Przejście Łukasza Janoszki z Zagłębia Lubin do Stali Mielec było jednym z najciekawszych zimowych transferów na zapleczu. Kandydat do awansu pozyskał gościa, który jeszcze nie jest emerytem (31 lat), a w Ekstraklasie rozegrał 259 meczów i strzelił 35 goli. W nowych barwach „młody Ecik” zaczął w wymarzony sposób, bo od razu zdobył bramkę w Bielsku w bardzo istotnym spotkaniu. Teraz on i koledzy znów będą bić się na szczycie, tyle że z ŁKS-em. Przed hitem 23. kolejki I ligi pogadaliśmy z Janoszką o okolicznościach jego odejścia i powspominaliśmy pięć lat spędzonych w Lubinie.
Ładnie się pan wprowadził do Stali. Gol w debiucie i to w niezwykle ważnym meczu.
Wkupiłem się w łaski (śmiech). Fajnie, że od razu mogłem pomóc drużynie i wygraliśmy. Mieliśmy mecz za „sześć punktów” na górze tabeli, odskoczyliśmy Podbeskidziu, ale nie ma się co nad tym rozwodzić. Zostało jeszcze 12 kolejek, w których też trzeba potwierdzić klasę.
Pana gol był typowo sytuacyjny.
Dokładnie. Wrzutka, zszedłem na bliższy słupek, wyprzedziłem obrońcę stojącego w strefie i wpadło.
W Zagłębiu Lubin występował pan w zasadzie na wszystkich ofensywnych pozycjach. Jaka ma być rola w Stali?
W głównej mierze przyszedłem jako skrzydłowy. Nigdy nie ukrywałem, że w takiej roli czuję się najlepiej – zwłaszcza po lewej stronie, lubię sobie wtedy zejść do środka.
Z Zagłębia odszedł pan dopiero pod koniec lutego. Tak długo wierzył pan, że wywalczy miejsce w składzie?
W sporej mierze tak. Cały czas normalnie przygotowywałem się z drużyną i próbowałem przekonać trenera do siebie. Ale też widziałem, jak wygląda sytuacja. Miałem świadomość, że będzie mi ciężko o granie, dlatego ostatecznie postanowiłem zmienić klub już teraz, żeby wrócić do regularnych występów.
Kiedy stracił pan złudzenia co do tego, że nie będzie już ważną postacią w Lubinie?
Dużo do myślenia dał mi okres przygotowawczy w Turcji. Rozegraliśmy kilka sparingów, w których wystawiano mnie w środku pomocy, czyli nie na mojej optymalnej pozycji. Na niej nie czuję się tak komfortowo jak na skrzydle. Na bokach zawsze grali inni. Docierało do mnie, że trener Van Dael mnie tam nie widzi i zacząłem się zastanawiać, czy nie lepiej spróbować czegoś nowego.
Holendrowi wyraźnie nie przypadł pan do gustu. Jesienią wystąpił pan u niego dwa razy wchodząc z ławki, z czego w jednym przypadku była to minuta.
No wyraźnie miał inną koncepcję, ale nie czuję żalu czy czegoś takiego. Prawo trenera, żeby wcielać w życie swoją wizję i stawiać na piłkarzy, do których jest przekonany.
Rozmawialiście?
Komunikacja między nami cały czas była dobra, regularnie rozmawialiśmy. Trener mówił, żebym walczył i robił co w mojej mocy na treningach, by udowodnić mu swoją wartość. Wszystko wyglądało tak, jak powinno w tego typu sytuacjach.
W ciągu kilku miesięcy przeżył pan sinusoidę. Początek sezonu nie zapowiadał tego, że zimą trzeba będzie zwijać żagle.
Szybko się to potoczyło, fakt. Sezon zacząłem jako podstawowy zawodnik, jeszcze w 4. kolejce byłem kapitanem w meczu z Jagiellonią. Potem zdobyłem bramkę z Lechem, wygraliśmy 2:1. Problem w tym, że to jedyny gol strzelony jesienią, a powinno być ich więcej. Miałem jeszcze kilka świetnych sytuacji, które zmarnowałem. Mogło się to inaczej potoczyć. Od pewnego momentu grałem coraz mniej.
Krótko mówiąc: 2-3 gole więcej w poprzedniej rundzie i być może nadal grałby pan w Zagłębiu?
Niewykluczone, miałbym zupełnie inną pozycję wyjściową przy nowym trenerze. Ale to już tylko gdybanie, teraz skupiam się na Stali.
Sygnały, że pana akcje spadają dostaliśmy jednak znacznie wcześniej.
To prawda, już poprzedni sezon miałem bardzo szarpany, nie uzbierałem nawet 700 minut w lidze. Znacznie mniej niż bym chciał. Już wtedy mogła być to zapowiedź, że powoli coś się kończy i może jestem za długo w jednym klubie.
Czyli latem też brał pan pod uwagę zmianę klubu?
Jeszcze nie, wolałem poczekać. Nie brałem pod uwagę tylko kwestii sportowych, patrzyłem też na rodzinę, na syna. Zapuściliśmy już trochę korzenie w Lubinie, chciałem wypełnić kontrakt, ale moja sytuacja tak się skomplikowała, że postanowiliśmy pewne rzeczy przyspieszyć.
Gdy zaczął pan grać mniej, sam pan czuł, że forma jest słabsza, że coś się zmienia?
Tak jak mówiłem, gdy grałem, często marnowałem dobre sytuacje. Wiadomo, że trenerzy na ofensywnych pozycjach chcą skutecznych zawodników, a skuteczności mi brakowało, dlatego nie dziwię się, że szukano innych rozwiązań. Teraz nowy trener dobrał skład po swojemu, dla mnie zabrakło miejsca i nie było sensu zostawać po to, żeby siedzieć na trybunach.
Gorsze czasy ewidentnie zaczęły się dla pana po zwolnieniu Piotra Stokowca.
Nie ma co ukrywać. Przeważnie miałem dość wysokie notowania u trenera Stokowca, grałem u niego praktycznie wszystko, wyniki długo były dobre. Moja postawa, myślę, również. U Mariusza Lewandowskiego, poza początkiem tego sezonu, było już gorzej, a u Van Daela zupełnie wypadłem z obiegu.
A ogólnie jak pan będzie wspominał pobyt w Zagłębiu?
Całościowo plusów na pewno widzę zdecydowanie więcej niż minusów. Zaczęło się źle, w pierwszej rundzie miałem problemy zdrowotne, grałem bardzo mało, spadliśmy do I ligi. Na szczęście po roku awansowaliśmy i od tego momentu zaczęły się moje najlepsze chwile w Zagłębiu. Sądzę, że rozegrałem potem trzy solidne sezony w Ekstraklasie. Jako beniaminek weszliśmy do pucharów, wyeliminowaliśmy Partizana Belgrad. Jest co wspominać.
W następnej rundzie odpadliście jednak z duńskim Sonderjyske, co przyjęto jako spore rozczarowanie.
I słusznie, bo Duńczycy byli spokojnie do ogrania. Nawet niedawno w szatni wspominaliśmy tamte mecze. Mocno zawaliliśmy u siebie, przegrywając 1:2. Strzeliłem gola, ale sytuacji mieliśmy mnóstwo, po przerwie praktycznie nie schodziliśmy z połowy rywali. Powinniśmy wygrać i jechać do Danii z zaliczką. Rewanż był już znacznie bardziej wyrównany, remis nic nam nie dał.
Sezon życia dla pana to ten pierwszy w Zagłębiu po awansie (7 goli i 4 asysty w Ekstraklasie) czy jednak 2009/10, gdy zdobył pan 8 bramek dla Ruchu Chorzów?
Trudno porównać. Jeden i drugi był dobry, na podobnym poziomie, liczby też porównywalne.
Patrząc, jak łatwo dziś wyjechać z Polski do silniejszej ligi, nie ma w panu trochę żalu, że nie udało się w ten sposób skonsumować swoich najlepszych chwil?
Nigdy nie miałem takiego poczucia. Może dlatego, że tak naprawdę nie miałem konkretnych tematów zagranicznych, więc nie mogę mówić, że jakaś szansa mi uciekła. Widocznie tak miało być. Wcale nie jest powiedziane, że gdybym kiedyś wyjechał, nad dłuższą metę lepiej bym na tym wyszedł. Jest jak jest i też dobrze.
Teraz otwiera pan nowy rozdział w Mielcu. Oferta Stali była jedną z kilku?
Nie, jedyną konkretną, którą teraz dostałem. Stal była zdecydowana, szybko się porozumieliśmy. Ani ja nie musiałem ostro negocjować, ani Stal się naginać. Klub ma konkretny cel, wszystko jest w nim poukładane, zespół prowadzi dobry trener, w szatni kilka znajomych twarzy. Sporo czynników ułatwiających podjęcie decyzji o przeprowadzce, a sam też czułem, że pora na odejście, więc nie widziałem przeszkód.
Zmęczyło pana pięć lat w jednym klubie?
Nie, zmęczył mnie brak regularnej gry od dłuższego czasu. W pewnym momencie treningi przestały być przyjemnością, bo wiedziałem, że i tak nie wystąpię. A to już sygnał, że pora na zmiany.
Bardzo możliwe, że z Ekstraklasą pożegnał się pan na jedynie na chwilę.
Cel Stali jest jasny, chcemy awansować. Do tej pory wszystko zmierza w dobrym kierunku, ale nie możemy się rozprężyć. Stawka jest wyrównana, rywale nie śpią, musimy działać krok po kroku.
Podpisał pan kontrakt na półtora roku. Z jakimiś klauzulami w razie braku awansu latem?
Nie, żadnych klauzul.
Przed wami drugi kolejny mecz na szczycie, tym razem z ŁKS-em. To wyżej zawieszona poprzeczka niż Podbeskidzie?
Po analizie przeciwnika mogę powiedzieć, że tak. ŁKS lepiej gra w piłkę i kontroluje boiskowe wydarzenia. Pod tym względem to cięższy rywal, ale z kolei handicapem będzie fakt, że teraz jesteśmy gospodarzami.
Seweryn Kiełpin przed startem rundy mówił, że największe zagrożenie dla Stali to rozsmakowanie się w passie meczów bez porażki. Było ich 13, po Podbeskidziu jest 14.
Koncentracja w szatni nadal jest na odpowiednim poziomie. Liczy się cel końcowy, ale na co dzień patrzymy z meczu na mecz, bez wielkiego analizowania co za nami i przed nami w perspektywie dalszej niż kolejny tydzień.
W Bielsku zaczął pan na ławce, ale to się zapewne wkrótce zmieni…
Nie musiałem leczyć kontuzji, zimą normalnie przygotowywałem się z Zagłębiem, grałem w sparingach. Jestem gotowy na pełne 90 minut, nie mam zaległości do nadrobienia. Wszystko zależy od trenera, ale przychodzę, żeby grać w pierwszym składzie, mogę sporo wnieść do zespołu.
rozmawiał Przemysław Michalak
Fot. Stal Mielec/stalmielec.com/FotoPyk