Czy to sensacja? Nie, to za dużo powiedziane, ale na pewno niespodzianka. Portugalia to jeden z głównych faworytów do triumfu w mistrzostwach świata u-20. Tymczasem dzisiaj w Bielsku-Białej młodzi Portugalczycy musieli uznać wyższość Argentyny. Drużyna z Półwyspu Iberyjskiego miała więcej z gry, grała składniej i generalnie sygnalizowała większą piłkarską klasę, ale tablica wyników jest nieubłagana. 2:0 dla Albicelestes i nie chce być inaczej.
Jako się rzekło – polot w rozegraniu akcji na pewno był po stronie Portugalii. Widać, że to drużyna generalnie ułożona już trochę w stylu seniorskim – rozsądnie szukająca akcji oskrzydlających, stosująca wymienność pozycji. Zawodnicy umiejętnie wyprowadzają swoich partnerów na najlepszą pozycję w danym wariancie rozegrania akcji. To się po prostu czuje, widzi gołym okiem – stężenie talentu jest w tej drużynie spore i już niedługo paru zawodników nawet nie tyle zastuka, co załomoce w drzwi ozdobione tabliczką z napisem “Wielki futbol”. Wartość niektórych już teraz wycenia się na kilkadziesiąt milionów w twardej walucie. Ale piłka nożna to figlarna gra i czasem zespół optycznie słabszy może wygrać mecz dwiema bramkami i spartaczyć kilka wyśmienitych okazji na trzy kolejne gole.
Zresztą – najlepiej to podsumowuje przebieg pierwszej połowy. Otwierające pół godziny spotkania to był czas naprawdę zdecydowanego natarcia Portugalczyków. Kreowali sobie oni sytuację za sytuacją, a rywale z Ameryki Południowej mogli tylko liczyć na ich nieskuteczność i szukać rozpaczliwych kontrataków, lecz nie byli w tym zbyt skuteczni. A jednak – doczekali się swojego momentu.
Niechlujne wykańczanie akcji i przekombinowane pomysły przy rozegraniu futbolówki w okolicach szesnastki przeciwnika zemściły się w 32 minucie. Szybka akcja skrzydełkiem, piłka w pole karne i bum – 1:0 dla Argentyny. Czy zasłużone? Nie. Na pewno nie. Lecz z drugiej strony – Jota, Gedson Fernandes czy Diogo Leite nie mieli przecież zakazu oddawania lepszych strzałów na bramkę.
Inna sprawa, że zdobywca gola na 1:0, Adolfo Gaich, miał przy swoim strzale więcej szczęścia niż rozumu, bo wcisnął do sieci okrutnego farfocla.
Co było w całej bramkowej akcji emblematyczne dla całego spotkania – Portugalczycy nawet nieźle wrócili do obrony przy kontrataku, zorganizowali się szybko. Jak przystało na dojrzałą drużynę. Jednak przegrali wszystkie pojedynki bark w bark, wszystkie starcia fizyczne. Argentyńczycy im po prostu tego gola po chamsko wepchnęli do siatki. Siłą, nie finezją. I tak było przez cały mecz. Przewaga fizycznej mocy zdecydowania była po stronie Albicelestes. Portugalia próbowała przeciwstawić temu klasę w rozegraniu akcji, lecz to akurat w tym meczu okazał się zbyt cienki argument.
Z tego chyba wynikał też fakt, że w drugiej odsłonie mecz zdecydowanie się wyrównał. Im dalej w las, tym mniej konkretnie kąsała Portugalia, zaś Argentyna była coraz groźniejsza. Mecz jednak w drugiej odsłonie już trochę mniej nawiązywał do szumnych zapowiedzi, które przedstawiały starcie tych reprezentacji jako “przedwczesny finał” turnieju. Jasne, były wielkie momenty – choćby zupełnie zdumiewające… nazwijmy to, podanie-przewrotka w wykonaniu Rafaela Leao. Ale w Portugalii ewidentnie z każdą minutą gasł ten początkowy animusz, tymczasem Argentyna słabnącej euforii Europejczyków przeciwstawiła pragmatyzm, spokój oraz cierpliwość. I na tym skorzystała w końcówce. Po prostu wyczekała na swój moment.
Najpierw gol na 2:0 w 84 minucie, zaakceptowany po arcy-długiej analizie VAR-u. A potem jeszcze kilka okazji Albicelestes na podwyższenie rezultatu, w tym jedna dwóch na jednego, gdzie tym “jednym” był bramkarz Portugalii. Niby podopieczni Helio Sousy dominowali, a gdyby skończyli z czwórką w plecy, to nie mogliby mieć do nikogo pretensji. Pod presją zaczęli popełniać głupie błędy, głównie w środkowej strefie boiska.
Nagle czar prysł – okazało się ponad wszelką wątpliwość, że to wciąż tylko młodzieżowcy.
Spotkanie w pewnym momencie przypominało nawet trochę starcie Portugalii u-21 z reprezentacją Czesława Michniewicza. Gdy rodakom Cristiano Ronaldo uciekł wynik, w końcówce zaczęła się totalna panika i chaotyczne bicie wrzutek w szesnastkę. Z takiego rozwiązania ucieszyli się wcześniej Polacy, dzisiaj Argentyńczycy, też nieźli w powietrzu. Zdaje się również, że niektóre zmiany portugalskiego szkoleniowca wniosły więcej szkody niż pożytku, przynajmniej w kontekście tego spotkania.
Bo najważniejsze spotkanie w tych okolicznościach przyrody jest dopiero przed Portugalią. Argentyna ma już sześć punktów i w fazie grupowej nic specjalnego jej nie grozi, a jej dzisiejsi rywale muszą się jeszcze spiąć na ostatnie spotkanie grupowe, żeby nie zrobić sobie przykrego psikusa już na samym starcie turnieju, w którym obie dzisiejsze ekipy – ale ze szczególnym naciskiem na Portugalię – marzą przecież o złotym medalu.
fot. newspix.pl