Myśleliśmy, że ostatnie wyczyny kiboli Śląska Wrocław trudno będzie komukolwiek przelicytować. Rozebranie zawodników, a potem ustalanie składu na najbliższy mecz w mediach społecznościowych to naprawdę wysoki poziom absurdu. A jednak – wszystko jest możliwe. Ekipę z Wrocławia spróbowali przebić awanturnicy ze Szwajcarii. Kiboli tamtejszego Grasshopper do tego stopnia rozwścieczył nadciągający spadek ich klubu, że wtargnęli na boisko, przerwali spotkanie z FC Luzern przy wyniku 0:4, po czym zażądali od zawodników zwrotu strojów, włącznie z getrami. I uwaga, bo na tym nie koniec. Kazali też osłupiałym piłkarzom wrócić do szatni na czworakach, chcąc ich do reszty upodlić.
Grasshopper Club Zurich to jeden z największych szwajcarskich klubów. Co tu będziemy długo opowiadać, kawał historii tamtejszej piłki. Założony przeszło 130 lat temu, zdobywał tytuł mistrzowski aż 27 razy, dorzucając do tego 19 krajowych pucharów, kilka trofeów o mniejszym znaczeniu, no i zaliczając parę fajnych przygód na europejskiej arenie. W skali całej Europy nie jest to oczywiście jakaś szczególnie istotna marka, ale na krajowym rynku – nazwa „Grasshopper” naprawdę wiele znaczy, niezależnie od aktualnych wzlotów czy upadków. Coś jak u nas – dajmy na to – Ruch Chorzów.
Jeszcze w sezonie 2016/17 ekipa z Zurychu walczyła w kwalifikacjach do Ligi Europy po zajęciu czwartego miejsca w Superlidze. Lecz później było już tylko gorzej. Ósme miejsce (liga szwajcarska liczy sobie 10 drużyn) w sezonie 2017/18, dziewiąte miejsce w minionych rozgrywkach. No i bieżący sezon. Dziesiąta lokata, zresztą z olbrzymią stratą do pozycji gwarantujących bezpieczeństwo.
Degradacja. I to taka z przytupem.
Przed Grasshopperem jeszcze wprawdzie trzy kolejki szwajcarskiej Superligi, ale drużyna nie ma już najmniejszych szans na utrzymanie się w elicie. Spadnie na jej zaplecze, po raz pierwszy od wielu dziesięcioleci. A mówiąc precyzyjniej – od 1949 roku. Do elity GC wróciło w 1952 roku. I od tego czasu w niej trwało, aż do teraz. Aż do dziś.
Z jednej strony – frustracja kibiców nie może dziwić. To dla klubu pierwszy spadek od dekad. Absolutny blamaż i efekt zaniedbań, które też nawarstwiały się latami. Zanosiło się na ten krach, nie ma co ukrywać. Nie oznacza to jednak, iż ból sympatyków GC jest dzięki temu mniejszy, bo spodziewany. Wobec takiej tragedii nastroje na trybunach muszą być napięte i prędzej czy później następuje eksplozja niezadowolenia, żalu. Ale aż tak potężnego wybuchu nie spodziewał się w Szwajcarii nikt. – To najczarniejszy dzień nie tylko w historii naszego klubu, ale i smutne chwile dla całej szwajcarskiej piłki. Trzeba powiedzieć głośne „nie” takim zachowaniom – apelował po spotkaniu Uli Forte, trener drużyny z Zurychu. On sam akurat wiele nie narozrabiał – drużynę przejął dopiero na początku kwietnia. Nie udało mu się po prostu odczarować sytuacji. Niewielu zresztą tego od niego oczekiwało.
Forte ma stanowić podstawę dla odbudowy klubu w drugiej lidze. Niedawno zrobił już podobną akcję, wprowadzając z powrotem do elity FC Zurich, inną zasłużoną dla miasta i kraju markę, największego rywala Grasshoppers. Z kolei poprzedni trener GC, Tomislav Stipić, wytrwał na stołku przez… miesiąc. Wcześniej przez 315 dni zespołem dowodził były piłkarz Bayernu, Thorsten Fink. Generalnie władze klubu od 2017 roku żonglują trenerami jak kuglarz płonącymi pochodniami.
No i skończyło się to podpaleniem sytuacji w zespole. Teraz gaśnica nie wystarczy, potrzeba paru wozów strażackich.
Co się właściwie wydarzyło? W 66. minucie grający w dziesiątkę Grasshopper stracił czwartą bramkę w meczu z FC Luzern. To był gwóźdź do trumny gości, siarczysty policzek. Parę chwil po czwartym golu, ekipa wyjazdowiczów przeskoczyła przez bariery i siatkę ochronną. Stłoczyła się przy bandach okalających boisko, z premedytacją zakłócając spotkanie. Sędzia Alessandro Dudić zastopował mecz i odesłał zawodników do szatni. Według relacji portalu blick.ch, sympatycy gospodarzy zaintonowali z tej okazji na trybunach przyśpiewkę: „Kto nie skacze, ten z Zurychu!”.
Do akcji wkroczyły służby porządkowe, zabezpieczając całą scenę, lecz nie interweniując. Tymczasem do negocjacji z kibicami ruszył pośród gwizdów i kpin bramkarz, a zarazem kapitan gości, Heinz Linder. Przywódca ekipy fanów z Zurychu chciał rozmawiać wyłącznie z golkiperem. W międzyczasie niektórzy z zakłócających spotkanie fanów dyskutowali ze stewardami, prawdopodobnie informując ich o swoich zamiarach względem zawodników. Po meczu Linder powiedział: – Bardzo mnie ta sytuacja dotknęła. Nasi kibice źle znieśli spadek. Jesteśmy klubem z wielkimi tradycjami, takie sytuacje nigdy nie powinny się wydarzyć. Rozumiem zdenerwowanie fanów. Przy 0:4 było jasne, że spadniemy. Starałem się jak najszybciej załagodzić sytuację, ale od razu się okazało, że powrót do gry nie będzie możliwy.
Komunikat przywódcy kibiców był jasny: – Ściągać koszulki, wyskakiwać ze spodenek i getrów. Wszystko oddajecie nam sprzęt i wracacie do szatni w gaciach, nie jesteście godni tych strojów. Nie pomogła interwencja działaczy klubu. Żądanie było jednoznaczne: wszyscy piłkarze mają podejść pod trybunę, rozebrać się, a do szatni… wrócić na czworakach, żeby doznać jeszcze większego upokorzenia. Donosił o tym między innymi Alex Stone z fifa.com.
Ostatecznie obyło się bez czołgania. Drużyna – a przynajmniej znaczna jej część – dołączyła do kapitana i oddała koszulki. Taki ustalono kompromis. W pewnym momencie doszło do drobnej przepychanki między najbardziej krewkim przedstawicielem ultrasów, a jednym z zawodników GC. Ku uciesze kibiców gospodarzy, którzy – znudzeni oczekiwaniem na wznowienie spotkania, do którego koniec końców i tak nie doszło – zaczęli kibicować rozwojowi sytuacji, w nadziei na bijatykę. Ostatecznie jednak skończyło się na paru pchnięciach i mocniejszych słowach.
Piłkarze ze zwieszonymi głowami powrócili do szatni, kibice zaś – bez wszczynania dalszych awantur – wspięli się z powrotem na trybunę.
– Czy czuję się upokorzony? Nie, bo moje zachowanie pozwoliło zapobiec zamieszkom – mówił po meczu Lindner, 22-krotny reprezentant Austrii. – Gdybyśmy nie oddali koszulek, na tym by się ta sytuacja na pewno nie skończyła. Uniknęliśmy przemocy. W takich okolicznościach nie ma dla mnie znaczenia, czy to co musiałem zrobić było upokarzające, czy też nie.
Ze swoimi zawodnikami nie podążył natomiast trener Forte. – Bałem się, że sytuacja może się zaognić. Fani na szczęście nie chcieli mnie widzieć. Cieszę się, że zawodnicy oddali swoje koszulki. Postąpili rozsądnie. Staliśmy przed dylematem: iść na konfrontację z własnymi kibicami, czy spróbować uspokoić sytuację. Wybór mógł być tylko jeden. Z kolei klub w oficjalnym oświadczeniu ogłosił: „To zawstydzające i nieakceptowalne. Grasshopper Club Zurich nie akceptuje sytuacji, gdy grupa kibiców zagraża bezpieczeństwu reszty osób zgromadzonych na stadionie, piłkarzy czy personelu. Takie zachowania niszczą futbol”.
Co istotne – to nie pierwszy tego rodzaju eksces na meczu Grasshoppers. W marcu sędzia musiał przerwać starcie tego klubu ze Sionem, gdy kibole obrzucili murawę racami.
Jeszcze wcześniej – podczas starcia z Thun – sektor zwykle zajmowany przez ultrasów ział natomiast pustką. Zawieszono jedynie wymowny transparent, ale – jak widać – najzagorzalsi fani Grasshoppers (średnia frekwencja na meczach domowych – około 6 tysięcy widzów) uznali, że milczące protesty nie przynoszą rezultatów i zaczęli łomotać z potężniejszych armat. Choć na jednym z banerów umieszczonych na ich trybunie widnieje zwykle napis: „Z tobą na dobre i złe”, to wygląda jednak na to, że gdy „złe” rzeczywiście nadeszło, nie ma miejsca na tolerancję dla fatalnych wyników i przyjęcie degradacji z pokorą.
Wspomniany mecz ze Sionem został rozstrzygnięty jako walkower. – Jestem bardzo, bardzo smutny – mówił prezes szwajcarskiej ligi, Claudius Schafer. – Gracze GC przyjechali do Sionu, żeby udowodnić, że wciąż są w grze. Fani nie pozostawili im szansy, żeby odwrócić losy meczu.
Rozczarowania nie ukrywał przede wszystkim ówczesny prezes klubu, Stephan Anliker.
Odważnie podszedł do awanturników, żeby z nimi negocjować powstrzymanie gwałtownych gestów niezadowolenia. – Zaczynam czuć bezsilność – komentował później, wyraźnie załamany sytuacją, gdy autokar z jego zawodnikami szykował się do odjazdu przy gigantycznej eskorcie policji. – Zachowania naszych fanów są niewybaczalne. Nie wiem, co siedzi w ich głowach, lecz dla nas takie sytuacje to katastrofa. Ci ludzie kompletnie stracili nad sobą panowanie, byli jak dzikie zwierzęta. Zabrałem zespół do szatni. Coś musi się zmienić. Potrzebuję pomocy federacji, potrzebuję pomocy państwa. Nie poradzimy sobie przecież z tym problemem samodzielnie, jako klub.
Sytuacja wygląda na patową. Klub spadł, a kibice właśnie Anlikera wskazują jako winowajcę tej katastrofy, co skłoniło go ostatecznie do rezygnacji z funkcji prezesa wraz z końcem marca. Choć docenia się ponoszone przez niego ryzyko finansowe, to jednocześnie oskarża o fatalny dobór współpracowników.
Już w 2017 roku Anliker twierdził zresztą, że szuka inwestora skorego, żeby przejąć władzę nad klubem z Letzigrund. – Od wielu miesięcy prezentujemy naszą ofertę potencjalnym inwestorom w Niemczech. Staramy się działać intensywnie i jak najbardziej profesjonalnie. Chodzi o to, żeby pokazać potencjał jaki tkwi w GC, ale jednocześnie zobrazować, jak wielka siła jest w całym szwajcarskim futbolu. Jak duże szanse przed nami stoją. Jako klub, dalej stanowimy markę o dużej tradycji. Kto ją posiada, z punktu staje się częścią wielkiej sieci reklamowej i biznesowej. Właściwie to dziwi mnie, że szwajcarskie firmy nie inwestują częściej w rodzimy futbol. Zasięg medialny jest bardzo duży, a zasięg naszego klubu – jeszcze wyższy niż ligowa średnia.
Anliker – były sportowiec, miłośnik nie tylko futbolu, ale również strzelectwa i hokeja – miał jednak olbrzymie kłopoty z przeprowadzaniem zmian właścicielskich w Grasshoppers, co wyznał w rozmowie z portalem srf.ch. – Nie mieliśmy ostatnio sukcesów sportowych, którymi moglibyśmy się teraz pochwalić. A z drugiej strony – jeżeli brak dodatkowych środków finansowych, nie ma mowy o sukcesie. To błędne koło, w którym tkwimy. Przy obecnej strukturze finansowej, jesteśmy skazani na przeciętność. Zawsze uczciwie o tym mówię naszym kontrahentom, sponsorom i akcjonariuszom. Nie będę szerzył fałszywego optymizmu. W GC utracono poczucie rzeczywistości i przez kilkanaście lat funkcjonowano na kredyt. Ja tak nie działam.
– Teraz mamy osiem milionów deficytu strukturalnego – mówił były prezes przed dwoma laty. – Kiedy zaczynałem moją pracę w 2014 roku, to było piętnaście milionów na minusie. Usuwamy skażone miejsca w klubowej księgowości, lecz potrzeba na to czasu. Musimy zarabiać sprzedając piłkarzy. Nie ma tu miejsca na sportowy rozwój.
Cóż – kolejne awantury z udziałem kibiców z pewnością nie pomogą w znalezieniu inwestora, który rach-ciach, ochoczo załata budżetową dziurę i pomoże w odbudowie klubu. O co i tak łatwiej powinno być na zapleczu, bo tam naprawdę można schować już wszelkie mocarstwowe plany i ambicje do kieszeni. Zdaniem Stephana Ramminga z nzz.ch, spora część odpowiedzialności za kiepską sytuację spoczywa właśnie na byłym prezesie. Lecz bez wątpienia nie cała wina leży po jego stronie. – Powolnemu rozkładowi ulegał w klubie duch starego, burżuazyjnego Zurychu. GC nie jest już tym samym klubem, który bił w Szwajcarii wszystkie rekordy. Władze długo nie chciały się z tym pogodzić, a rezultatem życia w bańce jest spadek.
Nowy prezes, Stephan Rietiker, chce wprowadzić plan naprawczy. Uzdrowić sytuację, kalibrując na nowo ambicje klubu na zapleczu szwajcarskiej ekstraklasy. Jego poprzednik sobie z tym nie poradził.
– Nie miałem przekonania, że mogę tu jeszcze cokolwiek osiągnąć – oznajmił na pożegnanie Anliker. – Uznałem, że chcę zrobić miejsce dla nowego prezydenta, kogoś ze świeżymi siłami. Jeżeli stoisz na czelę, musisz być pewien siebie. Ja już nie jestem. Czułem, że nie jestem już autentyczny, stając przed zespołem i mówiąc: „Dalej, zaraz wyjdziemy na prostą!”. Jak informował cytowany już Stephan Ramming, na odchodnym Anliker i drugi z współwłaścicieli klubu, Peter Stuber, dorzucili do klubu trzy miliony franków, podnosząc swój kapitał zakładowy. To pozwoli Grasshopperowi funkcjonować bezpiecznie do 2020 roku.
– Zaangażowałem w ten klub mnóstwo pracy, pieniędzy i serca. Nie opuszczam go. Pozostaję współwłaścicielem, ale narastająca presja sprawiła, że lepiej będzie, jak zrezygnuję z roli prezesa i usunę się ze świecznika – dodał, zbulwersowany pytaniami o całkowite wycofanie się z inwestowania w drużynę. – Nie zawsze jestem krytykowany uczciwie. Chciałbym pozostawić coś po sobie dla społeczeństwa. Dlatego najpiękniejszym momentem dla mnie był ten, gdy mieszkańcy miasta przegłosowali budowę nowego stadionu Hardturm. Jestem dumny, że ten obiekt wkrótce powstanie. Żałuje tylko, że nie udało nam się stworzyć ciągłości wyników na płaszczyźnie czysto sportowej.
Cóż – niewykluczone, że pod tym względem Anliker to najgorszy prezes w dziejach klubu. Stąd zapewne tak daleko idąca niechęć ultrasów.
– Ludność Zurychu jest ogólnie trudna – opowiadał przed laty były prezes. – To bardzo międzynarodowe miasto, więc trudno zbudować szeroką społeczność, gotową utożsamiać się z klubem, jeżeli ten nie odnosi w danym czasie wielkich sukcesów. Utraciliśmy tożsamość jako miasto, dlatego tak ciężko przeforsować nam budowę nowego, miejskiego obiektu. Wielu mieszkańców, ale i wielu przedsiębiorców z Zurychu po prostu nie zdaje sobie sprawy, jak wspaniałym biznesem może być futbol. Nie docenia jego siły przebicia. Emblemat GC jest codziennie w gazetach, w telewizji, w internecie. To niesamowity potencjał. Chciałbym, żeby nasi tradycyjni sponsorzy z nami pozostali – zawdzięczamy im przetrwanie klubu. Potrzebujemy jednak nowych kierunków.
Po ostatnich ekscesach załatwienie nowych źródeł finansowania klubu będzie po wielokroć trudniejsze, a jeżeli doliczyć do tego degradację i – co wynika z powyższych wypowiedzi – ogólną niechęć szwajcarskich biznesmenów do zabawy w piłkę nożną, to sytuacja wygląda naprawdę krucho. Zwłaszcza, że żądania ultrasów eskalują.
W marcu kibice domagali się między innymi: obecności swojego przedstawiciela na zebraniach rady nadzorczej klubu, żeby wspólnie określać kierunek rozwoju drużyny. Do tego – powrót do klasycznego wyglądu koszulek (teraz są jednolite na plecach, fani chcą plecy niebiesko-białe) i… przeniesienie siedziby zarządu z powrotem do miasta. W tej chwili klubowe biura znajdują się tam, gdzie baza treningowa – w podmiejskim Niederhasli. Według Maxa Kerna z portalu blick.ch, kibice Grasshoppers stali się z tego powodu obiektem kpin lokalnych rywali i domagają się zmian.
Ten ostatni podpunkt brzmi trochę kuriozalnie, ale to rzeczywiście prawda – krótki research na stronach poświęconych GC wystarcza, żeby zauważyć tendencję kibiców FC Zurich do wypisywania drwin związanych właśnie z nieszczęsnym kampusem w Niederhasli.
Czy spadek i przebudowa okaże się dla klubu uzdrowieniem? Trudno orzec. Wiele tu zależy od wizerunku klubu jako organizacji, a ten – z uwagi na całą otoczkę i stadionowe burdy – jest w tej chwili żałośnie niski. W tym przypadku pobyt poza elitą wcale nie musi oznaczać trampoliny, może się natomiast okazać wizytą w naprawdę ciemnej otchłani, z której niełatwo się będzie potem wygrzebać.
Michał Kołkowski
fot. rsi.ch, ultras-tifo.net, blick.ch