Śląsk Wrocław przerwał przed tygodniem wstydliwą serię dwóch miesięcy bez zwycięstwa. Normalnie pisalibyśmy pewnie o przełamaniu i wieszczyli, że ekipa z Dolnego Śląska, którą śmiało można uznać za rewelację początku sezonu, wróci na dobre tory. Fakty są jednak nieco inne – Śląsk wciąż wuja grał i wygrał głównie dlatego, że Arka podała mu dwukrotnie piłkę w okolicach własnego pola karnego. I jeśli mielibyśmy wskazać powód, dla którego wrocławianie mogą wygrać dziś z rewelacyjną Wisłą Płock, która od wstydliwej masakry w Lubinie wali wszystkich jak leci, to wskazalibyśmy…
Tak, tak: logikę Ekstraklasy!
Niewiele argumentów pozwala sądzić, że wygra Śląsk. Te przemawiające za Wisłą możemy rzucać z kolei jak z kapelusza. A to oznacza, że zwycięstwo gospodarzy – w dodatku efektowne, po dobrej grze – nie może nas dzisiaj zdziwić. Zresztą, przerabialiśmy ten schemat nie raz, nie dwa, nie osiemnaście. Taka po prostu to liga – nieprzewidywalna. Lub… przewidywalna w swojej nieprzewidywalności.
Im dłużej zastanawiamy się nad Śląskiem Wrocław, tym bardziej dochodzimy do wniosku, że w drugiej części rundy jesiennej wcale nie gra dużo gorzej, niż na początku sezonu. Zanim pokażecie nam w komentarzach wyniki tej drużyny i zalecicie taktycznego baranka w ścianę, już spieszymy z wyjaśnieniem. Ale najpierw rzut oka w terminarz i zarysowanie stanu faktycznego.
Śląsk do 24 sierpnia: cztery zwycięstwa, średnio 2,6 pkt na mecz.
Śląsk po 24 sierpnia: jedno zwycięstwo, średnio 1 pkt na mecz.
Wyniki sugerują jasno – obserwowaliśmy w tym sezonie dwie twarze Śląska. Rewelacyjną i beznadziejną. Śląska grającego jak z nut i Śląska, który ma problem niezależnie od tego, z jakim przeciwnikiem przychodzi mu się mierzyć.
My jesteśmy jednak zdania, że Śląsk nie gra wcale nie wiadomo jak gorzej. Oczywiście, oglądając wnikliwie mecze dojdziemy do wniosku, że sama gra – organizacja, budowanie akcji, trzymanie defensywy – trochę siadła. Ale tylko trochę. Nie tak, jak wskazują wyniki. Śląskowi po prostu przestały pomagać – słowo klucz w kontekście tej drużyny – indywidualności. Indywidualności, które w poszczególnych meczach robią niesamowite rzeczy. Takie, których byśmy się po nich nie spodziewali.
Rzućmy okiem na okoliczności, w jakich Śląsk wygrywał poszczególne mecze.
Zwycięstwo nad Wisłą Kraków – Dino Stiglec pięknie wita się z ligą zdobywając gola spoza pola karnego.
Zwycięstwo nad Lechem Poznań – popis Łukasza Brozia, który zdobywa dwie bramki. Jedną ze skraju pola karnego, drugą lobem, w niecodziennej sytuacji. Nie trzeba wspominać, że mowa o meczu życia tego piłkarza.
Zwycięstwo nad Cracovią – Mateusz Cholewiak najada się szaleju, przebiega z piłką pół boiska i wali strzał nie do obrony. W tym samym meczu Putnocky wybrania cztery setki.
Zwycięstwo nad Arką – rywal wykańcza się sam i dwukrotnie funduje Śląskowi okazje bramkowe.
Tylko mecz z Piastem Gliwice Śląsk Wrocław wygrał w normalnych, typowo ekstraklasowych okolicznościach, bez pomocy ligowej siły wyższej. W pozostałych bazował na indywidualnych zrywach (ewentualnie kuriozalnych błędach rywali), co samo w sobie nie może być zarzutem. Na podobnym stylu gry bazuje obecnie chociażby Pogoń, dokładając do tego – podobnie jak Śląsk – porządną organizację gry w tyłach. Problem pojawia się wtedy, gdy indywidualności nie pomagają. Śląsk wydaje się wówczas bezzębny.
Wisła Płock? W przypadku tej drużyny nie mamy obaw, czy liderowanie w PKO Bank Polski Ekstraklasie ją przerośnie. Radosław Sobolewski jest człowiekiem niezwykle twardo stąpającym po ziemi i w ostatnim tygodniu zajął się studzeniem głów swoich piłkarzy, by te nie zajęły się zbyt górnolotnymi celami. Wszyscy w Płocku zdają sobie sprawę z tego, że fajnie być liderem, fajnie przejść do historii, ale cel tej drużyny wcale się nie zmienia. A jest nim utrzymanie w lidze. Najlepiej poprzez awans do górnej ósemki.
Zapytaliśmy w zeszłym tygodniu Damiana Rasaka, czy wziąłby w ciemno ósme miejsce Wisły Płock po trzydziestu kolejkach. Bez wahania odpowiedział, że tak i czujemy, iż większość jego kolegów wypowiedziałaby się w podobnym tonie. Minimalizm? Naszym zdaniem twarde stąpanie po ziemi.
Zresztą, jak tu twardo nie stąpać po ziemi, skoro obie ekipy jeszcze w maju grały ze sobą o życie. Wtedy wygrał Śląsk, czym mógł pogrążyć Wisłę Płock i zepchnąć ją w pierwszoligową odchłań. Finalnie obie ekipy się utrzymały i oceniając ich dzisiejsze wyniki właśnie z tej perspektywy, musimy przyznać, że odwalają bardzo dobrą robotę. Szczególnie w Płocku, ale i kibice z Wrocławia nie powinni przesadnie kręcić nosem. Choć, niestety, znacznie prawdziwsza twarz Śląska to ta oglądana obecnie, a nie ta z początku sezonu.
Fot. FotoPyK