Reklama

„To była porażka organizacyjna. Przepustowość była zbyt mała”

redakcja

Autor:redakcja

04 maja 2019, 09:07 • 6 min czytania 0 komentarzy

To była porażka organizacyjna. Można byłoby to rozwiązać inaczej. Przecież wiadomo było ile biletów sprzedano na tę trybunę, wiadomo było kiedy spodziewać się największej liczby przyjezdnych. To wszystko było do oszacowania i do przewidzenia, pod bramą nie stało się nic niespodziewanego. Ta sytuacja nie miała prawa zaskoczyć organizatorów – mówi dr Radosław Kossakowski, socjolog sportu z Uniwersytetu Gdańskiego, który był w tłumie kibiców Lechii czekających na wejście na finał Pucharu Polski.

„To była porażka organizacyjna. Przepustowość była zbyt mała”

Co tak naprawdę działo się pod stadionem?

Pod bramą stadionu byłem około godziny 14:15, już wtedy stało tam sporo osób. Do bramy było z 10-15 metrów, pytałem ludzi, czy ochrona wpuszcza kibiców. Ten tłum dwa razy podszedł bliżej bramy, ale to dosłownie na dwa-trzy kroki. Myślałem, że wpuszczają ludzi falami. Ale w pewnym momencie to się zatrzymało, wszyscy stanęli, a to była taka godzina, że wiele osób dotarło pod stadion i tłum wyraźnie zgęstniał. Ludzie krzyczeli „wpuście kibiców” i tym podobne. Jeden z kibiców wszedł spontanicznie na płot i machał do ludzi, by ci się cofnęli, bo zaraz wszyscy się wzajemnie stratują. Część osób faktycznie się wycofała, ale narodził się też taki pomysł – chyba wśród osób zgromadzonych gdzieś z tyłu tego tłumu – by naprzeć na bramy. Osoby z ogrodzenia ponowili ten apel, by kibice się cofnęli.

I wtedy do akcji wkroczyła policja?

Tak. Wyszli w całym osprzęcie – kaskach, tarczach. Ustawili taki kordon, użyto gazu, brama została zamknięta, w stronę policjantów poleciało kilka butelek. Nie widziałem, co się dokładnie działo przy płocie, natomiast kluczowe było to, że powstał kompletny zator – brama zamknięta, ludzie wciąż czekają, do meczu została mniej niż godzina. A przypominam, że jak przyszedłem, to stałem maksymalnie kilkanaście metrów od wejścia. Przez godzinę właściwie nie ruszyłem się z miejsca.

Reklama

Co było dalej?

Policja stanęła z boku, bramę ponownie otwarto i ludzi ponownie zaczęto wpuszczać. Około 16:00 dotarłem do tego miejsca, gdzie wpuszczano ludzi.

Jak to wyglądało? Bo wydaje się, że powodem tego całego zamieszania było właśnie to miejsce.

To było wąskie gardło całego przedsięwzięcia. Tam było z piętnaście-szesnaście wąskich przejść, przez które przepuszczano pojedynczo kibiców. Przy każdym z nich stał ochroniarz. Jak ja przechodziłem, to sprawdzanie przechodziło już dość szybko i pewnie mniej skrupulatnie niż wcześniej. Wszedłem na stadion i w przerwie wyszedłem z sektora. Spojrzałem na to wejście, a tam nadal stali ludzie. Część z nich weszła na trybunę dopiero na ostatnie kilkanaście, może kilkadziesiąt minut meczu.

Czytał pan komunikat PZPN? Widocznie mieliście przyjechać rano i od 9:00 czekać pod bramami.

Czytałem. To o tyle dziwne, że przecież PZPN wiedział o pociągach specjalnych, które odjeżdżały z Gdańska między 7 a 10 rano, można to sobie sprawdzić (pierwszy pociąg planowo miał odjeżdżać o 7:05, ostatni o 10:20). Zatem fizycznie nie było możliwości, by te tłumy zjawiły się wcześnie rano. Organizatorzy musieli zdawać sobie z tego sprawę. Koleżanka mówiła mi, że faktycznie koło 13:00 to wejście przebiegało szybciej, ale pod stadionem już był tłum. Natomiast przypuszczam, że było wtedy mniej osób, więc siłą rzeczy wejście trwało sprawniej. Moim zdaniem nie potrzeba wielkiej wyobraźni, by wyobrazić sobie, że większość kibiców dotrze pod bramę na około godzinę przed meczem. Nikt nie chce siedzieć przez trzy-cztery godziny na stadionie.

Reklama

Powody tak szczegółowych przeszukiwań są zrozumiałe dla pana?

Ale tu nawet nie chodzi o to, dlaczego te kontrole były tak wnikliwe – organizator ma prawo do tego, by dołożyć starań, żeby impreza przebiegła po jego myśli. Tu jednak chodzi o to, że – przynajmniej z mojej perspektywy – zawiodła sama organizacja tego wejścia. Tych punktów, przez które ochrona wpuszczała ludzi, było zbyt mało. Nawet jeśli ktoś chciał wnieść środki pirotechniczne, to na wejściu bierzesz takiego delikwenta, odsuwasz na bok, mówisz „ty nie wejdziesz” i kontynuujesz wpuszczanie kolejnych osób. Przepustowość była za mała i teraz być może szukają sobie usprawiedliwień mówiąc, że „trzeba było przyjechać wcześniej”.

Policja zrobiła coś poza użyciem gazu?

Oni stali z boku, nie brali czynnego udziału przy wpuszczaniu ludzi na obiekt. Zainterweniowali raz, poza tym puszczali zapętlony komunikat, który brzmiał jak jakiś przekaz „Wielkiego Brata”. To nie pomagało w budowaniu normalnej atmosfery. Mechaniczny przekaz puszczany co kilka minut, napierający tłum, czekanie nie wiadomo na co. Była zbyt mała liczba tych kanałów, którymi ludzie mogli wejść na obiekt i naturalną konsekwencją tej atmosfery było to, że ludzie jeszcze mocniej napierali. Rodzice z dziećmi zawracali, bo o ile dorośli mieli jeszcze jakoś oddychać, o tyle dzieci już nie. A takiej typowej agresji tłumu nie widziałem – były dwa-trzy podejścia pod bramę, natomiast regularnej bitwy z policją czy otwartego forsowania ogrodzenia nie zauważyłem. Tłum nie poszedł w panikę.

Czyli najważniejszy wniosek jest taki, że tych wejść i osób je obsługujących było zbyt mało?

Takie mam wrażenie. I to porażka organizacyjna. Można byłoby to rozwiązać inaczej. Przecież wiadomo było ile biletów sprzedano na tę trybunę, wiadomo było kiedy spodziewać się największej liczby przyjezdnych. To wszystko było do oszacowania i do przewidzenia, pod bramą nie stało się nic niespodziewanego. Ta sytuacja nie miała prawa zaskoczyć organizatorów. Nie wiem jak wyglądał przyjazd kibiców Jagiellonii, trudno mi się do tego odnieść. Znam sytuację tylko z perspektywy Lechii. Nie da się ludziom powiedzieć „bądźcie pod stadionem o 11:00”. Skoro trzeba liczyć te cztery-pięć godzin na dojazd z Gdańska, do tego doliczyć cztery-pięć godzin na przygotowanie się do wejścia na stadion… Robi się z tego dziesięć godzin czynności, które mają doprowadzić do obejrzenia meczu.

Gdy idziemy do kina na 18:00, to nie zamawiamy taksówki o 10:00.

Tak, dlatego wrócę do tej przepustowości. Ona nie była wystarczająca – ludzie weszli przecież na stadion, ale zdecydowanie później. Do tego doszła ta frustracja tłumu spowodowana tym, że kolejne minuty nie przynosiły przesuwania się bliżej wejścia. Użycie gazu i interwencja policji spowodowała opóźnienie o kolejne 15-20 minut.

Jak wyglądało zarządzanie tym tłumem? Mówił pan o tym komunikacie odtwarzanym przez policję, ale wspomniał pan też o reakcji samych kibiców.

Jeden z nich wszedł spontanicznie na ogrodzenie i machał ręką, by ludzie się wycofali, bo sytuacja przy wejściu robi się nerwowa i ten ścisk jest zbyt duży. Później ktoś ze stowarzyszenia kibiców wszedł na górę z megafonem i zaczął mówić, że kilka osób zemdlało, apelował o uspokojenie się i mówił, że wkrótce wszyscy zostaną wpuszczeni. Gdy przeszedłem przez bramki, to widziałem, że ludzie ze stowarzyszenia pospieszali te osoby, które już odbyły kontrolę, by udały się od razu na obiekt i by nie blokowały dodatkowo przejścia.

To był jedyny etap kontroli?

Tak, później już wchodził się normalnie na sektor. Rozumiem, że skoro to był jedyny filtr, to musiał być skrupulatny. Natomiast gdy ja byłem sprawdzany, to odniosłem wrażenie, że robiono to już pospiesznie i prowizorycznie. Miałem kurtkę i plecak, do plecaka ochroniarz tak naprawdę tylko zerknął. Gdybym miał schowaną racę, to spokojnie bym ją wniósł. Na dnie plecaka leżały jakieś papiery i folie, więc pod to spokojnie mógłbym włożyć nawet granat.

Czyli na początku przez skrupulatność powstał zator, a później kontrolę rozluźniono?

Dowód i bilet trzeba było okazać, ale mówię – dalej to już klasyczne oklepywanie, rzut oka do plecaka i tyle. Moim zdaniem ta presja tłumu działała też na ochroniarzy, którzy chcieli mieć już to za sobą, a to przecież nie ich wina, że ktoś to tak zorganizował. Rozumiem sens tego wąskiego gardła, bo skoro tam zostaliśmy sprawdzeni, to dalej nie było potrzeby. Ale myślę, że można było to zorganizować zdecydowanie lepiej – przede wszystkim zwiększyć przepustowość.

rozmawiał Damian Smyk

fot. Radosław Kossakowski

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...