Są w polskiej piłce organy, które potrafią zaskakiwać, niestety dla wszystkich, a głównie dla nich samych, zaskakiwać negatywnie. Nie zliczymy na przykład „razy”, gdy łapaliśmy się za głowę po werdyktach Komisji Ligi, szkodzącej polskiemu futbolowi maszynie losującej werdykty. Dlatego, musimy to wyraźnie zaznaczyć, jesteśmy trochę zbudowani decyzją, którą podjęła właśnie Najwyższa Komisja Odwoławcza PZPN. Na jej mocy Cezary Stefańczyk może wrócić na boisko.
Tym samym prawdopodobnie końca dobiega sprawa prawego obrońcy Wisły Płock. Sprawa, która momentami przypominała farsę. Jeśli jakimś sposobem wypadła wam z głów, to spieszymy z krótkim przypomnieniem.
2.03. – w trakcie szalonego meczu między Wisłą Płock i Cracovią Stefańczykowi puściły nerwy. Naruszył nietykalność cielesną sędziego Bartosza Frankowskiego i choć żadnym ciosem tego, co się wydarzyło, nazwać nie można (to było raczej zetknięcie się głowami), absolutnie słusznie wyleciał z boiska z czerwoną kartką. I od razu wiadomo, że ten przypadek nie ma prawa skończyć się na standardowym zawieszeniu.
6.03. – Komisja Ligi ostro dołożyła do pieca i wlepiła zawodnikowi karę sześciu miesięcy dyskwalifikacji. Na nic wszelkie tłumaczenia i kajanie się piłkarza, na nic wyciąganie podobnych przypadków, w których ten sam organ był zdecydowanie bardziej pobłażliwy. Dla 35-letniego Stefańczyka, którego kontrakt wygasał wraz z końcem sezonu, a przedłużenie uzależnione było od boiskowych dokonań, taka kara mogła oznaczać coś więcej niż tylko koniec sezonu.
26.03. – Stefańczyk złożył odwołanie od wyroku Komisji Ligi do Najwyższy Komisji Odwoławczej PZPN-u.
4.04. – Najwyższa Komisja Odwoławcza PZPN-u oddaliła odwołanie i podtrzymała półroczną dyskwalifikację.
W tak zwanym międzyczasie mieliśmy jeszcze błąd proceduralny polegający na tym, że kara dla piłkarza nie miała „rygoru natychmiastowej wykonalności”, co w praktyce oznaczało, że zawodnik po złożeniu odwołania mógł wrócić na boisko. Wisła Płock, nie chcąc robić jeszcze większego zamieszania, z tego nie skorzystała. A dziś, jak już wspomnieliśmy, okazało się, że warto było powalczyć i ponownie się odwołać. Dyskwalifikacja została zawieszona na pół roku.
Zamiast półrocznej kary, przez którą Stefańczyk mógłby wrócić na boisko dopiero we wrześniu, mamy więc 13 opuszczonych meczów, bo właśnie przez tyle pauzował w rundzie wiosennej zawodnik Nafciarzy. Sporo. Choć zwolennicy jak najsurowszego potraktowania faceta zapewne i tak powiedzą, że komuś w NKO zaszkodziła fala upałów. Niewykluczone jest też zżymanie się na system, który pozwolił Stefańczykowi na dalszą walkę. Naszym zdaniem to jednak nic innego jak wyjście z całej akcji z twarzą. Urządzono pokazówkę. W końcu ktoś przytomny powiedział: „wystarczy”.
Prócz piłkarza może cieszyć się też Wisła Płock, która do nowego sezonu przystąpi z alternatywą na prawej obronie. Stefańczyk oczywiście nie jest polską odpowiedzią na Joao Cancelo, ale to całkiem pożyteczny piłkarz. Gdy pauzował, zastępował go głównie Australijczyk Jake McGing i gdy zaglądamy w nasze oceny, dość jasno wychodzi na to, że przybysz z daleka od doświadczonego Polaka był jeszcze o półkę gorszy. Odszedł już zresztą z płockiego klubu do Brisbane Roar, więc wszystko fajnie się złożyło.
Fot. FotoPyK