Kiedy Arka Gdynia po raz ostatni wygrywała mecz w ekstraklasie, nie wiedzieliśmy, kim jest (był?) Vanna Ly i z czego śmieje się pan Hartling. Kiedy Arka Gdynia po raz ostatni wygrywała mecz w ekstraklasie, Ricardo Sa Pinto nie był skłócony z całym światem, a tylko z połową. Kiedy Arka Gdynia po raz ostatni wygrywała mecz w ekstraklasie, Lech Poznań witał Adama Nawałkę niczym zbawiciela. Moglibyśmy wyliczać długo, ale chyba udało się pokazać, że minął szmat czasu. Po dzisiejszym zwycięstwie gdynian z Miedzią Legnica wypada tylko dodać – najwyższa pora.
Dwanaście ligowych potyczek czekał na to Zbigniew Smółka i niemal wylądował w tym czasie na taczkach u kibiców. Raz próbował tymczasowy Grzegorz Witt, a dzisiaj trzecie podejście zaliczał strażak Jacek Zieliński. To seria absurdalna i absolutnie kompromitująca ekstraklasowy klub, który ma ambicje i nie ukrywajmy – nie najgorszy potencjał ludzki. Spokojnie, zaraz przejdziemy do tego, że właśnie dobiegła końca, ale należy o niej przypominać i pamiętać. Choćby w ramach przestrogi i po to, by nie zadowalać się pierwszym od dłuższego czasu sukcesem.
Jeszcze wczoraj rozmawialiśmy z Jackiem Zielińskim (całość TUTAJ) i nowy szkoleniowiec Arki przekonywał nas, że zwycięstwo z Miedzią będzie kluczem w walce o utrzymanie. – Potrzebne jest nam jedno zwycięstwo – po to, żeby chłopcy się w szatni uśmiechnęli, zaśpiewali i tak dalej. Oni już nawet nie pamiętają, jakie to uczucie. To teraz jest klucz – nieważne, w jakim stylu do niego dojdzie. Może być po trupach, mogą kibiców boleć zęby, ale musimy wygrać.
Nie ma co kryć – trafił. Przynajmniej jeśli chodzi o część, w której wspomina o bólu zębów. To nie było bowiem spotkanie, które obejrzeliśmy z przyjemnością, bo po gospodarzach widać było, że presja działa trochę jak plecak wypełniony 10 kilogramami kamieni, który trzeba dźwigać, a goście zagrali swoje, czyli czekali na indywidualne popisy, za które odpowiada głównie Petteri Forsell (uprzedzając – dziś słaby). Na szczęście dla widowiska Miedź tradycyjnie zapraszała również rywala do tego, by strzelał bramki.
Nie za bardzo wiemy, kim jest Elton Monteiro, ale musicie nam to wybaczyć. Facet zagrał dziś trzeci mecz w lidze i nie dał nam pół powodu, by się tym zainteresować. A nawet wręcz przeciwnie – sprawił, że mamy nadzieję, iż wyjedzie z Polski jak najprędzej. Tak jak w trakcie poprzedniej wizyty w Gdyni facet sprokurował rzut karny, tym razem bez sensu faulując Zarandię. Arka wyszła na prowadzenie, a Miedź… miała za swoje, bo tak się kończy sprowadzanie takich wynalazków.
Niedawno gol z karnego nie wystarczył Arce do zwycięstwa z ekipą Nowaka, bo strzał życia wyszedł w końcówce Romanowi, a tym razem… w sumie mogło być podobnie. Hiszpan w drugiej połowie próbował trzykrotnie, sytuacje miał łatwiejsze niż we wspomnianym meczu i były to najlepsze okazje Miedzi, ale bardzo dobry występ zaliczył dziś Steinbors. Gdy Arka dołowała, do niego można było mieć stosunkowo najmniejsze pretensje, ale dziś wręcz przypominał siebie z poprzedniego sezonu. Klasa!
A w dodatku w samej końcówce ośmieszyć zdążył się już trzeci bramkarz Miedzi w tym sezonie. Sosłan Dżanajew CV ma akurat niezłe, ale najwidoczniej udzieliła mu się legnicka atmosfera. Wyłożył piłkę Vejinoviciowi, ten nawinął Monteiro i przypieczętował zwycięstwo. Dzięki niemu Arka wyskoczyła ze strefy spadkowej, a na gorącym krześle, przynajmniej na chwilę, wylądował Śląsk. To dopiero pierwszy krok dla ekipy Jacka Zielińskiego, ale cholernie ważny.
[event_results 578653]