Ile potencjalnych gwiazd Ekstraklasy gra w Segunda B? Jak wiele w niższych ligach hiszpańskich kryje się Carlitosów i Ramirezów? Dlaczego Hiszpanie chcą trafiać do Polski? Dlaczego mimo że Polska ma dziś renomę kraju, w którym warto grać, to i tak Hiszpan zawsze wybierze LaLiga2 zamiast Ekstraklasy? Dlaczego Polacy mają tak wielki problem by zagrać w Hiszpanii?
O tym wszystkim jak i o swojej drodze do menadżerki opowiada Daniel Sobis, polski menadżer od piętnastu lat mieszkający w Hiszpanii. Zapraszamy.
***
Jestem z rocznika 1980, pochodzę ze Świdnicy, gdzie chodziłem na miejscową Polonię w czasach, gdy idolami byli bracia Filipczak. Chciałem grać jak oni. Moim szczytowym osiągnięciem była jednak czwarta liga w Polonii, w tym asysta na meczu z rezerwami Śląska. Życie zweryfikowało marzenia.
W wieku siedemnastu lat zacząłem pracować. Rok później wyprowadziłem się z domu, bo chciałem być niezależny. Pracowałem w świdnickiej prasie, „Tygodniku Świdnickim” i „Kurierze Świdnickim”. Płacili za wierszówkę, dużo tego sportu nie było, więc bywało słabo z pieniędzmi, a nawet bardzo słabo. Nagle to, że mieszkasz sam, pokazało trudniejszą stronę: zarabiałem tyle, że ledwo starczało na czynsz. Bywały takie miesiące, gdy zostawało mi może sto złotych na życie. Wtedy czasem podkradałem się do domu, bo mama zawsze miała zupę gotową.
Nie dziwne więc, że wyjechałem do Anglii, zresztą w czasach największej emigracyjnej fali. Wyjechałem typowo za pieniędzmi, łapałem się każdej pracy. Pierwsze pół roku pracowałem na nocki w magazynie Tesco, a jeszcze ogarnąłem sobie inną robotę przy sprzątaniu, więc wracałem, spałem godzinę i szedłem dalej.
Ile można tak pociągnąć?
Byłem zmotywowany żeby zarobić, choć oczywiście, to były tamtejsze najniższe krajowe. Żeby było śmieszniej, jeszcze w niedzielę grałem mecze w klubie Sporting Greyhound. Nie wiem która to liga, ale brali udział w oficjalnych rozgrywkach, pisali o nas czasem w Birmingham Mail. Pół roku tak pociągnąłem, potem uznałem, że nie dam rady, odpuściłem dodatkową robotę. Po roku wyjechałem do Hiszpanii.
Dlaczego akurat tam?
Za miłością mojego życia.
To miałeś czas jeszcze w Anglii poznać dziewczynę?
Nie, żonę poznałem w „Gazecie Świdnickiej”.
Czyli jednak praca w lokalnej świdnickiej prasie miała niebagatelne korzyści, poza możliwością oglądania braci Filipczak za darmo.
Jak najbardziej. Odwiedzała mnie w Anglii, wpadała na krótkie odwiedziny, ale później uznałem, że trzeba postawić na jedną kartę. Ona dostała akurat pracę w Hiszpanii, mi ten kierunek nie był obcy – swego czasu jeszcze w Polsce pracowałem w firmie zajmującej się sprzętem sportowym i współpracowaliśmy z firmą z Hiszpanii, nawet poleciałem do Alicante z szefami podpisać kontrakt. Pamiętam, że niesłychanie mi się podobało: pogoda, miasto, cały klimat tego kraju. Pomyślałem sobie:
„Kurczę, chciałbym kiedyś tu mieszkać”.
Tak się moje życie potoczyło. Od piętnastu lat mieszkam na Półwyspie Iberyjskim.
Znałeś hiszpański jadąc tam pierwszy raz?
Nie. Ani słowa. Ale znałem angielski, a Hiszpanie po angielsku mówią marnie. To był atut, bo dzięki temu znalazłem od ręki pracę w hotelu.
Po dwóch miesiącach zacząłem zajmować się nieruchomościami. To był punkt zwrotny, branża, w której zostałem na długie lata, pracując w kilku firmach, ale też na własny rachunek. Do tej pory mam dobre kontakty w nieruchomościach, szczególnie na Costa Blanca, Costa del Sol, współpracowaliśmy z wieloma firmami w Marbelli…
Czyli jak wygram w totka i będę myślał o nieruchomości w Hiszpanii, zgłaszać się.
Dzwoń śmiało, polecę coś. Śmieję się, że w Hiszpanii jest więcej agentów nieruchomości niż nieruchomości. Niejednokrotnie kogoś pogrąża brak znajomości niuansów, regionu, zony. Możesz kupić dom w Alicante, a będzie on tak naprawdę sto kilometrów od miasta. Niemniej wciąż Alicante.
Jak to się stało, że z nieruchomości poszedłeś w menadżerkę?
Przypadek. Chodziłem z dwuletnim synem do zamkniętego parku rozrywki. Tam pracowała moja znajoma. Chyba po roku dowiedziałem się, że… kiedyś była mistrzynią Hiszpanii i Europy w rzutkach. Wycofała się, ale chciała wrócić, poprosiła mnie czy nie pomógłbym jej w rozkręceniu tematu od strony marketingu, sponsorów. Nawiązałem współpracę, pomogłem, nawet znowu została mistrzynią Hiszpanii po drodze.
Później odezwał się jej znajomy, który grał w futsal. Daniel, pomógłbyś? No to pomogłem i udało się zorganizować klub we Francji. Chwilę podziałałem przy futsalu, odezwał się nawet swego czasu Rekord Bielsko-Biała, ale potem naturalnym torem przeszliśmy jako agencja do piłki pełnowymiarowej. Działam w niej od trzech lat.
Jakie były początki?
Ciężkie. Ja nigdy nie pracowałem w żadnej agencji menadżerskiej, nie miałem doświadczenia, nikt mnie tego nie uczył, nie miałem kontaktów. Zwyczajnie chwyciłem za telefon i dzwoniłem. Krok po kroku zwiększała się baza kontaktów, sytuacja sie klarowała.
Dlaczego się na to zdecydowałeś, skoro mogłeś zostać w nieruchomościach, miałeś tam doświadczenie?
Bo mnie to kompletnie nie kręciło, robiłem to tylko dla pieniędzy, niezłych, pewniejszych niż w piłce, szczególnie na początku, ale uważam, że trzeba sobie zadać w pewnym momencie pytanie: co naprawdę chcę robić? I zacząć robić to, co zawsze się chciało robić. Ja zawsze marzyłem, by w jakiś sposób działać przy piłce.
Pierwszy większy transfer jaki zrobiłem, to przenosiny Mario Martineza do Olimpii Grudziądz. To był piłkarz, który miał w CV LaLiga i LaLiga2. Wkręciło mnie to. Natomiast jeśli ktoś myśli, że to łatwa praca i łatwe pieniądze, to by się bardzo rozczarował. Musisz to lubić, inaczej się szybko sfrustrujesz.
Obecnie czym dokładnie się zajmujesz?
Jeśli chodzi o transfery do Polski, każdego zawodnika, którego polecam, znam osobiście. Robię wywiad, poznaję jego historię, życiorys, sytuację klubową, ale też życiową, bo to jest istotne, czasem bardziej niż czysto piłkarskie umiejętności. Stawiam sobie za punkt honoru, żeby pomóc piłkarzom, którzy są w Polsce mniej znani i dać im szansę w Hiszpanii. W tym okienku wytransferowałem czterech polskich bramkarzy, wszyscy podpisali kontrakty w Segunda B i Tercera.
Słyszałem, że Dawidowi Kędrze, którego wytransferowałeś do Hiszpanii, szło nieźle i przetarł trochę szlak.
Jest tu 1,5 roku, miał ofertę tego lata z Segunda B, natomiast u Dawida ważna była kwestia finansowa, możliwość sprowadzenia rodziny do Hiszpanii, a także obecność w klubie Azteneta Davida Albeldy, który kiedyś grał w Valencii, a dzisiaj jest trenerem. Klub planuje awans do Segunda B, stworzyli Dawidowi wszelkie warunki, mógł sprowadzić żonę, synka, a organizacja jest bardzo profesjonalna. Na pewno ma już markę w regionie Valencii, było sporo zapytań, to jego decyzja, by pozostać tam, gdzie jest.
Teraz do Hiszpanii przenieśli się Grzesiek Kleemann i dwudziestoletni Krzysiek Sendorek. Krzysiek spadł z Wiślanami Jaśkowice do IV ligi. To wychowanek Cracovii, odrzucony w niej ze względu na niski wzrost – 182 cm, podczas gdy w Polsce 190 cm to taki poszukiwany standard dla bramkarza. W Hiszpanii patrzy się na to inaczej, przecież i Cassilas miał 182. Krzysiek trafił do CD Izarra, czyli Segunda B, odbyło się bez testów. Nawet dziś rozmawiałem o nim z prezesem. Powiedział, że jest bardzo zadowolony, bo myśleli, że ściągają drugiego bramkarza, a Krzysiek jest równorzędnym rywalem i kto wie, czy nie będzie grał. Nie ukrywajmy, wiek też jest jego atutem. Piotrek Gorczyca z kolei pałętał się po IV lidze na północy Polski, ostatnio był w Zambrowie, tymczasem teraz jest w Lorce. Grzesiek Kleemann z kolei trafił do nas z polecenia Emila Kota, organizatora „Ty Też Masz Szansę”. Grzesiek ostatni sezon grał w IV lidze, pojechał na testy do Yeclano, beniaminka Segunda B i okazał się strzałem w dziesiątkę. Podpisał roczny kontrakt.
Niższe ligi hiszpańskie nie mają renomy eldorado finansowego. Na co te chłopaki mogą liczyć?
Przenoszą się z III/IV ligi polskiej do III/IV ligi hiszpańskiej, więc pieniądze i tak są lepsze. Najważniejszy jest aspekt sportowy, bo nie sądzę, by ci chłopcy mieli przyszłość w Polsce, a tam zaczynają z nową kartą, mogą się rozwinąć. Baza treningowa w Hiszpanii jest też o wiele lepsza niż u nas, niejeden klub z niższych lig może się pochwalić całym kompleksem czy dużymi nazwiskami w sztabie szkoleniowym i wierzę, że po prostu się rozwiną. Piotrek Gorczyca w Lorce jest oczkiem w głowie Waltera Pandianiego. Ostatnio Walter dzwonił do mnie i mówił: „animal”.
– “Daniel, creo que no sabías que ANIMAL tienes en tu agencia”.
Co w wolnym tłumaczeniu oznacza „Daniel, chyba sam nie wiedziałeś jaką masz bestię w swojej agencji”. Walter lubi takich zadziorów jak Piotrek. To wciąż młodzi chłopcy, dostają tu nową szansę, poznają niejednokrotnie postacie, które swego czasu sporo znaczyły w futbolu, też mogą utalentowanych graczy polecić. Pamiętajmy też, że w Segunda B grają praktycznie wszystkie rezerwy topowych hiszpańskich zespołów, z Realem i Atletico na czele, to też okazja się pokazać.
No dobrze Daniel, ale gdzie tu są dla ciebie pieniądze? Nie wierzę, żeby przenosiny z IV ligi do IV ligi były szczególnie dochodowe.
To jest moja inwestycja w tym momencie. Wierzę, że te chłopaki staną się wiodącymi postaciami.
Rozmawiałem ze sztabem szkoleniowym juniorskiej drużyny Atletico, która w maju przyjechała do Zakopanego i powiedzieli zasadniczą rzecz. Jeśli sprowadzasz obcokrajowca do Hiszpanii, on musi mieć coś takiego, czego nie ma Hiszpan. Przykładowo interesują ich afrykańscy skrzydłowi, bo mają szybkość. A także polscy bramkarze, którzy mają troszkę inną charakterystykę niż hiszpańscy i świetnie mogą się tu odnaleźć. Polscy bramkarze mają markę w Europie, nie mówmy, że nie – dziś wielu naszych graczy wyjeżdża, ale golkiperzy pozycję mają od lat. „Polski bramkarz” to magnes w wielu miejscach, nawet tak opornych na względy polskich piłkarzy co Hiszpania.
Próbowałeś zainteresować Hiszpanów polskimi piłkarzami z pola?
Był swego czasu temat Przemka Frankowskiego, pracowaliśmy nad tym razem z Mariuszem Mowlikiem, były rozmowy z Espanyolem i Valladolid. Natomiat to było zainteresowanie na zasadzie „przeanalizujemy”, nic konkretnego.
W sumie bardziej pytałem o niższe ligi.
Jakub Mazysz z Wisły Puławy trafił do Tercera, natomiast miał pecha, doznał kontuzji. Generalnie jednak na pewno mogą być przy graczach z pola ciężary. Ewentualnie młodzi chłopcy, których można jeszcze „ulepić” po swojemu – tak to postrzegają Hiszpanie.
To brzmi jak szersza tendencja negatywnego postrzegania naszych zawodników.
Reprezentacja jest szanowana, kojarzone są Legia Warszawa i Wisła Kraków – to powszechnie rozpoznawalne kluby. Kto się interesuje futbolem dokładnie, zna też Jagiellonię czy usłyszał o Piaście tego lata. No i Hiszpanie wiedzą, że w polskiej lidze gra wielu ich rodaków. Jest kilka portali poświęconych tylko i wyłącznie hiszpańskim piłkarzom grającym za granicą, tam Ekstraklasa ma sporo miejsca. Jest więc kojarzona do tego stopnia, że dzisiaj bardzo wielu piłkarzy hiszpańskich kontaktuje się ze mną pytając o możliwość transferu do Polski. Takich zapytań jest naprawdę sporo. Są tacy, ci z lepszym CV, którzy myślą, że to nadal zaścianek Europy i pytają czy tu się na pewno płaci regularnie. Niemniej przypadki Carlitosa, Angulo, Imaza, Jorge Felixa, Jimeneza czy Daniego Ramireza zrobiły niesamowitą reklamę Polsce wśród hiszpańskich zawodników. Najbardziej znany jest Carlitos, z bardzo dobrym CV przyjechał Imaz. Był teraz temat powrotu Carlitosa do Hiszpanii, wiem z pierwszej ręki, że było zapytanie z LaLiga2, natomiast w tej lidze jakkolwiek dobrze się płaci zawodnikom, tak nie jest normą duży transfer gotówkowy.
Powiedziałeś, że piłkarz do ciebie pisze. Jak to się odbywa?
Czasem to znajomy znajomego, czasem zapytania na mail czy nawet Instagramie. Mój telefon generalnie nie jest trudno zdobyć, taka branża, że musi być dostępny.
I co robisz potem?
Musimy go prześwietlić. Sprawdzić z kim mamy do czynienia. Nie każdy profil pasuje do polskiej piłki, czasem kluby wysyłają tez konkretny rodzaj zawodnika, jakiego chcą. Włączamy gracza do bazy, nawet jeśli chodzi tylko o pośrednictwo. Robimy wywiad: jaki to gracz, jak mu szło, ale też rozmawiamy z nim, czego oczekuje, jaka jest jego sytuacja. Dużą wagę ma to, czy zna język, względnie jak bardzo jest gotów się go uczyć. U Hiszpanów generalnie angielski mocno kuleje, więc to bywa zasadniczy problem.
Czy polskie kluby poradziłyby sobie w Segunda B, skoro przychodzą stamtąd zawodnicy i są u nas gwiazdami?
Myślę, że tak. Pamiętaj, że Segunda B to cztery grupy po dwadzieścia zespołów. Osiemdziesiąt drużyn, każda po 25 piłkarzy. To dwa tysiące zawodników. Najlepszych dziesięć, piętnaście klubów jest bardzo dobrze zarządzanych, mają dobre warunki finansowe i zawodnicy są gotowi zrezygnować z polskiej Ekstraklasy na ich rzecz – miałem taki przypadek w zeszłym tygodniu. Natomiast z czystym sumieniem, polski klub mógłby nawet wygrać Segunda B.
Ale to brzmi jak paradoks, skoro tamtejsi gracze u nas są gwiazdami.
Kwestia dobrej selekcji zawodników, którzy pojawili się w Polsce. Pojawienie się Jesusa Imaza? Chapeu bas. To znakomity piłkarz, który wciąż może grać jeszcze dużo lepiej. Ale też nie jest tak, że Segunda B zalana jest samymi bardzo dobrymi piłkarzami, z których każdy by się odnalazł. To dwa tysiące graczy, więc owszem, można znaleźć ciekawe postacie, ale to trochę łowienie w dużym jeziorze. Nawet po znalezieniu kogoś ciekawego czeka jeszcze szereg przeszkód. Przychodzi Hiszpan, więc reprezentant jednego z największych piłkarskich imperiów na świecie, no to w Polsce na dzień dobry oczekuje się od niego, że da coś więcej, że będzie robił różnicę. Bardzo dużym aspektem jest dlatego mental. Weźmy Ramireza. Przyszedł z Tercera, nawet nie z Segunda B! Do Stomilu, tam nie poszło, było wiele czynników, nie wiem jakich, to nie jest nasz piłkarz, natomiast potem poszedł do miejsca, gdzie bardzo go chciano, gdzie dano mu swobodę gry i wypalił. To samo Carlitos, gdy przyszedł miał wielką pomoc, bo akurat Wisła przechodziła hiszpański okres rządów i łatwiej mu było wejść w nasz futbol.
Ale niektórzy Hiszpanie dłużej się aklimatyzują. Język też jest niezwykle ważne, bo jak ktoś nie dogaduje się z nikim, uśmiecha się tylko, to mamy problem. Ta komunikacja jest mega ważna. Ivan Martin w Podbeskidziu od razu poszedł na kurs polskiego. Diego Bardanca w Bytovii już po dwóch tygodniach łapał kontakt. To inteligentny facet, który bardzo chciał. Natomiast po to właśnie potrzebna jest wiedza o człowieku jako takim, by wiedzieć, że jest na to gotowy. Dziś Diego gra w lidze serbskiej.
Powiedziałeś natomiast, że niektórzy Hiszpanie mając ofertę z LaLiga2 i Ekstraklasy, wciąż postawią na LaLiga2.
Trochę to rozwińmy. Niezły, ale gra w Segunda B? To jest jednym z setek. Takich, co strzelili ładnych kilka bramek, jest pięćdziesięciu. To nie będą piłkarze, o których w Hiszpanii będą się zabijać. Ale dla piłkarza z Segunda B marzeniem jest LaLiga 2, jeżeli to się nie udaje, to bierze czynnik wyjazdu pod uwagę. Liga polska ma w tym momencie renomę wiodącego kierunku, to siedzi w głowach wielu piłkarzy Segunda B, ciekawych rozgrywek, gdzie jak wspomniałem grają rezerwy wielkich, do tego kilka marek z przeszłością w Primera, ale czasem grasz też przy stu osobach, nie ma tej atmosfery, otoczki. Piłkarze, ogółem, są trochę narcyzami, chcą zarówno profesjonalnych warunków, ale też tego nastroju, prasy, telewizji, zainteresowania, pełnych trybun. To zapewnia Ekstraklasa.
Powiedziałeś kiedyś, że przeszkadza też to, że Hiszpanie są domatorami.
Absolutnie. Miałem przypadki, gdy Hiszpan nie chciał bez mamy jechać na testy. Natomiast Hiszpania to jakby dwie części: południe w moim mniemaniu to chłopaki, których ciężej przekonać do wyjazdu, są bardziej związani z domem. Tu trzeba dużo więcej ustawić warunków, by ich wyciągnąć, a negocjacje się przedłużają. Ci z północy czasem następnego dnia po kontakcie siedzą w samolocie.
Pytałem cię jak poradziłyby sobie polskie kluby w Segunda. A LaLiga 2?
O rany. (dłuższa przerwa). Śmieję się, że poradziliby sobie ci, co mają Hiszpanów. Cadiz, Rayo, Santander, Numancia, Deportivo, Zaragoza, Almeria, Malaga, Elche, Albacete, Sporting Gijon, Oviedo, Girona… No są tu zespoły, które nawet jeśli akurat mają mniejsze problemy finansowe, to baza, stadion i rzesze kibiców pozostały. LaLiga2 to poziom finansowy wysoki, są piłkarze, którzy dostają 300-400 tysięcy euro netto. No i tu działa magia LaLiga. Skoro pokazałem się w Segunda B i poszedłem wyżej, czemu nie miałbym tego powtórzyć w LaLiga 2? Na pewno do LaLiga bliżej z LaLiga2 niż Ekstraklasy. Nawet w Segunda B są takie drużyny jak Leonesa, Huelva, Murcia, Nastic, Tarragona, Cordoba – wszystkie równie dobrze mogłyby grać w LaLiga 2.
Między polskim futbolem a Segunda B jest przepaść stylów?
To bardziej złożone, bo Segunda B to cztery grupy i zawsze mówię, że każda jest zupełnie inna. Baskijska, tam gdzie gra Atletico B, Izarra czy Barakaldo, jest najbardziej zbliżona polskiemu stylowi. Nic nie ujmując piłkarsko, ale gra się tutaj twardo, bardziej siłowo. Hiszpanie jak mają iść do klubu z tej grupy, często wolą odpuścić. Natomiast gracze stąd łatwiej by się odnaleźli w Polsce.
Natomiast po co sprowadzać zawodnika z Hiszpanii o walorach polskiego piłkarza.
Dokładnie. Dlatego dużym zainteresowaniem cieszy się grupa andaluzyjska, która prezentuje znacznie bardziej techniczny futbol. Tu liczy się operowanie piłką, jest dużo klasycznych dziesiątek, przykładem Pirulo, który przyszedł do ŁKS-u. Teraz pół Ekstraklasy zabiegało o Caye Quintanę. Dobry wiek, 25 lat, strzelił szesnaście bramek dla Huelvy, był wolnym zawodnikiem. Miał duże wymagania finansowe. Spełnić je mogły Legia, pewnie Lech, choć one akurat się nim nie interesowały. Może jednak zszedłby i przyjechał do Polski, interesowały go dwie oferty z górnej półki Ekstraklasy, ale pojawiła się oferta z LaLiga2, więc temat się skończył. Jeśli Hiszpan będzie miał porównywalną finansowo ofertę z LaLiga2 i Ekstraklasy, zawsze wybierze LaLiga2. Pedro Martin, kilkanaście bramek, grupa 3, Hernesto Gomez z Oviedo – to są materiały dla Ekstraklasy. Ale każdy z nich poszedł do LaLiga2 lub jak w przypadku Pedro nawet do Segunda B, bo wybrał Nastic. Finansowa różnica między Segunda B a LaLiga2 jest znaczna. To płacowy przeskok o jakieś 60-70 %. Hiszpan idąc do Polski musi dostać więcej, ze 100%.
Polski klub dałby radę wyciągnąć kogoś z LaLiga2?
Może Lech, Legia. Generalnie jednak będzie ciężko. To szczególne przypadki jak Imaz, jednak tam złożyło się na transfer wiele czynników.
Dużo jest imazopodobnych w Segunda B?
Można ich znaleźć, ale nie będzie ich na pęczki. Teraz był do dyspozycji Menudo, który grał w Melliji. Mieli szanse na awans, nie awansowali. Niski, 168 cm, ale bardzo dobry z piłką, techniczny, klasyczna dziesiątka. Uważam, że był okazją ale nie było zainteresowania i trafił do Leonesy.
Czemu temat się rozszedł?
Nie było konkretu, a fakt też, że było mało czasu, bo choć był otwarty na Polskę, tak podobał mu się pomysł gry w Leonesie, która będzie walczyć o awans, jest bardzo poukładana, nie zdziwi mnie jak za rok będzie w LaLiga2. Tam jest jakieś katarskie towarzystwo, płacą dobrze, mają ambitne plany.
Segunda B to natomiast wybitnie trudna liga by z niej wyjść.
System jest bardzo skomplikowany. Czterech mistrzów grup gra ze sobą play-off. Zwycięzcy tych meczów wchodzą do LaLiga2. Przegrani mistrzowie spadają do baraży, do których dostały się też wszystkie drużyny z miejsc 2-4. To długie, wymagające rozgrywki. Pełno jest też średniaków grających o nic.
Którzy z zawodników hiszpańskich, którzy ostatnio trafili do Polski, twoim zdaniem mają największe szanse na sukces?
Israel Puerto powinien być mocnym punktem Śląska, jeśli dobrze się wkomponuje. Pirulo też jest bardzo dobrym piłkarzem, tylko potrzebuje czasu. Wydaje mi się, że ma zadatki na to, by być czołową postacią ŁKS. Wiem, że już pojawiły się krytyczne głosy, ale akurat ŁKS ma przykład Ramireza i powinien wiedzieć, co to cierpliwość wobec hiszpańskiego piłkarza.
Pierwsza liga to też magnes dla hiszpańskich graczy?
Jak najbardziej, też. Kusi wielu z Segunda B, bo nawet opakowana jest lepiej, prasa, telewizja, Segunda B to raczej mocno regionalne rozgrywki. Oczywiście jednak Hiszpanie przychodzą tu z nadzieją, że się pokażą i trafią zaraz do Ekstraklasy. To jest cel, pierwsza liga jest pomostem: poznają obyczaje, futbol, pokażą się i pójdą wyżej.
Największa z punktu widzenia menadżera różnica między polskim a hiszpańskim poletkiem?
Podejście do doświadczonych graczy. W Polsce chcą Hiszpanów, owszem, ale najwyżej 27-letnich. Dobry wiek, jeszcze potencjalna sprzedawalność, to zrozumiałe z biznesowego punktu widzenia. Natomiast kto jest jedną z najlepszych postaci otwarcia ligi? Paweł Brożek. Kto w ostatnich latach często rozdawał karty? Weterani, mówiliśmy, że oni zawładnęli listą strzelców. W Hiszpanii jest wielu doświadczonych graczy, którzy mnóstwo strzelają, świetnie grają i nikt im w PESEL nie zagląda, bo oni dają jakość tu i teraz.
Wymowny jest przypadek Enrica Gallego, trzydziestodwuletniego napastnika, który w zeszłym sezonie strzelał dla Hueski, a teraz poszedł za sześć milionów do Getafe. Kto u nas chciałby zapłacić więcej za piłkarza po trzydziestce? Supersnajperem Ponferrediny, królem strzelców grupy 2, był 37 letni Yuri. Jose Molina, Angel – inni wiodący snajperzy, a mają 36-38 lat. Albo Toche, 36 lat, gra Burgos, czyli Segunda B. Mieszkam w Valladollid, to sto kilometrów od Burgos, więc dobrze znam ten klub. Toche dostaje olbrzymie pieniądze jak na Segunda B, a jeszcze ma kontrakt na 3 lata. Casus Robaka. Uważam, że u nas nie docenia się tych, którzy tu i teraz mogą dać jakość, mają 30-31 lat. Mówi się: a, bo to ostatni kontrakt, a, bo nie wiadomo czy mu się będzie chciało. Tymczasem on jest tak samo zmotywowany jak każdy: piłka to jego zawód, jego życie.
Rozmawiał Leszek Milewski