski, dalej dominuje w kraju, ale brakuje jej awansu choćby do Ligi Europy. Nie czuję się na tyle doświadczony, żeby oceniać pracę prezesa Mioduskiego. Dwie kolejki mogą roznieść wszystkie moje tezy. Na pewno Legia świetnie sprzedaje piłkarzy. Takie transfery, jak Majeckiego i Niezogdy, to majstersztyk. Pytanie tylko, czy tego oczekują kibice, oni na końcu sezonu spojrzą na coś innego.

O przepisie o młodzieżowcu: – Byłem zwolennikiem, jestem przeciwnikiem. Pięćdziesięciu piłkarzy dostaje pozycje w składzie za darmo.

O najśmieszniejszej sytuacji z kibicem: – To była przykra sytuacja dla mnie. To było po ostatnim moim meczu w Legii ze Śląskiem Wrocław. Wygraliśmy 5:0, kończyłem karierę i stałem przed kamerami Canal Plus. Podszedł do mnie kibic Legii i poprosił mnie o danie koszulki. Powiedziałem, że teraz nie mogę, bo czekam na wywiad i dam mu po wywiadzie.

– Ale ja nie mogę czekać.

– Nie mogę pójść bez koszulki do wywiadu.

Na co on mnie podsumował:

– Ty kurwo z Polonii!

Nie wiem, czy to humorystyczna, czy tragiczna historia, ale tak, tak, tak, miała miejsce.

***

Zachęcamy również do przesłuchania audycji w oryginalnej formie:

Najnowsze

Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
0
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...