Reklama

Czy Pogoń pożegna rundę mistrzowską na finiszu?

redakcja

Autor:redakcja

07 kwietnia 2019, 18:17 • 4 min czytania 0 komentarzy

Ligowy paradoks w pełni: Kosta Runjaic był jednym z najbardziej chwalonych trenerów tego sezonu. Jego Portowcy byli stawiani za wzór tego, co można osiągnąć ufając trenerowi. Chwaleni za styl, chwaleni za rozwój, chwaleni za konsekwencję. I wszystko fajnie, ale po remisie z Arką u siebie może się okazać, że Pogoń znajdzie się w dolnej ósemce. Przewagę zachowali minimalną, a ostatnią kolejkę grają na Legii.

Czy Pogoń pożegna rundę mistrzowską na finiszu?

Pierwsze pół godziny to klasyczna zabawa w chodzonego. Ekstraklasa pokazała swoje komediowe oblicze, aż chce się powiedzieć: dwudziestu dwóch stand uperów zaimprowizowało wspólny popis. Mieliśmy spektakularne, owszem, ale kiksy, jak choćby wtedy, gdy Guarrotxena przyjęciem zwiódł obrońcę, wystawił piłkę Majewskiemu, ale ten w nią nie trafił wcale – Drygas ponowił próbę, ale był to strzał, który zmierzał raczej w kierunku chorągiewki, a nie bramki. Pod bramką Załuski działo się z kolei tyle, że aż użyjemy cytatu komentatorskiego z 20 minuty:

“Niezły fragment Arki, kilka wrzutek”.

Jeśli chwalą cię za wrzutki, po których nawet nie oddajesz strzału, to wiesz, że nie jest najlepiej.

Przez cały ten czas tylko jedna akcja miała przynajmniej luźne związki z piłką nożną: akcja bramkowa. Krótko rozegrany rzut rożny Majewskiego z Matynią, ten drugi wrzuca, a Michał Żyro strzela głową swoją pierwszą bramkę w tym sezonie Ekstraklasy. Wielka sprawa – Żyro zagrał w wyjściowym składzie pierwszy raz od ostatniej kolejki Championship sezonu 17/18. No, chyba że liczyć porażkę rezerw z Kotwicą Kołobrzeg 0:4 dziesiątego marca, gdzie był jednym z najgorszych zawodników na boisku. Tak czy inaczej uznanie dla Runjaica, który miał nosa – przecież Żyro przed tym meczem zagrał w lidze raptem 78 minut.

Reklama

Być może Pogoń dowiozłaby prowadzenie do przerwy, ale w 31. minucie wszedł gamechanger: Tadeusz Socha. Socha w tym sezonie ligowym grał nie tak znowu wiele więcej od nas, i dziś pewnie też by tylko pooglądał kolegów z ławki, urozmaicając seans grą w Candy Crush na telefonie. Ale w obliczu kontuzji Marciniaka musiał wejść i pokazał się z jak najlepszej strony, dogrywając idealną piłkę Vejinoviciowi. Ten udowodnił, że coś tam kopał – strzał z pierwszej piłki, czysta precyzja, zero siły. Futbolówka wpada przy słupku.

Statystyki pięknie podsumowywały widowisko w Szczecinie: obie drużyny po jednym celnym strzale, po jednym golu.

Ale kto wytrwał i nie zmienił kanału, po zmianie stron się nie rozczarował.

Gdy wydawało się, że będziemy obserwować kolejne ofensywne próby Pogoni, Jankowski strzelił po widłach. Co więcej: asystę przy tym golu zaliczył Podstawski, który jesienią prezentował formę godną sprawdzenia go w reprezentacji Polski, a dzisiaj grał na poziomie kadry obcokrajowców II ligi sezonu 96/97.

Nie można Pogoni odmówić woli walki o wynik, ale też wymowne: Arka mając wymarzony, wychuchany rezultat, dała się skontrować. Trójkąt Kozulj-Guarrotxena-Majewski zrobił swoje, ale przede wszystkim Portowcy mieli mnóstwo miejsca i źle ustawione zasieki Arki, która jeszcze nie zdążyła wrócić. Pogoń cieszyła się jednak z prowadzenia całe cztery minuty, bo po kornerze wszyscy postanowili odpuścić krycie Adama Dei. Wiemy, że to ani Inzaghi, ani Koller, ale jednak wypadałoby się zainteresować każdym intruzem na tak atrakcyjnej pozycji przed własną bramką.

Byliśmy już naprawdę skorzy uwierzyć, że Arka wreszcie się przełamie. To był dla niej udany test charakteru: przegrywali, ale udało im się odrobić stratę. Później dwa razy wychodzili na prowadzenie. Widać było, że coś drgnęło w drużynie po remisie w derbach, nastąpiła jakaś zmiana mentalna – nie sądzimy, żeby tymczasowy trener Grzegorz Witt był takim Guardiolą, tylko raczej coś przeskoczyło w głowach znacznie odważniej grających Arkowców. Ale jeszcze najwyraźniej nie dość, by wygrywać: Maghoma przegrał powietrzny pojedynek z Benyaminą na szóstym metrze i zrobiło się 3:3. A jeszcze Arkowcy mogli to przegrać, ale Steinbors uratował ich w ostatnich sekundach.

Reklama

Dla Pogoni ten wynik to porażka. Może nawet sromotna. Oto przyjechał najgorszy w ostatnich miesiącach zespół ligi. Zespół bez trenera, zespół mający tysiąc i jeden problemów. Podejmujesz taki kłębek kłopotów u siebie i co? I pozwalasz, by chaos rozdawał karty, co i rusz podając rywalowi dłoń. Pogoń wciąż ma awans w swoich rękach, nawet porażka w Warszawie może ją premiować, ale wydawało się w pewnym momencie tego sezonu, że grę w grupie mistrzowskiej wywalczą sobie pewnie, a nie próbując przecisnąć się między zawiasami na finiszu rundy zasadniczej. Tyle dobrego dla szczecinian, że rywale też nie mają z górki: dzisiejszy wynik wypisał choćby Koronę z walki o ósemkę.

Arka? Tak, znowu brakło trzech punktów, a można było odskoczyć zespołom ze strefy spadkowej, ale jednak był zespół, który pokazał przebłyski bezkompromisowej, umiejącej zaskoczyć przeciwnika nagłym atakiem drużyny. Widać było też, że Vejinovic nie tylko pokazuje, że umie grać, ale że jest w stanie wziąć na siebie obowiązki lidera, kreatora gry. Pozycja gdynian w tabeli szczególnie się nie zmieni, ale kto szukał powodów do nadziei w utrzymanie Arki, nie musiał używać szkła powiększającego.

[event_results 574538]

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...