Reklama

Łódź przywitała mundial, a polska kadra – smutną rzeczywistość

red6

Autor:red6

24 maja 2019, 09:59 • 6 min czytania 0 komentarzy

Młodzieżowy mundial reklamowany był jako wielkie święto młodzieżowej piłki, ale w Łodzi długo niełatwo było poczuć magię tych świąt. Po murawie biegali piłkarze w dużej mierze anonimowi, również dla ludzi, którzy o piłce co nieco wiedzą. Na pierwszy, drugi czy trzeci rzut oka miasto przed pierwszym gwizdkiem żyło tą imprezą tak, że pewnie większość ludzi spytanych o jakieś duże wydarzenie będące pod nosem, wskazałoby zbliżające się juwenalia. Nawet pogoda bardziej kojarzyła się z jakimś jesiennym, ekstraklasowym szlagierem w stylu starcia Wisły Płock z Koroną Kielce. 

Łódź przywitała mundial, a polska kadra – smutną rzeczywistość

Ulica Piotrkowska żyła swoim życiem i zdradzała niewiele. Jaskrawe barwy turnieju pojawiały się bliżej stadionu, w okolicy z bilbordów szczerzył się też Grzegorz Krychowiak. Wymowne, że nie Radosław Majecki, nie Sebastian Walukiewicz, nawet nie urodzony i wychowany zaraz za rogiem Jan Sobociński. Jasny przekaz: on też zaczynał na takim turnieju, Polska poznała go wtedy, gdy ustawił piłkę jakieś trzydzieści metrów od bramki Cassio i sieknął po widłach faworyzowanej Brazylii. Nawet jeśli nigdy nie powtórzył już takiego uderzenia, to karierę zrobił.

Przyjdźcie zobaczyć nowego Krychowiaka.

dav

I ludzie przyszli. Godzinę przed meczem w okolicach stadionu już nikt nie miał wątpliwości, że dzieje się coś fajnego. Pod otwartym zaraz obok spożywczakiem dało się usłyszeć „Polskaaaaa, biało-czerwoni”, a kawałek dalej krzątali się ludzie polujący na zdjęcia z Kolumbijczykami. Ci – jak zwykle kolorowi, rozśpiewani i uśmiechnięci – nie odmawiali nikomu, choć oblegani byli bardziej niż miś na Krupówkach w samym środku sezonu. Na mundialu w Rosji robili prawdziwą furorę, zapraszając ludzi do zabawy i wspólnego picia, za punkt honoru stawiając sobie wymianę koszulek, tutaj siłą rzeczy stanowili ciekawostkę, stojąc w kilkuosobowych grupkach w tłumie naszych. Nie ta ranga turnieju, nie ta rozpalająca wyobraźnię drużynę. Choć gdy kolumbijska reporterka poprosiła o ogień po włączeniu kamery, ogień był taki, że można było sobie przypomnieć czerwcowe chwile przed ich meczem z Polską w Kazaniu.

Reklama

Co już znacznie mniej przyjemne – można było sobie przypomnieć również sam mecz, swego rodzaju flashbacki były wręcz nieuniknione. Ale do tego jeszcze dojdziemy.

Na stadionie Kolumbijczycy zniknęli pośród polskich kibiców i co naturalne usłyszeć ich się nie dało. A naszych wręcz przeciwnie. Jeśli ktoś chce na nowo rozpocząć dyskusję dotyczącą zorganizowanego dopingu na meczach pierwszej reprezentacji, to w trakcie wczorajszego spotkania dało się znaleźć argumenty na tak. Nawet jeśli można było mieć wątpliwości, czy zebrani przy al. Piłsudskiego 138 ludzie bardziej kibicują drużynie Jacka Magiery, czy może jednak Widzewowi, to mówimy o klimacie, którego na spotkaniach kadry dawno nie widzieliśmy. Oczywiście nie ma nic złego w tym, że kilka razy usłyszeliśmy, że „serce Łodzi bije właśnie tu”. Tym bardziej, że inne numery były już przystosowane do sytuacji – na przykład ten z odwracaniem się tyłem do murawy poszczególnych sektorów i skakaniem, co puentowane było gromkim „Polska!”.

dav

dav

Wszyscy byli pod wrażeniem, włącznie z portugalskim dziennikarzem, który wyróżniał się w tłumie, bo przedstawiciele zagranicznych mediów byli rodzynkami. W Łodzi wylądował przez… Czesława Michniewicza i jego kadrę, która pokonała w barażach do młodzieżowego Euro Portugalię i nie ukrywał, że ma nam to za złe – wolałby w połowie czerwca udać się do Italii, by relacjonować mistrzostwa kontynentu. Ale jak się nie ma, co się lubi…

I tu, trzeba przyznać, kompromitacja. Portugalski kolega spytał, na których piłkarzy z kadry Jacka Magiery warto zwrócić szczególną uwagę. Po analizie Transfermarktu i portalu Soccerway rzucał nazwiskami Zylli czy Zalewskiego ze względu na nazwy klubów, jeszcze bez świadomości, że to tylko rezerwowi. Usłyszał: Sebastian Walukiewicz, trzy razy dopytał i próbował zanotować, zachowując przy tym poprawną pisownię. Usłyszał: Radosław Majecki i od razu zapisał zaraz obok. Usłyszał Bartosz Slisz…

Reklama

Oglądając mecz, zerkając przez polecenie polskiego dziennikarza głównie na nich, mógł pomyśleć, że…

a) zrobiono sobie z niego jaja,
b) polecający o piłce wie mniej niż jego teściowa.

Tak czy siak gdzieś między trzecim podaniem wprost do Kolumbijczyków a piątą stratą zrobiło się niezręcznie. O ile do Majeckiego żadnych pretensji mieć nie można, o tyle potencjalni liderzy linii obrony i pomocy zawiedli na całej linii. Może Ekstraklasa nie jest żadnym wyznacznikiem. A może to wyjęcie ich z otoczenia doświadczonych graczy i postawienie przeciwko rywalom grającym w piłkę w trochę inny sposób, sprawiło, że trudno było ich poznać. Niełatwo znęcać się nad gościem, którego w drugiej połowie zniesiono z boiska na noszach, ale Walukiewicz – stoper, który w lidze wyróżnia się właśnie tym, że z piłką jest przynajmniej na „ty” – najpierw podarował Kolumbijczykom bramkę, a później już do momentu opuszczenia placu był elektryczny, zapominając jednocześnie o wszystkich swoich atutach. O Sliszu z przymrużeniem oka można dodać, że chciał zadbać o sprawiedliwość – jednobramkowe prowadzenie nie odzwierciedlało przewagi Kolumbijczyków, a on zrobił wiele by było wyższe.

dav

Ale zawiedli nie tylko oni, zawiodła w zasadzie cała drużyna. Wskazać naszego najlepszego zawodnika z pola to tak, jak szukać jednookiego wśród ślepców. Można by rzecz, że młodzi zawodnicy nie dźwignęli tego od strony psychologicznej, na co mogłaby wskazać liczba głupich strat i nerwowych zagrań. Abstrahując od tego, że to kwestia, o którą bardzo mocno dba Jacek Magiera, byłaby to dla nas w gruncie rzeczy nawet nie najgorsza informacja, bo oznaczałby, że problemem nie była sama gra w piłkę.

Nie najgorsza, ale chyba jednak nieprawdziwa.

Frustrujące było to, jak źle wyglądaliśmy na tle Kolumbijczyków właśnie, jeśli chodzi o grę. Od jej organizacji do wyszkolenia indywidualnego poszczególnych zawodników – nie trzeba było mieć licencji UEFA Pro, by wyłapać różnicę. Nawet ci, którzy byli dla nas pewną niewiadomą – goście wyszkoleni poza granicami kraju – odstawali. Śmialiśmy się, że Kolumbijczycy nie strzelają drugiej, bo wiedzą, że to niebezpieczny wynik, ale to tylko śmiech przez łzy – oni po prostu nie widzieli w naszej drużynie zagrożenia. I trudno im się dziwić, skoro sensownie przycisnąć nie potrafiliśmy ich nawet wtedy, gdy mecz zbliżał się do końca, a wynik był niekorzystny. Ivan Angulo, Cucho Hernandez, Luis Sinisterra i reszta ferajny mogli się spokojnie skupić na fajerwerkach, po których skauci stawiali przy ich nazwiskach kolejne plusiki.

dav

Miał na to swoje wytłumaczenie Jacek Magiera. Po meczu mówił o wściekłości, choć żadnej oznaki nie widzieliśmy. Tak samo jak w przypadku rezygnacji czy zaskoczenia różnicą klas. – Wiedzieliśmy, że to będzie trudny mecz. Kolumbia niczym nas nie zaskoczyła. Widać było zdecydowanie większe zgranie. Tego nie można oszukać… Kolumbia rozgrywała piętnasty mecz w tym roku, a my trzeci. To było widoczne, że oni zadecydowanie lepiej rozumieją się na boisku i mają wypracowane schematy. 

Z tym trzeba się zgodzić, mamy przecież kadrę skleconą naprędce, której brakowało czasu na spokojną pracę. Ledwie kilka dni temu ci piłkarze kończyli sezon ligowy, w wielu przypadkach pierwszy w życiu, który wymagał od nich tyle zdrowia, no i niektórym nie brakowało przy tym wrażeń – jak choćby Puchaczowi czy Łyszczarzowi, którzy w niezwykłych okolicznościach spadli z GieKSą z pierwszej do drugiej ligi. Tyle tylko, że tu raczej nie chodzi o ten jeden mecz czy tę konkretną kadrę, bo problem wydaje się głębszy i polega na tym, że dostajemy kolejną lekcję piłki (nie mylić z zaangażowaniem) na organizowanym przez siebie młodzieżowym turnieju. Dwa lata temu w rolę nauczycieli wcieli się Anglicy czy nawet Słowacy, a dziś zrobili to Kolumbijczycy.

I sztuką będzie tym razem wyciągnąć z niej wnioski, nawet nie na tym turnieju (tym bardziej, że w strefie mieszanej Tahiti nazwane zostało mocnym rywalem, bo na mundialu – no oczywiście – słabych nie ma), tylko na kolejnych.

Mateusz Rokuszewski

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...