– Nie chcę pracować z nielojalnymi osobami – powiedział Luis Enrique o Robercie Moreno, tym samym, z którym przed chwilą pracowali wszędzie, od Rzymu, przez Vigo, po Barcelonę, a z którym przyjaźnili się od lat, wpadali do siebie na grilla i jedli zupę jedną łyżką. Co poróżniło przyjaciół? Ambicja.
Przypomnijmy, ale w telegraficznym skrócie, bo tło pewnie i tak znacie: Lucho został mianowany po rosyjskim mundialu na selekcjonera, poprowadził La Roję w Lidze Narodów, w której sprał wicemistrzów świata 6:0. Jasne, nie każdy mecz wygrywał 6:0, bo i ponosił porażki, ale było obiecująco.
A potem przyszły sprawy ważniejsze niż jakikolwiek mecz i niestety od każdego meczu nieporównywalnie tragiczniejsze. Nowotwór kilkuletniej córki Luisa Enrique, Xany, potem jej śmierć. Co zrozumiałe, facet nie miał głowy myśleć o tym, czy lepiej powołać Pau Torresa czy Raula Albiola. Federacja zapewniła ustami prezesa Luisa Rubialesa:
– Jak będziesz czuł się na siłach, by wrócić, stołek selekcjonerski będzie czekał.
Taki sam był przekaz ze strony Roberta Moreno, a kto lepiej nadawał się na pilnowanie stanowiska, niż dobry kumpel?
Ale ten kumpel od lat pozostawał w cieniu, zawsze w tym duecie zrozumiałe były proporcje tego, kto jest od grania na pianinie, a kto od noszenia. Moreno przez ostatnie miesiące poznał smak samodzielnej pracy na szczytach futbolu, ba, pracy udanej, bo Hiszpanii jego autorstwa nic nie można zarzucić.
I spodobało mu się.
Do tego stopnia, że wycofał się z obietnicy złożonej pogrążonemu w żałobie przyjacielowi. A przynajmniej tak tłumaczy dziś Luis Enrique, rzucając światło na to, że Moreno nie został jego asystentem, czego się spodziewano: – Choć nie chcę tego rozgrzebywać, czuję się w obowiązku wyjaśnić sprawę. Spotkaliśmy się z Robertem 12 września u mnie w domu. Powiedział, że chce prowadzić reprezentację na Euro i dopiero po turnieju, jeśli bym zechciał, wróciłby do roli asystenta. Rozumiem, że wyzwanie go ekscytowało, rozumiem, że jest ambitny. Ale nadmiar ambicji to wada, nie atut. Dla mnie to przede wszystkim brak lojalności. Ja bym się nie zachował tak jak on. Nie chcę mieć takich ludzi w sztabie. Z punktu widzenia zawodowego, nie mam powodu by krytykować Roberta Moreno. Jest bardzo dobrym trenerem. Ale jego słowa to jedno, a fakty są inne. To tylko i wyłącznie moja decyzja, że Roberta nie ma w sztabie. Nie jestem w tej historii bohaterem pozytywnym, ale nie jestem też złym. Nie żałuję swojej decyzji. Rozumiem, że to była szansa jego życia. Rozumiem to stanowisko, ale ja bym nigdy czegoś takiego nie zrobił.
Trudno kategorycznie wyrokować – to sprawa mocno osobista, historia zawiedzionej przyjaźni i tego się co może stać, gdy bliska relacja i praca przeplatają się być może zbyt intensywnie. W takich sytuacjach niezręcznie jest zawierać stanowisko i my na pewno go nie zajmiemy, ale na pewno nie jest tak, że Luisa Enrique nie rozumiemy.
Ciąg dalszy tej historii już dziś. Na 18:30 konferencję zwołał Moreno.
Fot. NewsPix