– Brzęczek od pierwszego dnia po nominacji nie miał łatwo. Walono w niego jak w bęben. Bez opamiętania. A on pokazał, że ma pomysł na ten zespół i konsekwentnie go realizował. Uderzano w trenera ze wszystkich stron. O Kubę Błaszczykowskiego, o Recę. Czepiano się o taktykę, o to, że strzelamy za mało bramek. Łapano za słówka. Niepotrzebnie – mówi Roman Wójcicki, który z reprezentacją Polski wywalczył brązowy medal mistrzostw świata w 1982 roku i grał na mundialu cztery lata później, Był stoperem legendarnego Widzewa Łódź, który siał spustoszenie w Europie. Mimo, że były obrońca od 1986 roku mieszka w Niemczech, to jest na bieżąco z polską ligą, reprezentacją i wynikami Widzewa.
Oglądał pan ostatni mecz reprezentacji z Macedonią Północną?
– Oczywiście! Nie opuszczam żadnego meczu kadry transmitowanego w telewizji. Przyznam, że jestem mile zaskoczony, że na dwie kolejki przed końcem eliminacji rozstrzygnęliśmy na swoją korzyść kwestię awansu do mistrzostw Europy.
Jerzy Brzęczek odpowiedział czynem tym, którzy od początku pracy z drużyną narodową wylewali na niego wiadro pomyj.
– Fakt. Od pierwszego dnia po nominacji nie miał łatwo. Walono w niego jak w bęben. Bez opamiętania. A on pokazał, że ma pomysł na ten zespół i konsekwentnie go realizował. Uderzano w trenera ze wszystkich stron. O Kubę Błaszczykowskiego, o Recę. Czepiano się o taktykę, o to, że strzelamy za mało bramek. Łapano za słówka, jak za to stwierdzenie, że Piotrowi Zielińskiemu musi się przestawić w głowie. Jakieś zdania wyrwane z kontekstu, o podwójnym znaczeniu. I to wszystko mu wyciągano. Niepotrzebnie. Człowiek, który przyjmie posadę trenera kadry, musi mieć nerwy ze stali. To najbardziej eksponowana posada w kraju, ale i najbardziej wybuchowa.
Brzęczek przetrwał krytykę, czyli w dłuższej perspektywie nadaje się na selekcjonera?
– Ma zadatki. Jeden, czy dwa mecze o niczym nie świadczą. Dajmy mu czas. Zweryfikujemy go po Euro. Jest twardy. To dobrze. Od początku pracy z reprezentacją musiał walczyć z mitem dobrego wujka, który powołuje siostrzeńca – Kubę Błaszczykowskiego. A prawda wyglądała tak, że po prostu przy Kubie ta drużyna lepiej funkcjonowała.
W reprezentacji Polski jest dziś obrońca, który stylem gry przypomina Romana Wójcickiego?
– Myślę, że najbliżej do tego Kamilowi Glikowi. Dobrze gra głową, świetnie się ustawia, umie wyprowadzić piłkę z własnej strefy. O ile w pierwszych meczach w kadrze przytrafiały mu się błędy, to teraz jest ostoją defensywy. Glik bardzo mi się podoba w ustawieniu z Janem Bednarkiem. To takie nasze polskie dwie wieże.
Przez ostatnie lata Glik tworzył duet stoperów z Michałem Pazdanem, który wypadł z kadry po przegranym 0:2 meczu ze Słowenią.
– Nie mam przekonania do Pazdana. Może zgrać znakomite 80 minut, by w końcówce popełnić szkolny błąd. Nie można mu ufać. Myślę, że para stoperów Glik – Bednarek sprawia solidniejsze wrażenie.
Podczas mistrzostw świata w 1982 roku w Hiszpanii najlepszym zawodnikiem polskiej drużyny by Zbigniew Boniek. Od kilku lat furorę w Europie robi Robert Lewandowski. Który jest lepszy?
– Zbyszek potrafił cofnąć się po piłkę. Wykreować akcję od połowy boiska. Był super. Klasa światowa. Ale… Robert Lewandowski jest jeszcze lepszy. Umiejętność ustawienia się w polu karnym, gra tyłem do bramki, technika, siła, rzuty wolne, karne. To mistrz. Wśród napastników najlepszy na świecie.
Polska w niedzielę awansowała do Euro 2020. Biało-czerwoni z panem w składzie dwukrotnie grali w mistrzostwach świata. Wy w optymalnej formie, powiedzmy z meczu z Belgami w 1982 roku, kontra karda Brzęczka. Kto by wygrał?
– Nie wiem. Na pewno wiele by się działo. Jakbyśmy z Władkiem Żmudą i Markiem Dziubą przykryli Lewego, to… kto wie? Jedno jest pewne. Kibice mieliby dylemat za kim trzymać kciuki.
Co się z panem dzieje, co pan aktualnie porabia?
– Szkolę młodych piłkarzy Hannover 96. Prowadzę zajęcia z drużynami zrzeszającymi zawodników w wieku od sześciu do czternastu lat. Poza tym od dwudziestu lat prowadzę z żoną i od pewnego czasu z synem gabinet fizjoterapii. Mam tu poukładane życie i chyba zostaniemy w Niemczech. Zbyt dużo sił kosztowało mnie dojście do obecnej pozycji zawodowej w Niemczech, by wszystko od zera zaczynać w Polsce.
Utrzymuje pan kontakt z kolegami z boiska mieszkającymi w Niemczech?
– Czasami dzwonimy do siebie z Waldkiem Matysikiem. Poza tym cały czas trzymam z chłopakami z Odry Opole, którzy wyemigrowali do Niemiec. Natomiast, mimo że pracuję w Hannoverze, jakoś nie miałem okazji poznać Artura Sobiecha, kiedy grał w tym klubie. Ale cieszę się, że dziś strzela gole dla Lechii Gdańsk.
Po pana Widzewie pozostało tylko wspomnienie. Dziś łódzki klub gra w zaledwie drugiej lidze. Śledzi pan jego wyniki?
– Oczywiście. Dobrze, że do klubu ściągnięto Marcina Robaka. Przynajmniej nastrzela trochę goli. I wreszcie chłopaki awansują. Widzew w drugiej lidze?! To jakiś dramat! Powinni byli wygrać rozgrywki już w poprzednim sezonie, a skończyło się totalna kompromitacją. Jedenaście czy tam więcej remisów z rzędu?! Wstyd!
Rozmawiał PIOTR DOBROWOLSKI
fot. FotoPyK