Lech Poznań po sezonie zmieni się – przynajmniej taką mamy nadzieję – nie do poznania i na lepsze. W takich sytuacjach zazwyczaj przydaje się spokój i trzeba przyznać, że drużyna Dariusza Żurawia o spokój na początku przyszłego sezonu zadbała. Lechowi nie grozi kompromitacja w europejskich pucharach, bo Kolejorz szanse na zajęcie czwartego miejsca ma po dzisiejszym meczu z Cracovią mniej więcej takie jak Grycanki na wciśnięcie się w rozmiar S. Albo i mniejsze.
Jeśli jakikolwiek kibic łudził się, że tę drużynę stać na coś więcej niż dokończenie sezonu z jako taką godnością, no to niestety – okazał się naiwniakiem. Lech w grupie mistrzowskiej do dzisiaj nie przegrywał i to na pewno było pewną niespodzianką, ale to za mało. I o ile tydzień temu Kolejorz zagrał dobrze i kompletu punktów z Zagłębiem Lubin nie zdobył trochę frajersko, po rzucie karnym w końcówce, o tyle dzisiaj zespół z Poznania był tak cienki, że aż nam się przypomniały te męki, które widzieliśmy za czasów schyłkowego Nawałki.
W pamiętnym spotkaniu z Koroną Kielce poznaniacy nie oddali celnego strzału. Dzisiaj na to bez dwóch zdań wielkie wydarzenie, jakim jest zmuszenie bramkarza do wysiłku, czekaliśmy… również przez pełne 90 minut i czas doliczony, no i się, kurwa mać, nie doczekaliśmy. Nie było żadnego szczura zza pola karnego, po którym ucieszyłby się Pesković, bo doszłaby mu interwencja do statystyk, nie było żadnego strącenia głową w światło bramki, nie było żadnego centrostrzału, przy którym mógłby się rozgrzać bramkarz Pasów.
Nic, zero, null.
Najbliżej trafienia w prostokąt był chyba Kamil Jóźwiak, gdy w 72. minucie zakręcił w polu karnym i sieknął nad okienkiem bramki, ale… nie wierzymy, że w ogóle się nad tym zastanawiamy. Dlatego nie ma co zajmować się drużyną, która nie tyle przeszła obok meczu, co minęła go szerokiem łukiem. Nie chciała, nie potrafiła… mniejsza z tym.
Zajmijmy się tymi, którym się chciało na pewno, bo Cracovii chęci odmówić nie można. Odżyła drużyna Michała Probierza po kiepskim starcie w grupie mistrzowskiej. Pewnie Pasy w meczach z Legią, Jagiellonią i Piastem zasługiwały na coś więcej niż jajo, jeśli chodzi o punkty, ale seria porażek stała się faktem. Po ograniu Lechii Gdańsk wrócił entuzjazm, który widać było również przeciwko Kolejorzowi. Już na samym początku Wdowiak pokręcił lechitami na prawym skrzydle, Hanca wrzucił piłkę w pole karne, a Siplak uciekł Klupsiowi i wzorowo zapakował pod ladę.
I Cracovia dążyła do tego, by strzelać kolejne gole, bo Burić do końca meczu na brak roboty nie narzekał. Czego zabrakło do tego, by te bramki zdobyć? Pewnie trochę zimnej krwi Wdowiakowi, bo ten piłkarz był dziś bardzo dobry do momentu, w którym trzeba było strzelić. Trochę wyczucia Cabrerze, który po wejściu na boisko z ławki polował na swoją bramkę, ale timing nie był dziś jego silną stroną. No i również słabszego dnia Buricia, bo nie sposób nie zauważyć, że swoje Bośniak znów wybronił.
Ale Cracovia nie ma co narzekać, bo po przypilnowaniu wyniku zrównała się punktami z Jagiellonią i spokojnie może czekać: najpierw na mecz ekipy Mamrota w Gliwicach, a następnie na ostatnie kolejki. Zagra jeszcze z Zagłębiem Lubin i Pogonią Szczecin, więc nie ma co kryć – terminarz ma łatwiejszy niż Jaga, która mierzyć się będzie tylko z kandydatami do mistrzostwa.
[event_results 582642]
Fot. FotoPyK