Reklama

Kto trafił w środek tarczy? 10 najlepszych transferów lata

redakcja

Autor:redakcja

31 grudnia 2019, 09:20 • 14 min czytania 0 komentarzy

Jesienią rozegrano 20 kolejek Ekstraklasy, czyli 2/3 sezonu zasadniczego. Nowe twarze w lidze dostały dużo czasu, żeby się pokazać i odwrócić kartę, nawet jeśli słabo zaczynały. Mamy takie przykłady. Zanim więc wciągniemy się w zimową karuzelę transferową, wrócimy jeszcze do letniego okienka i podsumujemy, które nazwiska jak na razie okazały się najlepszymi inwestycjami.

Kto trafił w środek tarczy? 10 najlepszych transferów lata

Cieszy nas to, że poza wyróżnioną dziesiątką pod uwagę braliśmy jeszcze 7-8 zawodników, co nie zawsze było normą. Kilku piłkarzy znajdujących się na granicy zestawienia będzie miało prawo czuć się pokrzywdzonymi, ale kogoś wybrać musieliśmy. Jedni się z tymi wyborami zgodzą, inni nie – to normalne. Nikt jednak nie może stwierdzić, że ktoś tu się znalazł przez przypadek, wszyscy solidnie na swoje miejsce zapracowali.

Gołym okiem widać, które kluby najbardziej trafiały z transferami. Każdy jakieś pudła notował, ale ogólnie w Legii Warszawa, Pogoni Szczecin, Śląsku Wrocław czy Cracovii mogą z czystym sumieniem uznać, że latem wykonali w tym zakresie dobrą robotę.

Zanim przejdziemy do najlepszej dziesiątki, wymieńmy tych, których również braliśmy pod uwagę. Tak jak wspominaliśmy, niektórzy byli o krok, decydowały szczegóły i nasze subiektywne odczucia. Wielu z was na przykład zapewne widziałoby tu Przemysława Płachętę. Fakt, chłopak miewał bardzo udane mecze (szczególnie na początku sezonu), ogólnie ma dobrą prasę, ale jednak słabszych momentów również było sporo. W liczbach też żadnego szału (dwa gole, dwie asysty), więc jak tu postawić Płachetę przed Saszą Żivcem, kończącym jesień z bilansem 5+5? No, nie da się, mimo że Płacheta jest młodym Polakiem, a Żivec wiekowym Słoweńcem.

Byli brani pod uwagę: Przemysław Płacheta (Śląsk Wrocław), Igor Lewczuk (Legia Warszawa), Marek Kozioł (Korona Kielce), Lubomir Satka (Lech Poznań), Felicio Brown Forbes (Raków Częstochowa), Bartosz Rymaniak (Piast Gliwice), Rafael Lopes (Cracovia), Erik Janża (Górnik Zabrze), Dawit Schirtladze (Arka Gdynia).

Reklama

10. Sasza Żivec (Zagłębie Lubin)

Nie ukrywamy, że bez entuzjazmu przyjęliśmy informację o jego powrocie na nasze boiska. Żivec w Piaście Gliwice miewał przebłyski, ale między jednym a drugim następował szereg przeciętnych lub słabych występów. Przez cztery sezony przy Okrzei nie dał się zapamiętać z na tyle dobrej strony, żebyśmy żałowali jego odejścia na Cypr. Był chłop, nie ma chłopa i tyle. Pobyt w Omonii Nikozja okazał się nieporozumieniem. Słoweniec grał słabo, samemu narzekając potem na całą otoczkę i brak profesjonalizmu w cypryjskim futbolu. – W życiu lepiej nie zarabiałem, ale na tym zalety się kończą. Liga cypryjska jest na dobrym poziomie, gra tam wielu świetnych piłkarzy, ale to kompletny chaos. Stadiony beznadziejne, boiska tak samo, zaplecze słabe. Pojadę w Polsce do piątej ligi i pewnie znajdę porównywalne obiekty do tych cypryjskich. Na meczach czujesz się, jakbyś grał trochę lepszy sparing, bo ludzi na trybunach nie ma. Do tego fatalna organizacja. Zagraliśmy pierwszy mecz 25 sierpnia, a następny był 16 września, ponieważ drużyny, które występują w europejskich pucharach, muszą mieć spokój. Połowa spotkań odbyła się w terminie 25 sierpnia, dwa mecze we wrześniu, a ktoś grał pierwszą kolejkę w styczniu. Jak tylko pomyślę, w co się tam wpakowałem, to jestem tak wku…ny, że słowami nie opiszę – opowiadał „Przeglądowi Sportowemu”.

Przechwyciło go Zagłębie i… tak dobrego Żivca jeszcze nie oglądaliśmy, choć parę kolejek musieliśmy na to poczekać. Razem ze swoim rodakiem Damianem Boharem stworzył parę najefektywniejszych skrzydłowych Ekstraklasy, dzięki czemu długo udawało się tuszować problemy z pozycją wysuniętego napastnika. Sasza kończy jesień z pięcioma golami, pięcioma asystami i jednym kluczowym podaniem. Zasłużone miejsce w dyszce i przy okazji uratowanie Zagłębia od transferowej katastrofy, bo z letniego zaciągu nikt inny nie dał rady.

9. Pelle van Amersfoort (Cracovia)

Po nim z kolei spodziewaliśmy się jakości, bo miał naprawdę zachęcające papiery. Żadnej wyraźnej skazy typu poważne kontuzje, problemy osobiste czy rok na bezrobociu, a jego kariera nadal jest bardziej na początku niż końcu. Mówimy o gościu, który jeszcze niedawno grał w holenderskiej młodzieżówce z Justinem Kluivertem, Frenkie de Jongiem czy Donnym van de Beekiem, a dla Heerenveen zaliczył 90 meczów w Eredivisie (9 goli, 10 asyst). Nigdy nie stał się w klubie kluczową postacią, ale to nie wstyd, gdy przegrywasz rywalizację z Martinem Odegaardem.

Reklama

Po części van Amersfoort nasze oczekiwania spełnił, choć w pełni nasyceni nie jesteśmy, chyba stać go na jeszcze więcej. Chwilami potrafił zachwycać, jak w Białymstoku ogrywając trzech rywali w jednej akcji i wykładając piłkę koledze, ale drugą fazę rundy miał już słabszą, bardziej szarpaną. Po dobrym występie na Lechu pauzował przez dwie kolejki z powodu kontuzji i wahania formy były większe, choć to właśnie w tamtym okresie błysnął na Jagiellonii oraz strzelił gole Lechii czy Rakowowi. Cztery bramki, trzy asysty i dwa kluczowe podania to niezłe liczby, jednak jeśli chce się wypromować w Cracovii tak jak Bartosz Kapustka czy Krzysztof Piątek, musi być jeszcze lepszy. I stać go na to, w skali polskiej ligi dysponuje zdecydowanie ponadprzeciętnymi możliwościami.

 – Interesowało się mną wiele klubów z 2. Bundesligi czy Championship, ale nie czułem ich zaangażowania, nie miałem poczucia, że będą bardzo usatysfakcjonowani, gdy mnie podpiszą. Czułem się bardziej, jakbym miał tam iść jako uzupełnienie składu, jeden z trzydziestu piłkarzy w kadrze. To była trudna decyzja, bo nigdy wcześniej nie myślałem, że mógłbym grać w Polsce. Wraz z moją dziewczyną, z którą jestem sześć lat, długo o tym dyskutowaliśmy, także z rodziną, bratem. Zdecydowaliśmy po tym, jak przyjechaliśmy do Krakowa. Pokazano nam wszystko, nawet szpital i warunki w jakich pracują fizjoterapeuci. Nie spodziewaliśmy się, że miasto jest tak piękne. Dla mnie Kraków to dziesiątka najpiękniejszych miast w Europie. Cracovia powiedziała, żebym podjął decyzję w ciągu dwóch-trzech dni, w innym wypadku będą się rozglądać dalej. Spytałem dziewczyny: “to co robimy?”. Ona stwierdziła, że to ja muszę podjąć decyzję, bo to duży i ważny krok dla mojej kariery. Wszyscy przyjaciele słysząc gdzie chcę podpisać kontrakt reagowali na zasadzie “Cooo?! W Polsce?!”. Pokazałem im na YouTube fragmenty meczów i stwierdzili, że w sumie jest tu całkiem dobrze. Myślałem, że może być ciężko, ale jestem szczęśliwy – mówił Holender Kubie Białkowi pod koniec września. Całość tutaj

8. Matus Putnocky (Śląsk Wrocław)

Fatalnie kończył pobyt w Lechu, czego kulminacją było sprezentowanie Piastowi gola na wagę mistrzostwa Polski. Putnocky stracił część z renomy, którą wcześniej wypracował sobie w Ekstraklasie, ale dziś można stwierdzić, że w barwach Śląska ją odzyskał. Kto wie, czy nawet nie z lekką nawiązką. Samą końcówkę miał ciut słabszą, ale żadnego meczu ewidentnie nie zawalił, za to niejeden punkt wybronił, zwłaszcza w pierwszej fazie sezonu. Samego siebie przeszedł w 5. kolejce z Cracovią, niesamowicie broniąc w wygranym 2:1 meczu.

Pisaliśmy wtedy tak: Jeśli największą zaletą trenera jest rozwijanie poszczególnych zawodników, to Lavicka w tym sezonie zasługuje na szóstkę. Chociaż akurat w przypadku Putnockiego – bez wątpienia gracza meczu, a pewnie i kolejki – powinniśmy mówić raczej o przypomnieniu mu, że jest kapitalnym bramkarzem, który kiedyś odbierał statuetkę za golkipera sezonu. 

Pierwszy kwadrans? Wdowiak wychodzi sam na sam po świetnej piłce od Pelle, ma milion opcji rozwiązania akcji, ale uderza blisko środka. Putnocky odpowiednio go wyczekuje, odbija piłkę, dobitka ląduje na trybunach. Końcówka pierwszej połowy? Van Amersfoort uderza sytuacyjnie z krótkiej nogi, przy słupku, po ziemi. Putnocky prezentuje idealny refleks, jakimś cudem wyciąga ten strzał. Ostatni kwadrans? Dytjatjew uderza głową z rzutu rożnego, piłka idzie do dołu, w teorii wszystko zrobione jak należy. Putnocky oczywiście wyciąga się jak struna. Doliczony czas gry? Rapa ma patelnię po wrzutce Hanki, wali z woleja ile fabryka dała, a Putnocky… Nie to, że wybija piłkę. On ją po prostu łapie. Cztery potencjalne bramki, cztery razy Putnocky ratuje tyłek Śląskowi. Gdyby jeszcze obronił karnego, który mógł zostać podyktowany w ostatniej akcji meczu, mówilibyśmy o występie idealnym”.

W sporej mierze dzięki Słowakowi WKS stracił zaledwie 21 goli, mimo że obrona wrocławian do najsolidniejszych nie należała.

7. Srdjan Spiridonović (Pogoń Szczecin)

W jego przypadku jakoś od początku mieliśmy dobre przeczucia. Niby trochę bad boy, pobrykał swoje w Austrii Wiedeń u Nenada Bjelicy, a we Włoszech zupełnie mu nie poszło, ale już w Admirze Wacker i Panioniosie potrafił grać pierwsze skrzypce – ze szczególnym uwzględnieniem pierwszych sezonów. Grecki dziennikarz zapytany przez nas o tego piłkarza stwierdził, że to „Hazard dla ubogich”, całkiem serio dodając, że Spiridonović był jednym z najlepiej wyszkolonych zawodników w Super League. Czyli wychodziło, że jeśli facet odnajdzie się w nowym otoczeniu, na boisku jest w stanie wiele dać.

Były reprezentant austriackiej młodzieżówki przyszedł dość późno (5 lipca), dlatego na początku wchodził z ławki, co nie przeszkodziło mu w ligowym debiucie pokonać Pavelsa Steinborsa z Arki Gdynia. W swoim pierwszym występie od początku trafił do siatki Wisły Płock. Od 9. kolejki już ani razu nie zdarzyło się, żeby Spiridonović zaczynał mecz w pozycji siedzącej. Kosta Runjaic w pełni mu zaufał i raczej nie żałował. Gość był jednym z tych nielicznych w naszej lidze, którzy nie bali się dryblingu i potrafili grać w ten sposób, nie unikali rozwiązań nieoczywistych. Co zapamiętamy najbardziej? Chyba piękną bramkę z Lechem Poznań. Bardzo obiecująco nam się „Speedy” przedstawił, co nie zmienia faktu, że dopiero wiosną spodziewamy się zobaczyć go w pełnej formie.

6. Benedikt Zech (Pogoń Szczecin)

Znacznie pewniejszy i równiejszy niż chimeryczny Triantafyllopoulos, choć może mniej rzucający się w oczy, bo nie ma stu dwudziestu tatuaży i nie farbuje włosów. Zech aż do teraz grał wyłącznie w rodzinnych stronach, ale w końcu spróbował gry za granicą. Swego czasu miał ofertę z Bundesligi, ostatnio był kapitanem Altach, a w austriackiej ekstraklasie rozegrał 128 meczów. Szef skautów „Portowców” na żywo obserwował go osiem razy, stoper został dokładnie prześwietlony. Nie było w tym transferze niczego przypadkowego. Pogoń chciała doświadczonego, szybkiego, potrafiącego rozgrywać środkowego obrońcę i takiego dostała, wszystkie zalety się potwierdziły.

Zech, w przeciwieństwie do swojego greckiego kolegi z formacji, przez całą rundę nie miał żadnych odpałów, niczego totalnie nie zawalił. Był wręcz synonimem solidności. Rzecz jasna nie był człowiekiem zupełnie bez skazy, takich w Ekstraklasie nie ma. Pamiętamy chociażby, jak łatwo minął go Lubambo Musonda, gdy zaliczał asystę dla Śląska. To jednak wyjątki. Austriak jest modelowym przykładem tego, jak należy przeprowadzać transfery.

W ojczyźnie Zech nie wywalczył żadnego trofeum. Z Pogonią walczy o mistrzostwo, a za naszym pośrednictwem obiecał, że jeśli uda się sięgnąć po tytuł, przyjedzie na trening na koniu. Cały wywiad do poczytania tutaj.

5. David Jablonsky (Cracovia)

Z regularnie grających stoperów wyższą średnią not – i to minimalnie – ma jedynie Artur Jędrzejczyk (5,65 przy 5,60 Jablonskiego). Czech przychodząc do Polski imponował przede wszystkim sezonem w Lewskim Sofia z dziewięcioma strzelonymi golami. Już na miejscu okazało się jednak, że to przede wszystkim klasowy obrońca i w pierwszej kolejności dobrze zabezpiecza dostęp do swojej bramki, a pozostałe atuty (bo takie posiada) są przy okazji. Jablonsky prawie zawsze trzymał fason i nie schodził poniżej bardzo solidnego poziomu. Prawie, gdyż na minus trzeba mu zapisać mecz z Legią u siebie, gdy zaraz po wejściu na boisko w głupi sposób sprokurował rzut karny dla gości oraz występ z Koroną Kielce w przedostatniej kolejce. W końcówce leżąc na murawie chciał popieścić rywala korkami, za co otrzymał czerwoną kartkę. Później Komisja Ligi zawiesiła go na trzy mecze, co oznacza, że wiosną opuści jeszcze dwie kolejki. Nie zmienia to faktu, że całościowo czeski stoper się sprawdził i przeważnie to do niego dobierano drugiego środkowego obrońcę w osobie Michała Helika, Ołeksija Dytiatjewa lub Niko Datkovicia.

4. Dino Stiglec (Śląsk Wrocław)

Konkretny transfer, po prostu. Jeżeli nie decydowały względy pozaboiskowe (wystawianie Mateusza Hołowni ze względu na przepis o młodzieżowcu), Stiglec był hegemonem na lewej obronie Śląska. Chorwat jest dobry zarówno w defensywie, jak i ofensywie. Pięknie się przywitał z polską publicznością, strzelając niezwykle efektownego gola na stadionie Wisły Kraków – i to na wagę zwycięstwa. Potem poszło już z górki. Dwie bramki i dwie asysty nie do końca oddają to, ile piłkarz ten jest w stanie dać z przodu. Zakładamy, że w nowym roku jeszcze mocno te liczby poprawi. W tyłach rzadko można mu coś poważniejszego zarzucić. W zasadzie nie wyszedł mu tylko mecz z Cracovią kończący rok, ale ogólnie był to najsłabszy występ Śląska w całej rundzie.

I pomyśleć, że gdyby nie niekompetencje lekarzy BATE Borysów, którzy rok temu podczas testów medycznych dopatrywali się u Stigleca wirusowego zapalenia wątroby typu B, nie byłoby go dziś w Polsce. Okazało się, że białoruscy specjaliści popełnili błąd, ale do transferu i tak nie doszło. Dzięki temu latem Chorwat stał się dostępny dla Śląska, który starał się o niego już wcześniej. – Oferowano mi w innych klubach lepsze warunki, ale wolałem pomyśleć przyszłościowo. Gdybym poszedł do gorszej ligi niż Ekstraklasa, zarobiłbym pieniądze, ale po dwóch latach moja kariera w zasadzie mogłaby się zakończyć. Chcę pograć jeszcze minimum sześć lat. Śląsk po raz pierwszy zadzwonił do mnie w styczniu, gdy miałem już zabukowany lot do Mińska. Mój agent przeprosił: – Jesteście spóźnieni, znalazł już nowy klub. Dziś myślę, że to przeznaczenie. Jak powiedziałem – chciałem mieć klub jak najszybciej i mieć wszystko dogadane już w maju. Tak stało się ze Śląskiem. Bałem się, że może powtórzyć się podobna sytuacja, co w BATE, albo wydarzyć coś jeszcze innego – dopiero co tłumaczył nam Stiglec tutaj w obszernej rozmowie. 

3. Dante Stipica (Pogoń Szczecin)

Niesamowity początek, świetnie bronił z Legią, Arką i Piastem. Kamil Antonik i Jorge Felix do dziś się zastanawiają, jakim cudem nie pokonali Chorwata. Gdyby nie jego parady, Pogoń z całą pewnością nie wystartowałaby tak dobrze i nie nabrała takiego rozpędu. W późniejszych tygodniach Stipica bardzo rzadko dawał powody, żeby wytykać mu jakieś błędy, a jeśli już się zdarzały, nie były one zbyt dużego kalibru. Szczecinianie z obsadą bramki trafili idealnie, co jest tym bardziej godne podkreślenia, że na wejściu nie dało się bić braw za ten transfer. Stipica poprzedni sezon stracił na ławce CSKA Sofia, nie miał zbyt wielu mocnych akcentów w CV. W praniu wyszło, że to bez znaczenia.

– Nie wiedziałem, co mam robić – właściciel ściągnął mnie do klubu, obiecał, że będę jedynką, pokazuję jakość w przygotowaniach do sezonu i co? I bez powodu słyszę: nie grasz. Szok. Nie dostałem możliwości, by pokazać, że zasługuję. Poszedłem do trenera, który no nie mógł przymknąć oka na moją postawę. Doprosiłem się gry w pucharze Bułgarii. Stwierdził, że więcej nie może mi zaoferować. Zostawałem po treningach, robiłem więcej niż ode mnie wymagano – nic. Ale jestem dumny, że wtedy się postawiłem, że nie zwiesiłem głowy, tylko zawalczyłem o swoje. To był potwornie trudny czas dla mnie, nikt nie zwracał uwagi, czy idzie mi na treningach dobrze, czy nie. Praca nie dawała rezultatów. Pogoń to dla mnie nagroda za tę cierpliwość, tak to odbieram – mówił w rozmowie z nami o rozczarowującym roku w Bułgarii (całość tutaj).

ekstraklasa-2019-12-30-20-12-44

Jeżeli nie dopadnie go gwałtowna obniżka formy, będzie walczył o miano najlepszego bramkarza ligi.

2. Luquinhas (Legia Warszawa)

Jako skrzydłowy przypominał zawodnika z dużymi aspiracjami. Do momentu znalezienia się w okolicach pola karnego, gdy należało podjąć najważniejszą decyzję w danej akcji. Wtedy Brazylijczyk głupiał i najczęściej robił wszystko na opak. Sprawiał wrażenie kogoś, kto niby dobrze wygląda z piłką przy nodze, ale jak przychodzi co do czego, drużyna niewiele z tego ma. Nic dziwnego, że po jedenastu kolejkach miał na koncie jedynie wywalczony rzut karny z Rakowem i asystę dupą na Cracovii. Na jego szczęście po przyjściu Wszołka zmieniono mu pozycję, od meczu z Lechem dowodził na „dziesiątce”. To był przełom. Luquinhas momentalnie wszedł na dużo wyższy poziom i zaczął dawać ofensywne konkrety. Mógł grać bardziej kombinacyjnie, częściej rotować się pozycjami z kolegami i wymieniać podania na małej przestrzeni. Stał się mniej przewidywalny i chwilami swoją grą przerastał tę ligę. Latynos okrzepł tak bardzo, że gdy na trzy ostatnie kolejki wrócił na skrzydło, nadal grał dobrze.

1. Paweł Wszołek (Legia Warszawa)

Przez całe lato nie znalazł klubu, więc trochę z musu w drugiej połowie września zdecydował się na Legię. Dziś już wiadomo, że obie strony bardzo dużo zyskały. Wszołek od razu okazał się wzmocnieniem i kilkoma występami zasygnalizował, że jeszcze z reprezentacji nie zrezygnował. Dotyczy to zwłaszcza domowych meczów z Wisłą Kraków i Górnikiem Zabrze oraz wyjazdowego ze Śląskiem Wrocław. Były skrzydłowy Polonii Warszawa łącznie w dziesięciu spotkaniach uzbierał cztery gole, pięć asyst i jedno kluczowe podanie, czyli średnio za każdym razem coś dawał zespołowi. Do tego nie zaniedbywał defensywy, nawyki z lig zachodnich pozostały. Oczywiście nie wszystko zawsze było super. Z Pogonią w Szczecinie Wszołek niebezpiecznie zagrywał do tyłu, a w sytuacji sam na sam nie oddał nawet czystego strzału. Tydzień później z Koroną znajdował się mocno w cieniu kolegów. Ogólnie jednak przyjście tego piłkarza okazało się dla Legii strzałem w dziesiątkę.

Nie chodzi bowiem wyłącznie o samego zainteresowanego, ale także o to, że po jego sprowadzeniu i obstawieniu skrzydła, Aleksandar Vuković mógł przesunąć do środka pola Luquinhasa. Podwójna korzyść dla zespołu za jednym zamachem. Wszołek w składzie i Brazylijczyk na kierownicy to nie jedyne, ale na pewno jedne z najważniejszych powodów, dla których Legia w drugiej części jesieni grała najlepiej w Ekstraklasie. Gdyby nie ten manewr, być może dziś Luquinhas jako skrzydłowy byłby kandydatem do rankingu najgorszych transferów.

Swoją drogą, Wszołek zawstydza ligową konkurencję, skoro przychodzi po trzech miesiącach na bezrobociu i z marszu zaczyna rozdawać karty. Ale to już nie jego zmartwienie.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Igrzyska

Ładne czy nie? I dlaczego akurat Adidas? Zamieszanie wokół strojów olimpijczyków

Kacper Marciniak
0
Ładne czy nie? I dlaczego akurat Adidas? Zamieszanie wokół strojów olimpijczyków

Komentarze

0 komentarzy

Loading...