Takimi wynikami powinny kończyć się mecze drużyn, które dzielą dwie klasy rozgrywkowe. Resovia gra przecież na poziomie rozgrywkowym, na którym występuje drugi zespół Lecha Poznań. I choć początkowo poznaniacy byli lekko spięci i nerwowi, to gole Christiana Gytkjaera przed przerwą sprawiły, że trener Żuraw w drugiej połowie mógł ściągnąć z boiska swoich asów i oszczędzać piłkarzy na walkę w Ekstraklasie. Nie było kolejnego Grudziądza, nie przydarzyła się powtórka ze Stalowej Woli – Lech gra dalej.
Urocze były te obrazki, które Polsat pokazał jeszcze przed pierwszym gwizdkiem w Rzeszowie. Pani rozwieszająca flagę Resovii na balkonie, inna z kamerą z okna kręciła jeden z najważniejszych meczów Resovii jej nowoczesnej historii. Dla drugoligowca sam przyjazd poznaniaków był świętem w pełni oddającym hasło o „pucharze tysiąca drużyn”. Święto mogło być obchodzone hucznie – tak przynajmniej zdawało się po pierwszych trzydziestu minutach gry, gdy gospodarze zepchnęli ekstraklasowicza do defensywy.
Sek w tym, że Resovia swojej przewagi nijak nie potrafiła przekuć nawet nie tyle na gole, co na jakiekolwiek celne strzały. I być może, gdyby jedna z trzech niezłych sytuacji drugoligowca zakończyła się golem, to oglądalibyśmy przeciekawe starcie na ostrzu noża. Bo Lech wyglądał tak, jakby przyjezdnym presja typu „musisz, bo się skompromitujesz” wiązała nogi. Ale wtedy do gry wszedł Christian Gytkjaer.
Z rozbawieniem czytamy te nieliczne opinie o tym, że Duńczyk to napastnik jednowymiarowy. Że nie drybluje jak Carlitos, za mało daje drużynie w ataku pozycyjnym, kiepsko walczy o piłkę. Jednowymiarowość Gytkjaera – o ile w ogóle istnieje – ogranicza się do do strzelania goli. Czy do absolutnie kluczowego aspektu gry napastnika. I Duńczyk robi to znakomicie. W ostatnich dziewięciu meczach zdobył dziewięć bramek. Może mógłby walczyć jak Brown Forbes i naciskać na obrońców rywali jak Śpiączka. Może mógłby biegać jak Piech. Natomiast robi to, co na pozycji napastnika jest najważniejsze. I z tego trzeba go rozliczać. Bo później wychodzą takie kwiatki, jak bramkarz, który nie potrafi bronić, ale dobrze gra nogami. Albo obrońca, któremu nie wychodzi zatrzymywanie napastników, ale za to umie rozgrywać piłkę.
W Rzeszowie najpierw dobił z metra wrzutkę Tiby, a później sprytnym lobem wykorzystał rykoszet od obrońców przy próbie podania Marchwińskiego i Lech mógł grać już na totalnym luzie. Skoro o Marchwińskim – czekamy na więcej minut tego chłopaka. Podoba nam się ta jego bezczelność w rozgrywaniu piłki. Wygląda jakby dryblował i podawał od niechcenia. Tak jakby biegał po tym boisku z przymusu, bo w domu czekają ciekawsze rozrywki. A ostatecznie brał udział przy trzech akcjach bramkowych, z czego jedną wykończył sam.
Moglibyśmy zachwycać się nad Marchwińskim, cmokać nad Gytkjaerem, doceniać Jóźwiaka (dwie asysty), natomiast mamy gdzieś z tyłu głowy, że to była tylko Resovia. Czyli klub z budżetem mniejszym od akademii Lecha.
Kolejorz spełnił swój obowiązek, uniknął kolejnego wpisu na długiej liście kompromitacji, za którym poszłoby podgrzanie stołka pod trenerem Żurawiem i w ogóle całym projektem nowego Lecha. Kolejna runda odhaczona – a to o tyle istotne, że krajowy puchar może być jedynymi rozgrywkami, w których poznaniacy dadzą swoim fanom trochę radości w tym sezonie.
Słówko musimy jeszcze poświęcić Tomaszowi Cywce, który wyrasta na jednego z największy pechowców Poznania. Gość zagrał po raz pierwszy w Lechu od prawie 400 dni. Uporał się z jednym urazem, później z drugim, tydzień wcześniej zakończył urlop, byle tylko zaimponować trenerowi Żurawiowi i przygotować się do sezonu jeszcze lepiej. W sparingach wyglądał przyzwoicie, ale grał tylko w rezerwach. Wreszcie po długiej walce dostał szansę gry i to od razu w pierwszym składzie. No i w 40. sekundzie meczu w starciu z rywalem doznał urazu. Kilka dobrych lat temu modnym memem był „bad luck Brian”, którego życiorys przypominał permanentne porażki z prawem Murphy’ego. Cywka powoli inauguruje cykl „bad luck Tomek”. A szkoda gościa, bo to jeden z tych ligowców, którzy sodówkę widzieli tylko mijając lodówkę w spożywczaku.
Resovia Rzeszów – Lech Poznań 0:4 (0:2)
Christian Gytkjaer (39. i 45.), Wołodymyr Kostewycz (47.), Filip Marchwińskim (54.)