Gdy na jednej z ostatniej konferencji przed startem sezonu Dariusz Żuraw został zapytany o to, czy Lech powinien kupić jeszcze jednego skrzydłowego, trener Kolejorza odparł: – Jak ma pan wolny milion i się nim podzieli, to my chętnie kogoś kupimy.
W Poznaniu pewnie i chcieliby jeszcze wzmocnić latem tę pozycję, ale z punktu widzenia budżetu – taki transfer byłby fanaberią. Trzeba było grać tym, co jest. I po sześciu kolejkach problemu na skrzydłach nie tyle nawet nie ma, co jest nadspodziewany kłopot bogactwa.
Z dzisiejszej perspektywy te letnie wątpliwości wyglądają na grubo przesadzone. Ale złapmy tę perspektywę, która wtedy panowała w Poznaniu. Kamil Jóźwiak miał za sobą obiecującą wiosnę, ale pod względem liczb na głowę biło go wielu skrzydłowych ligi, a i pewnie kilku bocznych obrońców – i to nie koniecznie tych topowych (trzy gole, dwie asysty, trzy kluczowe podania). Maciej Makuszewski najlepiej grał wtedy, gdy marudził, że musi hasać na wahadle. Miewał przebłyski, ale z łatwością wymienilibyśmy sześciu lepszych skrzydłowych poprzedniego sezonu. A po głębszym zastanowieniu dorzucilibyśmy kolejnych sześciu.
To był podstawowy duet na bokach pomocy Lecha w zeszłym sezonie. W odwodzie był jeszcze Joao Amaral – zawodnik niesłychanie chimeryczny, ze stabilnością na poziomie dziecka wybudzonego z poobiednej drzemki. W jednym meczu skradł show, w trzech kolejnych odstawiał kabaret. W lidze wykręcił zaskakująco dobre liczby (8 goli, 2 asysty, 0 KP), ale był problem z tym, żeby ustalić dla niego nominalną pozycję. W ataku grał Gytkjaer, na skrzydle się nie sprawdzał, grywał jako “dziesiątka”.
Do tej trójki latem dołączył Tymoteusz Puchacz. Chłopak po nieudanym mundialu U20 i spadku z GKS-em Katowice (nie chcemy już dopisywać mu tego spadku Zagłębia Sosnowiec, bo był tam ledwie przez pierwszy miesiąc sezonu) i raczej nikt nie liczył na to, że Puchacz wjedzie do ligi jak na bit Nocnego.
Tymczasem początek sezonu dla skrzydłowych Lecha jest całkiem udany. Może znów nie ma z tego horrendalnych liczb, bo zasadniczo dorobek Jóźwiaka czy Amarala, to taki Imaz robi w kwadrans, gdy mu się akurat nie chce. Niemniej i tak jest lepiej niż się spodziewano. I nie możemy być zakładnikiem goli i asyst, bo taki Puchacz ma ledwie jedno kluczowe podanie, ale gdy tylko gra, to wygląda nad wyraz rzetelnie (średnia 5,14 – i tak zaburzona przez mecz ze Śląskiem).
Dzisiaj Dariusz Żuraw ma lekki zgryz z obsadą skrzydeł. Tydzień temu Jóźwiak dał asystę, Puchacz kluczowe podanie. Amaral strzelił gola na ŁKS-ie, a później po Śląsku zjechał do bazy i wciąż czeka na swoją szansę. Makuszewski też ma swoje ambicje, to po jego akcji Lech miał rzut rożny przy golu na 3:2 w Bełchatowie. W ogóle w tym meczu z Rakowem myśleliśmy, że InStat się zepsuł. Z raportu statystycznego wyszło, że Tymoteusz Puchacz zaliczył jedenaście prób dryblingów i dziesięć z nich było udanych. To tyle samo udanych zwodów, ile miał… cały zespół Rakowa.
Generalnie Puchacz to bodaj największe pozytywne zaskoczenie tego początku sezonu w Lechu. W przeszłości wymyślono mu grę na wahadle w rezerwach, skoro już grał na wahadle, to właściwie do lewej obrony nie tak daleko. Zrobiono z niego lewego defensora, a widać gołym okiem, że gość ma duży ciąg na bramkę. Silny, nabity, dynamiczny – w tym roczniku trudno o zawodnika lepiej przygotowanego fizycznie. Natomiast nie mamy przekonania czy faktycznie Puchacz ma najlepszy początek sezonu. – Dobre oceny Puchacza na pewno wynikają z faktu, że niewiele osób jest nim pozytywnie zaskoczonych. Nie mieliśmy wobec niego wielkich oczekiwań, miał być raczej uzupełnieniem kadry, a tu po sześciu kolejkach wyrasta na drugiego podstawowego skrzydłowego. Natomiast bardzo trudno ocenić to, czy lepszy początek sezonu ma on, czy Jóźwiak. Na pewno od Kamila oczekujemy więcej, bo znamy jego potencjał i wiemy, że stać go na dużo – mówił w ostatniej “Stacji Bułgarska” Dawid Cytrowski, dziennikarz Radia Poznań.
Ale żebyśmy nie popadli też w hurraoptymizm pisząc o skrzydłowych Kolejorza, to chodzi nam po głowie taka myśl, że ci boczni pomocnicy w ostatnich tygodniach faktycznie robią niezły wiatr, świetnie wyglądają pod względem fizycznym (właściwie w każdym meczu obaj skrzydłowi są w czołówce meczowej pod względem pokonanych kilometrów, wykonanych sprintów i szybkich biegów), natomiast pod względem goli i asyst w czwórkę nie mają tylu punktów w klasyfikacji kanadyjskiej, co sam Darko Jevtić. Zmarnowane sytuacje Jóźwiaka w Gdyni, schrzaniona patelnia Makuszewskiego w tym samym meczu, niewykorzystana okazja Puchacza w Gliwicach, przegrane sam na sam Jóźwiaka ze Śląskiem… Pewnie znaleźlibyśmy jeszcze kilka kolejnych zepsutych okazji. Minusy zatem też się znajdą.
Tak czy siak – spodziewamy się, że na Cracovię znów Żuraw wystawi zestaw, którym uraczył nas w Bełchatowie – czyli na jednej flance zagra Jóźwiak, na drugiej Puchacz. I w trakcie meczu będą się tymi stronami wymieniać. Żal nam trochę tego Amarala, bo Portugalczyk ma momenty naprawdę świetnej gry i chociażby tym meczem z ŁKS-em zasłużył na ponowną szansę. Niemniej mamy też w pamięci to, jak wracał do defensywy w starciu ze Śląskiem Wrocław. Skrzydło to dziś tak naprawdę jedyna pozycja, gdzie Żuraw może go ulokować. W ataku jest nieściągalny Gytkjaer, na dziesiątce gra jeden z najlepszych piłkarzy ligi – Darko Jevtić. Idealną pozycją dla Amarala byłby pewnie podwieszony napastnik, taki wspomagacz Duńczyka, ale ostatni raz lechici grali na dwóch napastników rok temu, jeszcze za Djurdjevicia.
Może to już nie w kontekście zwiększenia siły ognia, ale przecież w kolejce do grania czeka jeszcze Jakub Kamiński, który nieźle radzi sobie w rezerwach i mówi się, że to kolejny talencik z akademii, który można zgrabnie oszlifować. A i kontuzję złapał Tymoteusz Klupś, który przecież zagrał w tym sezonie już w wyjściowym składzie.
fot. 400mm.pl