Zatrudnienie Martina Seveli mimo zainteresowania tym szkoleniowcem grającego w Lidze Europy Łudogorca, zwolnienie Bena van Daela, transfery Suljicia, Tajtiego, Żivca, rozczarowanie Rokiem Sirkiem, kończący się kontrakt między innymi Filipa Starzyńskiego, bardzo duże zainteresowanie Bartoszem Sliszem, płatność Genoi za Jagiełłę… Skoro nagromadziło się naprawdę sporo tematów, o których można było porozmawiać z Michałem Żewłakowem, to w Weszłopolskich wykręciliśmy numer dyrektora sportowego Zagłębia Lubin i zadaliśmy mu kilka trudnych pytań. Wyszła z tego ciekawa, merytoryczna rozmowa, również o przyszłości samego Żewłakowa w Lubinie. Zapraszamy do lektury!
Czy trener Sevela był pana wymarzonym wyborem?
– Myślę, że teraz nie jest to dobry moment, by mówić, co było moim wymarzonym wyborem. Najważniejsze, że trener Sevela zdaje egzamin, pomaga Zagłębiu. Od kilku tygodni gra Zagłębia wszystkich cieszy. Nigdy nie podchodziłem do takich decyzji jako do decyzji jednej osoby w klubie. To wypadkowa rozmów, przygotowań i cieszę się, że przynajmniej ten okres jest momentem, gdy na Zagłębie patrzy się z przyjemnością. Wszyscy mamy trochę satysfakcji i spokoju.
Nie żałujecie w klubie, że trzeba było tak długo czekać, by Zagłębie grało lepiej? Mamy wrażenie, że trener Van Dael był trenerem za długo.
– Każdy ma prawo do swojego zdania. Pewne decyzje wymagają przemyślenia, odpowiedniego czasu. Ciężko mi dziś powiedzieć, czy trener Van Dael był za długo, czy nie. Koncentruję się na tym momencie i cieszę się, że Zagłębie gra lepiej, ofensywniej i jego spotkania mogą się podobać.
Nie zapaliła się lampka ostrzegawcza, gdy Van Dael postanowił, że na obóz przygotowawczy trzeba jechać akurat do Holandii?
– Tak naprawdę, jeśli chodzi o obóz przygotowawczy, to jest to narzędzie dla trenera, by przygotował drużynę jak najlepiej. Więc jeśli byliśmy w stanie mu w tej kwestii pomóc, to trzeba było to zrobić. Inna sprawa, jak to wyglądało i że tak naprawdę nasza gra na początku sezonu była wypadkową okresu przygotowawczego, późnych transferów. To nie jest wina jednego człowieka. Natomiast, jak to w życiu trenera bywa, w momencie, gdy się kontrakt podpisuje, kwestią czasu jest to, kiedy on się skończy i nadejdzie zwolnienie.
Skoro wspomniał pan o transferach – z którym trenerem przygotowywał pan transfery Suljicia i Tajtiego? Czy były to pomysły klubu bez aprobaty któregokolwiek ze szkoleniowców?
– Jeśli chodzi o transfery, to zawsze rozmawiam z trenerem, który pracuje w klubie i nigdy nie starałem się za wszelką cenę forsować swojego zdania. Decyzje są wypadkową tego, jakie są możliwości na rynku, możliwości finansowe klubu i potrzeby drużyny.
Skoro jesteśmy przy transferach, to jak się panu podoba Rok Sirk?
– Ech… (chwila zastanowienia) Żeby ująć to w miarę dyplomatycznie – na pewno nie jest to piłkarz, który gra na miarę swoich możliwości. Sezony, które spędził w lidze słoweńskiej opływały w bramki. Czy grał dobrze, czy nie, jego statystyki wyglądały w miarę optymistycznie. Mam cichą nadzieję, że ten zawodnik potrzebuje więcej czasu na aklimatyzację, na poznanie naszej ligi. Strzelania bramek się nie zapomina, może akurat odpali troszkę później. Na razie ciągle czekamy na Sirka.
Wracając do trenera Seveli – długo trwały negocjacje, trudno było trenera przekonać? Bo to było dziwne, że Zagłębie nie zatrudniło trenera w środku przerwy na kadrę, tylko po niej i pierwszy mecz prowadził Paweł Karmelita.
– Zawsze, jeśli chodzi o zatrudnianie trenerów, sprawa nie jest oczywista. Z jednej strony ktoś może powiedzieć, że kiedy zwalnia się trenera, natychmiast trzeba mieć plan B i C. Ale w momencie, gdy dany trener jest w klubie i szuka się już jego następcy, to prędzej czy później to pewnie wyjdzie, dostanie się do mediów. Stwarza się wtedy prowizoryczne warunki do pracy szkoleniowcowi, który ciągle w drużynie jest. Natomiast jeśli chodzi o trenera Sevelę, problemem było to, że jego usługami zainteresowany był też Łudogorec Razgrad. Musieliśmy więc poczekać trochę na rozwój wypadków, bo trener Sevela zaczął najpierw rozmawiać z Bułgarami. To się przedłużało, nie wiem, czy brakowało konkretów, czy trener podszedł tak optymistycznie do perspektywy prowadzenia Zagłębia Lubin. Stąd te opóźnienia. Natomiast mieliśmy trzech innych kandydatów i tak naprawdę do każdego z nich trzeba się było przygotować. Stąd proces szukania trenera trochę potrwał.
Nie liczymy na nazwiska, ale spytamy, czy wśród tej trójki był jakiś Polak?
– Był Polak, nie będę ukrywał, że to Artur Skowronek, były trener Stali Mielec. Natomiast sytuacja nie była łatwa i zdecydowaliśmy się na trenera Sevelę.
Czego oczekujecie od trenera Seveli? On w “Przeglądzie Sportowym” mówił, że był pan u niego na Słowacji, tłumaczył, jakie są wobec niego wymagania.
– Wiadomo, że Zagłębie jest klubem o pewnych kryteriach, które trener powinien spełniać. Ważne jest korzystanie z młodych piłkarzy, którzy wychodzą z akademii. Danie im szansy, sprawdzenie na najwyższym poziomie rozgrywek. Jeśli chodzi o konkretne cele – Zagłębie jest klubem, zespołem, któremu nie wypada nie grać w pierwszej ósemce. Jeśli chodzi o wyższe cele, to wypadkowa gry drużyny, tego, jak układa się sezon, jak grają inni. Natomiast ja w pierwszej kolejności chciałem, żeby trener wprowadził spokój, stabilizację. Ten okres, który już za nami, dał trochę pozytywnego powiewu. Nadziei, że tu nie zawsze musi być nerwowo i że Zagłębie Lubin może grać stabilnie i ładnie. A dalej idące cele? Trener musi poznać i dokończyć przynajmniej tę rundę, żeby samemu rzetelnie ocenić, na co stać tę drużynę. Będzie okno zimowe, okazja na wzmocnienia, trzeba będzie być uważnym, bo mogą się zdarzyć ubytki, transfery wychodzące. Dziś ciężko powiedzieć. Chcę, by trener poznał się z drużyną. Życzyłbym sobie w każdym razie, żeby tak nią kierował, jak kieruje do tej pory.
Jak bardzo jest pan zaskoczony tym, że aż tak dobrze wypalił transfer Sasy Żivca? Pamiętamy go z Piasta – raz miał bardzo dobry mecz, trzy kiepskie. W poprzednim sezonie kontuzja, nie grał za wiele. Wydawał się więc ryzykiem, a dziś to jeden z lepszych skrzydłowych w lidze.
– Każdy transfer jest obarczony jakimś ryzykiem. Dla mnie Sasa Żivec to był piłkarz o ugruntowanej pozycji. Ważne też, do jakiej drużyny się przechodzi. Wydaje mi się, że Zagłębie to dla zawodników o tyle pozytywna drużyna, że nie ma nacisku, by natychmiast robić puchary, zdobywać mistrzostwo. Jest czas, by dojść do dobrej formy i ją prezentować. Wydaje mi się, że Sasa Żivec jest na tyle doświadczonym graczem, że szybko złapał wspólny język z drużyną i poczuł się na tyle mocny, że jest dziś jej motorem napędowym. Jednym z liderów w grze ofensywnej.
Pan był jakkolwiek bliski odejścia z Zagłębia? Były zawirowania we władzach. Odszedł prezes, a jak to było z panem?
– Nawet nie wiem. W tym okresie żyłem w nieświadomości. Z jednej strony byłem przygotowany, że skoro zmiany dotykają prezesa czy mojego współpracownika Jarka Gambala, to ja też pewnie jestem na cenzurowanym. Natomiast pytanie powinno być zadane radzie nadzorczej, właścicielom klubu. Ja sam nie wiem, czy do końca roku nic się nie wydarzy. Nie jest powiedziane, że Michał Żewłakow w Zagłębiu Lubin musi pracować i będzie pracował do końca sezonu.
Panu, tak czysto osobiście, podoba się to, jak dyrektor sportowy w Zagłębiu Lubin jest umiejscowiony w ramach wielkiej machiny, jaką jest klub, KGHM? Proces decyzyjny nie jest aż tak krótki, naturalny, jak w innych klubach, Lechu, Śląsku.
– Wiadomo, że człowiek zawsze chciałby mieć pewnego rodzaju swobodę, większą elastyczność w kwestii podejmowania decyzji, szczególnie stricte sportowych. Natomiast to, czy mi się podoba, czy nie, to sprawa drugorzędna. Muszę się dostosować do tego, jak funkcjonuje klub i próbować przy możliwościach, jakie mam, zrobić jak najwięcej. Tak podchodzę do tej pracy, do tego, co stawiają przede mną moi pracodawcy.
Wyobrażał sobie pan przed przyjściem do Lubina, że będzie mieć więcej władzy?
– Szczerze mówiąc, nie znałem tak dokładnie całego mechanizmu podejmowania decyzji i specyfiki klubu. Musiałem się tego klubu nauczyć. Realia są takie, że w Zagłębiu niczego nie brakuje. Może nie ma wielu rzeczy, które się przelewają, nie żyjemy w jakimś wielkim luksusie. Natomiast jeśli chodzi o czysto sportowe kwestie, dla drużyny, dla piłkarzy, to wydaje mi się, że ten klub jest jednym z bardziej stabilnych, ułożonych.
Wspominał pan o tym, że nie wiadomo, jak to będzie zimą, w kwestii transferów wychodzących z klubu. To było stwierdzenie ogólne, czy coś jest już na rzeczy? Ktoś się zasadził już na waszych młodych?
– Nie ma jeszcze żadnego konkretnego sygnału. Latem było kilka zapytań o piłkarzy, niektórym piłkarzom kończą się umowy…
I to piłkarzom dość ważnym, więc dopytamy konkretnie. To pewnie ostatni sezon w Zagłębiu Filipa Starzyńskiego, prawda?
– Tak naprawdę to w głównej mierze będzie zależało od niego. Nie wiem jeszcze, jak on do tego podchodzi, natomiast trzeba będzie usiąść, porozmawiać. Szczególnie, że zbliża się koniec pierwszej rundy i zarówno Filip, jak i klub chcieliby sobie poukładać przyszłość na 6, 12 miesięcy. Mówiąc o niektórych transferach miałem na myśli Bartosza Slisza, który już w okresie letnim budził mocne zainteresowanie. Natomiast cieszę się, że jest on na tyle młodym, a przy tym dojrzałym piłkarzem, że wie, że trzeba mu regularnej gry w Ekstraklasie, by wyjechać w dobrym momencie. Wyjechać piłkarsko uzbrojonym i szukać nowych wyzwań. Tak naprawdę jednak ciężko zakładać, że taką formę jak obecnie będziemy prezentować do końca tego roku. W momencie, kiedy będziemy dobrze grać, podejrzewam, że na większość młodych piłkarzy przyjdą oferty, zapytania. A to, z czego skorzystamy, a z czego nie… Jeśli oferta będzie zadowalać piłkarza, Zagłębie nigdy nie robiło problemów z odejściem, gdy dwie strony są usatysfakcjonowane – i zawodnik, i klub.
Narzeka się, że młodzi, polscy piłkarze są sprzedawani bardzo tanio. Czy to nie powinno być tak, że kluby stawiają weto? Nawet, kiedy piłkarz bardzo chce, prosi, bo dają dwa miliony, klub mógłby powiedzieć: dajcie dwa razy tyle, to pojedzie. Jak Dinamo, które mówi: 20 milionów za Daniego Olmo? Dajcie 40, to pójdzie. Oczywiście zachowując proporcje.
– No tak, tylko porównujecie nas do klubu, który ma historię transferów tak bogatą, że nawet gdy otrzymuje ofertę w wysokości 15 milionów euro, może pogrymasić. Natomiast Zagłębie Lubin to klub, który promuje młodych piłkarzy, ale ceny musi ustalać racjonalnie. Aby nie zachwiać kariery piłkarza, ale i nie sprzedać go za tanio. Wydaje mi się, że kwota 2, 2,5, 3 milionów euro, to suma, jaka na dzień dzisiejszy pasuje do Zagłębia.
Letnie zainteresowanie Lechii Filipem Starzyńskim było poważne? Jeśli tak, to wyobrażamy sobie powtórkę zimą.
– Nikt z Lechii nie kontaktował się ze mną osobiście. Bardziej słyszałem jakieś rozmowy kuluarowe, doniesienia. Żadnego konkretu ze strony gdańszczan na papierze nie dostaliśmy. Zdaję sobie z tego sprawę, że Filip Starzyński to piłkarz mogący interesować kluby, które mają realne cele gry o mistrzostwo, puchary. Bo to gracz prezentujący w naszej lidze konkretną klasę.
Pytaliśmy prezesa Kuleszę, czy Legia zapłaciła już za Novikovasa, to spytamy pana – czy Genoa zapłaciła już za Filipa Jagiełło?
– Nie wiem, co odpowiedział prezes Jagiellonii.
Że tak, w końcu tak.
– No to powiem szczerze, że troszkę zazdroszczę prezesowi Kuleszy.
Rozmawiali WESZŁOPOLSCY
***
Tutaj do odsłuchu cały wczorajszy odcinek ulubionego programu wszystkich Polaków: