Janusz Filipiak zasłynął kiedyś z powiedzonka w odniesieniu do Comarchu, że każdego specjalistę da się zastąpić skończoną liczbą studentów. I mamy takie wrażenie, że powoli do podobnej myśli dojrzewają w Poznaniu. I nie chodzi nam o pracowników biurowych, a o piłkarzy. Kolejni wychowankowie wchodzą do składu i pokazują, że wcale nie są gorsi od skautingowych wynalazków.
Uknuliśmy już jakiś czas temu taką tezę, że jeśli Lech w sprowadzaniu piłkarzy byłby tak dobry, jak w szkoleniu zawodników, to reszta ligi od kilku sezonów walczyłaby tylko o wicemistrzostwo, a Wielkopolanie co roku mogliby oglądać przy Bułgarskiej ciekawych rywali przynajmniej w fazie grupowej Ligi Europy. Problemem Kolejorza na przestrzeni ostatnich sezonów nie była młodzież – ta nie dość, że dawała jakość, że stanowiła często ważny element podstawowej jedenastki, to jeszcze pomagała zbilansować budżet. Jak to ujął na naszych łamach Tomasz Kacprzycki, dyrektor finansowy klubu, wychowankowie są jak klejnoty rodowe. Żal je wyprzedawać, ale czasami trzeba.
Lech miał problem nie z tym “jakich piłkarzy szkolimy?”, a z tym “jakich zawodników sprowadzamy”. Robiliśmy już takie wyliczenia na Weszło i wychodziło nam, że skuteczność transferowa od mniej więcej sezonu 2014/15 leci na łeb, na szyję. Moglibyśmy wymieniać kilkunastu, albo i kilkudziesięciu obcokrajowców, którzy w tym czasie przewinęli się przez Bułgarską i którzy nie nadawali się do gry na tym poziomie. Vujadinović, Sisi, Wołkow, Chobłenko, Barkroth, Radut, Kokalović, De Marco (on akurat radzi sobie dziś w Slovanie), Thomalla, Nicki Bille… To tak na szybko. Lech wyrzucał kolejne setki tysięcy euro, tracił czas i coraz bardziej opadał w odmętach przeciętności tej ligi. Wszystko to doprowadziło do momentu, gdy w Poznaniu trzeba było przeprowadzić rewolucję – wyczyścić kadrę z przeciętniaków, spróbować przebudować ją od fundamentów.
I tak, siłą rzeczy po kiepskim finansowo roku (20 mln straty) i przy słabej pozycji negocjacyjnej lechici musieli część dziur powstałych latem załatać wychowankami. Nie takimi jak Jóźwiak czy Gumny, którzy i tak mieli już wcześniej miejsce w składzie. Ale takimi, którzy wracali z wypożyczeń lub przebijali się właśnie przez rezerwy. Oni mieli stanowić fundament drużyny i mieli się uczyć od zagranicznych gwiazdek – Tiby, Jevticia, Gytkjaera, ale i sprowadzonych latem Satki, Crnomarkovicia, van der Harta oraz Muhara.
Po dziesięciu kolejkach wygląda to tak, że z tych obcokrajowców właściwie jedynym pewniakiem gwarantującym wysoki poziom tydzień po tygodniu jest Pedro Tiba. Darko Jevtić zagrał kozackich pięć kolejek, wyczerpał limit dobrych występów na rundę i zgasnął kompletnie. Swoje robi Christian Gytkjaer, ale też miewał mecze, gdy grał fatalnie. Nowi? Dobre wrażenie zrobił póki co jedynie Lubomir Satka, ale on za wiele się nie nagrał, bo miał problemy ze zdrowiem, a poza tym późno dołączył do zespołu.
W efekcie najlepszym skrzydłowym jest Tymoteusz Puchacz, rocznik 1999. Na Gytkjaera coraz mocniej naciska Paweł Tomczyk, który wykorzystuje właściwie każdą daną mu szansę. Jakub Moder wskoczył do składu na mecz z Górnikiem Zabrze, gdy nie było Tiby oraz Jevticia, po czym został najlepszym piłkarzem kolejki i zanotował lepsze statystyki od Muhara, Amarala czy Jevticia w trzech poprzednich meczach. Pod nieobecność Rogne i Satki w wyjściowym składzie znalazł się Tomasz Dejewski, wychowanek Lecha, który ostatnie lata spędził w Warcie Poznań. Już nie taki młody, bo 24-letni, ale kompletnie nie widzieliśmy różnicy w jakości między nim, a Crnmarkoviciem. Co więcej – mamy wrażenie, że w tych meczach, gdy dostał szansę gry, wyglądał najlepiej z całego bloku obronnego. Dorzućmy do tego 17-letniego Jakuba Kamińskiego, który wcale nie zaniżał poziomu składu. I Mateusza Skrzypczaka, który zagrał w Pucharze Polski z Chrobrym, wyglądał lepiej niż Muhar w poprzednich meczach i jeszcze strzelił gola.
Z jednej strony – w Poznaniu mogą się z takiego obrotu spraw cieszyć. Kibicom łatwiej przywiązać się do takiego Tomczyka, który na stadion chodzi odkąd skończył z osiem lat i którego jeszcze nie tak dawno widzieli na wyjazdach w sektorze gości. Fanów może nie interesuje też to tak bardzo, ale młodzi lechici mają też większy potencjał sprzedażowy od 32-letnich Serbów czy Czarnogórców. Najmłodsza jedenastka w lidze – to też na jakiś tam sposób brzmi dumnie.
Z drugiej strony – chyba nie tak to miało wyglądać, że Lech – co by nie mówić – osiada lekko w ekstraklasową przeciętność. Ma taką samą stratę do lidera, co do miejsca spadkowego. Ma idealną średnią 50% punktów możliwych do zdobycia. To nie jest wina wychowanków, że poznaniacy obniżyli loty i do ligowego hegemona im daleko. Ta cała grupa młodzieżowców w pierwszym składzie to raczej symptom tego, że nie jest już tak mocny. Przypominamy sobie ten sezon mistrzowski 2014/15 – tam regularnie w pierwszym składzie grali Marcin Kamiński, Karol Linetty i Tomasz Kędziora. Każdy z nich był w ścisłej czołówce ligi na swojej pozycji. A o ilu z tych dzisiejszych wychowanków możemy powiedzieć “na tej pozycji? TOP3 ligi!” – o Gumnym i… ? No właśnie.
My też wolimy, żeby zamiast przeciętnego Serba zagrał dobry Polak. Ale wiemy, że młodzi będą wpadać w dołki, że czasami zabraknie im doświadczenia. I na przykładzie takiego Kuby Modera – świetnie się go oglądało w Zabrzu, ale to póki co dopiero jeden mecz. Z Wisłą Kraków pewnie dziś znów zagra, natomiast czy w mocnym Lechu miałby okazje do gry od początku? Czy łapałby dopiero minuty wchodząc na ostatnie kwadransy?
Przypadki wielu z tych wychowanków w Lechu (aż dziewięciu w tym sezonie) świadczą w pewnym sensie o tym, że Kolejorz faktycznie chce postawić na młodzież. Ale jeszcze mocniej świadczą o tym, że sportowo Lech na tyle obniżył loty sportowo, że czterech-pięciu młodych w pierwszym składzie nie odstaje od reszty.