Kariera Macieja Sulęckiego była pełna zakrętów i progów zwalniających. Gdy tylko wydawało się, że teraz już musi pójść w górę i walczyć o wyższe cele, wszystko układało się zupełnie inaczej. Przed walką z Gabrielem Rosado było jednak inaczej. Powszechnie mówiło się, że jej zwycięzca będzie następnym rywalem Demetriusa Andrade w walce o pas WBO. Po niej możemy powiedzieć za to jedno: Maciej Sulęcki to ma!
Filadelfia to miasto Rosado. Tam mieszka, tam ma swoich fanów. Ale Polonia nie zawiodła, wielu fanów z polskimi czapkami siedziało na widowni. Wiedzieli, że dziś może się stać coś naprawdę ważnego dla naszego boksu. Jeszcze żaden pięściarz z Polski nie miał okazji zakładać pasa mistrza świata w kategorii średniej. Sulęcki dziś jeszcze o niego nie walczył, ale miał zrobić ważny krok w stronę mistrzostwa.
Za rywala dostał pięściarza dobrego, ale nie wybitnego. Przed walką to Polak był faworytem, choć wszyscy wiedzieli, że Gabriela Rosado stać na dużo więcej, niż sugerowałby to jego bilans (24-11-1, 14 KO). W kilku swoich walkach Amerykanin miał bowiem pecha, w innych boksował z rywalami, z którymi – w teorii – nie miał większych szans, a w jeszcze innych został okradziony przez sędziów. Przed starciem w Filadelfii odgrażał się, że „z radością skopie Polakowi tyłek” i „chce znokautować Sulęckiego”.
To jednak Maciek zaczął tę walkę piorunująco. Rosado na deski padł już w pierwszej rundzie, po tym, jak dosięgnął go prawy sierpowy Polaka. Walczył jednak dalej i zdołał powrócić na kolejne rundy do dyspozycji, która pozwalała mu je przetrwać. Bo właśnie, „przetrwać” to dobre słowo. Właściwie tylko dwie z nich były wyrównane, w pozostałych Sulęcki był profesorem, który dawał lekcje boksu swojemu studentowi. Idealnie kontrolował wydarzenia w ringu, umiejętnie trzymał dystans, znakomicie też czuł moment, gdy można przejść do ataku. Wyglądało to tak, jakby Amerykanin walczył w trzech wymiarach, a Polak otworzył sobie nagle drzwi do czwartego. Jego przewaga była widoczna gołym okiem, sędziowie musieli punktować na jego korzyść.
Tym bardziej, że w ósmej rundzie – po lewym sierpowym, poprawionym jeszcze prawym prostym – Rosado po raz drugi znalazł się na deskach. To był moment, w którym spodziewaliśmy się, że Amerykanin może co najwyżej zaśpiewać sobie pod nosem „Maciek, ja tylko żartowałem”, nawiązując do deklaracji sprzed walki. Ale zabrzmiał gong, obaj zeszli na przerwę, wrócili po niej na dziewiątą rundę i pod koniec… nasze serca stanęły. Dosłownie. Sulęcki nadział się na rękę rywala i padł na deski, był liczony. Po wznowieniu walki Rosado szybko ruszył do ataku, po raz drugi posłał Polaka na kolana. „Stricza” w tamtym momencie uratowało tylko to, że do końca rundy pozostały sekundy. Gdyby otrzymał ten cios na początku – byłoby po walce. I on doskonale zdawał sobie z tego sprawę, po walce powtarzał jedynie, że „to było głupie, bardzo głupie”. Później przepraszał zresztą siebie samego i trenera Wilczewskiego.
Zalecenia tego ostatniego w przerwie przed ostatnią rundą były proste: „NIE MA WALKI, NIE BIJ, UNIKAJ” – tak można je przedstawić najkrócej, jak tylko się da. Maciej się do nich stosował, uciekał od rywala, a gdy ten go przyparł, starał się klinczować. To były prawdopodobnie najdłuższe trzy minuty w jego życiu. Wyglądał, jakby od tego studenta, którego przed chwilą musiał wszystkiego uczyć, dostał nagle pytanie, na które nie znał odpowiedzi. Uratował go koniec zajęć. Wytrzymał do ostatniego gongu, było po walce i w tym momencie pozostało tylko czekać na decyzję sędziów. A ta, tak nam się wydawało, mogła być tylko jedna.
I sędziowie na szczęście się z nami zgodzili. Dwóch punktowało 95:91, jeden 95:93. Zwycięzcą walki został Maciej Sulęcki. Przy okazji zgarnął też pas WBO International, który… w sumie nie ma żadnego znaczenia, ale wyglądał ładnie. To co się liczy, to fakt, że Maciek najprawdopodobniej – bo na oficjalne ogłoszenie pewnie trochę poczekamy – został pretendentem do pasa mistrza świata WBO.
Możemy jednak założyć, że już od jutra powinien rozpocząć przygotowania do walki o mistrzostwo. Najlepiej od nauki zachowania koncentracji do samego końca, bo nie pierwszy raz Maciek obrywa w końcówce. Wszystko inne już ma, na pewno stać go na rzucenie wyzwania Demetriusowi Andrade. Sam mówił, że jest już gotowy.
Wierzymy, że dostanie szansę, by to udowodnić.
Fot. Newspix