Przysłowie mówi: „nie oceniaj książki po okładce”. W przypadku Mikkela Kirkeskova trzeba by było jednak dopowiedzieć: „ani po pierwszych siedmiu rozdziałach”.
W 1987 roku do kin wszedł film „Bez wyjścia”. Gdyby Fredowi i Grusze z „Chłopaki nie płaczą” Bolec zaproponował jego oglądanie, długo musiałby zapewniać, że zaraz się rozkręci. Ale – w przeciwieństwie do „Śmierci w Wenecji”, w „Bez wyjścia” faktycznie zaczęło się dziać cholernie dużo. Ale trzeba było na to czekać praktycznie do połowy filmu, kiedy to bohaterowie męczyli sztampowością, jednowymiarowymi osobowościami…
Kirkeskov w Piaście to historia do złudzenia podobna. Gdy kończył się poprzedni sezon, gdy Piast stawał u progu nowego, bez mrugnięcia okiem wskazywać można było lewą obronę jako potencjalny przeciek. Nie sprowadzono nikogo innego, postawiono wszystkie pieniądze na Duńczyka, zdecydowano się obsadzić tę pozycję tylko nim.
Ryzykowne? Dość wspomnieć, że jego średnia not od Weszło wyniosła w poprzednim sezonie 3,43, tylko raz utrzymał wyjściową, w pozostałych przypadkach robił coś, co ją mniej lub bardziej zaniżało. Przychodził do Polski z reputacją bocznego obrońcy, który dobrze atakuje i przeciętnie broni, po pół roku werdykt brzmiał: ani nie atakuje, ani nie broni.
InStat sklasyfikował Kirkeskova na 22. miejscu. Nie, nie w całej lidze. Wyłącznie wśród lewych obrońców.
Swoją drogą patrzcie, kto zajął ostatnie miejsce wśród lewych obrońców (źródło: InStat)
Delikatnie mówiąc, w komplementach wskazana była powściągliwość. Lewa obrona zapowiadała się na piętę achillesową gliwiczan, umieściliśmy ją w przedsezonowym skarbie kibica jako „nieobsadzoną pozycję”, argumentując to tak:
„Pamiętacie jeszcze, jak statuetkę najlepszego obrońcy ligi otrzymywał na gali Ekstraklasy Patrik Mraz, wykręcając naprawdę niebywałe liczby asyst?
Kibice Piasta też pamiętają. I cholernie za tym tęsknią, bo od czasu odejścia Słowaka na lewej stronie defensywy odbywa się prawdziwe łatanie. Były próby z Adamem Mójtą, ale ten nieprzypadkowo odszedł niedawno do drugoligowej Pogoni Siedlce. Przekwalifikowano Marcina Pietrowskiego, ale to zdecydowanie nie jest pozycja, na której czuje się najlepiej. Wreszcie ściągnięto Kirkeskova, za którego można by postawić dmuchanego bałwanka Michelin i byłoby z tego mniej więcej tyle samo pożytku. Tym bardziej dziwi jego wykupienie z Aalesund. Duńczyk jako jedyny nominalny lewy defensor w zespole? To brzmi jak przepis na katastrofę.”
Czy mieliśmy podstawy, by to napisać? Tak.
Czy się pomyliliśmy? Jeszcze jak.
Za sezon 2018/19 Kirkeskov u nas zostaje drugim obrońcą całej ligi, tylko za Filipem Mladenoviciem. Gdybyśmy klasyfikowali wyłącznie za grę w obronie, pewnie zostałby i pierwszym, Mladenović dawał znacznie więcej ekstra w ofensywie, sezon skończył mając udział przy jedenastu golach (2 bramki, 9 asyst). Kirkeskov także wbił dwie sztuki, ale asystował tylko raz.
Co stoi za taką przemianą? Z gościa, którego objechać mógłby każdy skrzydłowy ligi, nawet taki dysponujący jednym zwodem, w dodatku wychodzącym w 2 na 10 przypadków, w grajka, który stanowił nieodłączną część najlepszej defensywy całej ligi. Lepszej od ex-aequo drugich w tej klasyfikacji Legii i Lechii o pięć goli.
Duńczyk twierdził w wywiadzie dla Weszło, że przede wszystkim chodziło o jego samopoczucie tuż po transferze. Pierwszy raz w karierze czuł się tak mocno wyobcowany. Nawet nie tyle w szatni, co w zwykłych, codziennych kontaktach z ludźmi.
– Jestem bardzo otwartą osobą, a jednak miałem trudność z porozumiewaniem się z ludźmi, bo mało kto chce mówić po angielsku. Przyjechałem z Norwegii, kraju, w którym rozumiałem język, rozumiałem kulturę. Łatwo mi było nawiązywać kontakt z ludźmi. Tutaj też próbowałem znaleźć kogoś, z kim mogę pogadać… Na początku to było trudne, zajęło mi to trochę czasu. W treningu wyglądałem dobrze, tak mi się wydawało. A jednocześnie w meczach tego nie pokazywałem. Starałem się dojść, dlaczego tak jest. Musisz zrozumieć, że jeśli pojawiasz się w nowym kraju, jesteś wrzucony do miejsca, gdzie nie znasz nikogo, nie jest łatwo natychmiast prezentować się z najlepszej strony.
Przystosowanie się do innego sposobu gry także zrobiło swoje.
– Nie znałem chłopaków grających blisko mnie, nie czułem jeszcze, co robią w konkretnych sytuacjach, jak się zachowują. Nie wiedziałem, czy mogę popełnić błąd próbując trudniejszego rozwiązania bez większych obaw. Musiałem zmienić swój styl gry oparty o ciągłe próby zagrań do przodu po ziemi. Bardzo to lubiłem, ale tutaj wymagania są inne, wszyscy próbują dostać się błyskawicznie pod bramkę rywala, więcej gra się górą.
Sytuacja Piasta nie pomagała. Transfer Kirkeskova wydawał się w tym względzie nielogiczny, że Piast przeciekał w tyłach, a ściągnął defensora, który przede wszystkim lubił zaryzykować, poklepać, błyskawicznie po przejęciu zamieniać obronę w atak.
Waldemar Fornalik musiał jednak dostrzec w tym piłkarzu rezerwy. Pole do popisu w nauczeniu go gry w defensywie. W pierwszym materiale cyklu „Dynastia Piastów” Kamil Mazek mówił o trenerze Fornaliku właśnie w kontekście gry defensywnej, że ta jest jego konikiem. Odbiór, szybki doskok, przesuwanie. Bez tego nie byłoby dwóch medali z Ruchem, bez tego Piast nie przygotowywałby się już wkrótce do eliminacji Ligi Mistrzów.
Kirkeskov znalazł też wspólny język z kolejnymi partnerami z drużyny, w tym tygodniu byli świętować tytuł na Ibizie. Ale gdy tylko wyszło się na miasto, do którejś z najpopularniejszych gliwickich śniadaniowni, kawiarni czy restauracji, łatwiej było grupkę z Piasta spotkać niż na nią… nie wpaść. I zwykle w tej grupie był także Kirkeskov.
– Na początku nawiązywanie kontaktów było trudne, zajęło mi to trochę czasu. Ale później zbliżyliśmy się do siebie z Tomem Hateleyem, inni ludzie zaczęli próbować rozmawiać z nami po angielsku. Nawet ci, którzy twierdzili, że nie potrafią. Kiedy spróbowali, okazywało się, że tak właściwie nie mają z tym problemów.
Było to tym istotniejsze, że Duńczyk żyje w związku na odległość.
– Kiedy grałem w Norwegii, moja dziewczyna przyjeżdżała tak często, jak tylko mogła, ale cały czas mieszkała w Danii. Oczywiście, że najchętniej bym z nią mieszkał, ale ona ma swoje cele w życiu, ja mam swoje. Staramy się oboje dojść do nich nie przeszkadzając jedno drugiemu, ale jednocześnie będąc razem, wspierając się. Jej byłoby bardzo trudno przyjechać mieszkać ze mną w Gliwicach, bo wtedy musiałaby zapomnieć o swoich marzeniach. Nie umiałbym jej powiedzieć: „masz być ze mną tutaj i porzucić karierę”. Staramy się to jakoś zbalansować.
Balans udało się znaleźć dzięki kolegom z zespołu, z którymi Kirkeskov spędza bardzo dużą część swojego wolnego czasu. Te spotkania to coś, co w zgodnej opinii zawodników scaliło drużynę na cały sezon i wydobyło z każdego dodatkowe pokłady sił. No bo jak spojrzysz w oczy tym kilku gościom, z którymi jutro wyskoczysz na kawę, jeśli na boisku nie dasz z siebie stu procent?
Zawieść kolegę z pracy, z którym po wyjściu z firmy nie masz nic wspólnego? To może po tobie spłynąć. Ale nawalić, gdy wózek pchasz razem z przyjaciółmi? Nie ma szans.
Czy Kirkeskov w kolejnym sezonie może być jeszcze lepszy? Dawać swojej drużynie jeszcze więcej? Jak sam twierdzi, nie będzie w pełni zadowolony, jeśli nie osiągnie pułapu najlepszego lewego obrońcy ligi.
– Jeśli powiesz, że jestem na swojej pozycji trzydziesty trzeci, nie zgodzę się z tobą. Ale jeśli powiesz, że jestem trzeci, też mi się to nie spodoba. Chcę być pierwszy!
SZYMON PODSTUFKA
fot. FotoPyK/400mm.pl/NewsPix.pl
***
DYNASTIA PIASTÓW
Waldemar I Mistrzowski – CZYTAJ
Frantisek Objawiony – CZYTAJ
Jakub Cierpliwy – CZYTAJ
Jakub Niezniszczalny – CZYTAJ
Bogdan Wilk (Dynastia Piastów Extra) – CZYTAJ
Aleksandar Niewzruszony – CZYTAJ