Arsenal ogłosił dzisiaj w oficjalnym oświadczeniu, że na nadchodzący finał Ligi Europy z drużyną nie poleci jeden z kluczowych zawodników tego klubu, Henrik Mkhitaryan. Powodem nie jest żadna kontuzja, przemęczenie, zesłanie do klubu kokosa czy inna grypa – powodem jest sytuacja w Baku, stolicy Azerbejdżanu, państwa, które pozostaje w konflikcie z ojczyzną Mkhitaryana.
Totolotek oferuje kod powitalny za rejestrację dla nowych graczy!
To sytuacja absolutnie bezprecedensowa. Globalna firma nie może zabrać swojego pracownika do Baku z powodów czysto politycznych, z powodu chronicznej nienawiści Azerów do Ormian, z powodu nierozwiązanych sporów o Górski Karabach. Pisząc wprost – o czym bez skrępowania mówią też londyńczycy – ze względów bezpieczeństwa.
Być może nic by się nie stało. Być może mecz zostałby rozegrany w spokoju, Mkhitaryan usłyszałby parę obelg i trochę gwizdów.
Czy jednak można się dziwić Arsenalowi, że w kwestii zdrowia ich piłkarza nie satysfakcjonuje ich zwykłe „może będzie dobrze”? Zresztą, jeśli ktoś sądzi, że to „Kanonierzy” panikują i wzbudzają bezpodstawne obawy o Mkhitaryana, może spokojnie posłuchać wypowiedzi ambasadora Azerbejdżanu w Wielkiej Brytanii, Tahira Taghizadeha, który rozmawiał ze Sky Sports.
– Jego problemem jest fakt, że odwiedził okupowaną przez wojsko część Azerbejdżanu bez zgody rządu Azerbejdżanu. To pociąga za sobą konsekwencje, również wpisanie przez ten rząd na czarną listę – wypalił bez szczególnego gryzienia się w język azerski dyplomata. Oczywiście zapewnił w tej samej rozmowie, że on osobiście może zagwarantować piłkarzowi bezpieczeństwo, że prosi jedynie o zajmowanie się futbolem, pozostawiając na boku „inne kwestie”. „Inne kwestie” to oczywiście manifestowanie przez Ormianina, że jest Ormianinem, co w Azerbejdżanie byłoby niewybaczalne.
Brak Mkhitaryana sprawi, że w finale Ligi Europy wygra Chelsea? Trofeum dla The Blues to kurs 1,65 w Totolotku
Górski Karabach, sporny teren, który za swoje terytorium uznają oba państwa, to kość niezgody od lat. Od lat również spór przenosi się na świat futbolowy – by przywołać choćby sam Karabach Agdam, klub z Azerbejdżanu, który gra w Baku, ale nazwą i historią ma utrwalać, że Karabach należy do Azerów, nie Ormian. Osobny rozdział to oczywiście wszelkie losowania w rozgrywkach UEFA, podczas których nie ma możliwości na skojarzenie klubów czy reprezentacji z tych państw.
Nie oszukujmy się – póki sytuacja dotyczyła Nefczi Baku, Pjunika Erywań oraz reprezentacji Armenii, cały futbolowy świat miał ten konflikt w nosie. Schody zaczęły się w momencie, gdy Azerbejdżan zaczął wykorzystywać swoje fundusze z paliw kopalnych do intensywnej promocji w świecie sportu. Zagościł na koszulkach Atletico Madryt, zaczął organizować wyścigi Formuły 1, prestiżowe tenisowe turnieje. W końcu lobbing wsparty funduszami zaowocował przyznaniem dwóch dużych imprez – w Baku zostaną rozegrane mecze Euro 2020, rozsianego po całej Europie (i Azji, jak dodaliby złośliwcy i geografowie), oraz finał Ligi Europy.
Ten ostatni już wcześniej był krytykowany. Kluby z tego samego miasta na mecz finałowy europejskich rozgrywek polecą 4,5 tysiąca kilometrów na wschód. Mecz rozegrany zostanie o 23.00 czasu lokalnego, a na stadion mieszczący blisko 70 tysięcy widzów oba kluby dostały po 6 tysięcy biletów.
Dość naturalnie: od początku pomysł rozgrywania finału Ligi EUROPY w AZJI generował szereg problemów charakterystycznych dla EUROPEJSKICH zdarzeń przenoszonych do AZJI.
Brak Mkhitaryana nie podziała źle na Arsenal i to Kanonierzy podniosą w górę trofeum? Totolotek płaci za wygraną zespołu z północnego Londynu po kursie 2,10
Tamte wszystkie niedogodności oczywiście udało się w miarę wyciszyć – bo przecież przy potędze finansowej Baku, problemy Johna z Londynu z zabukowaniem lotu czy innego Tahira z Baku z ogarnięciem czwartkowego wolnego w pracy wydają się dość mikre. Prawdziwą wizerunkową bombę rozbrajano tygodniami, gdy próbowano ustalić zasady oraz szczegóły gry Mkhitaryana w finałowym spotkaniu.
Dziś Arsenal podpalił lont. Oświadczenie to cios w cały ten teatrzyk udawania, że Azerbejdżan to takie Czechy, tylko trochę dalej. Nie, Azerbejdżan, ale też Katar, Arabia Saudyjska i inni paliwowi magnaci to nie są kolejne kraje europejskie, w których rodzina UEFA czy FIFA spożyje smaczne kolacje, po czym wróci bogatsza o kolejne miliony dolarów. To problemy, których piłkarskie federacje nie przewidywały, których do tej pory nie rozwiązywały.
I o ile losy zwykłych kibiców rzucanych przez nich po całym świecie w imię interesów z bogaczami z Azji czy stacjami telewizyjnymi z całego świata nikogo nie interesowały… Cóż, los gry Mkhitaryana w finale Ligi Europy to inny kaliber.