Reklama

Jeśli powrócić na grzędę, to właśnie teraz

redakcja

Autor:redakcja

24 lutego 2019, 10:08 • 5 min czytania 0 komentarzy

– Największym wyzwaniem w mojej karierze było zrzucenie Liverpoolu z tej ich pieprzonej grzędy. I możesz to wydrukować – nie ma i już nie będzie spotkania Manchesteru United z Liverpoolem bez przypomnienia tej legendarnej wypowiedzi sir Alexa Fergusona. Oficjalne, pełnowartościowe i bezdyskusyjne, zrzucenie Liverpoolu z grzędy dokonało się dziesięć lat temu, gdy United zrównali się z The Reds pod względem liczby tytułów. Potem Fergie poprawił jeszcze 19. i 20. mistrzostwem dla Czerwonych Diabłów, a następnie zakończył swoją bogatą karierę. 

Jeśli powrócić na grzędę, to właśnie teraz

Emocjonalna pożegnalna przemowa Fergusona miała miejsce w maju 2013 roku i była połączona z fetowaniem 20. tytułu. Ferguson, który o grzędzie mówił już na początku tego tysiąclecia, odchodził spełniony, zostawiając swój ukochany klub na szczycie, w dodatku z solidną przewagą nad najważniejszym rywalem. W ostatnim meczu swojej wieloletniej kadencji ustalił wynik spotkania: 20 do 18 dla drużyny z Manchesteru.

Od jego rezygnacji mija 6 lat, a stan tej gry nie uległ zmianie. Ba, poza sezonem 2013/14 nie było nawet realnego zagrożenia, że tytuł powędruje do któregoś z dwóch największych klubów Anglii. W erze po rezygnacji Fergusona i United, i Liverpool dołożyli tylko po jednym wicemistrzostwie, przy czym drugie miejsce Czerwonych Diabłów z 19 punktami straty do Manchesteru City trudno uznać za sukces.

Ale czy faktycznie te 6 lat to taki marazm i bezruch? Wręcz przeciwnie. Obecny sezon pokazuje, że Liverpool w bólach, trudu i znoju, ale jednak: zaczyna się gramolić na swoją grzędę.

Sezon 2012/13 został oczywiście kompletnie przyćmiony przez rezygnację Fergusona – to Szkot spoglądał ze wszystkich okładek, to analizy i podsumowania jego ery zapełniły szczelnie gazety. Ale warto przecież pamiętać, w jakim stanie był wówczas Liverpool. Liverpool upokorzony, Liverpool pozostający w tabeli nawet za lokalnym rywalem, Evertonem, Liverpool bez biletu do Europy w kolejnym sezonie. 28 punktów straty do United. Wśród transferów tuzy pokroju Sakho i Aspasa za groszowe pieniądze, podczas gdy rywal wziął Matę i Fellainiego za 75 milionów euro. Oba kluby dzieliła może nie przepaść, ale spora, trudna do przeskoczenia dziura.

Reklama

Gdy spojrzymy na obecną tabelę, już po przewrocie dokonanym przez Ole Gunnara Solskjaera, ujrzymy 14 punktów różnicy. Najmocniejsze wrażenie robi jednak wciąż ostatni mecz Jose Mourinho w roli trenera Manchesteru United, przegrany 1:3 z The Reds. Wynik kompletnie nie oddaje przebiegu tego spotkania, absolutnie nie widać w tych liczbach tego, jak często United wisieli na włosku, jak ochoczo na karuzelę wrzucano kolejnych piłkarzy gości. To była różnica klas, mniej więcej taka, jak w pożegnalnym sezonie Fergusona, gdy mistrzowski Manchester United górował w każdym elemencie nad średniakiem z miasta Beatlesów.

Droga do odwrócenia trendu na przestrzeni tych 6 lat? Cóż, nie da się ukryć – chodziło przede wszystkim o decyzje przy zatrudnianiu kolejnych trenerów.

Liverpool dokonał jednej zmiany na stanowisku szkoleniowca i od razu trafił w dychę – Rodgersa, który odpłynął po wicemistrzostwie z sezonu 2013/14 i później staczał się już tylko po równi pochyłej, podmienił nabuzowany energią Juergen Klopp. Niemiec z miejsca zaczął tworzyć autorski projekt, którego finał (?) oglądamy w tym sezonie. United w poszukiwaniu następcy Fergusona zagonili się do narożnika. Najpierw był wybraniec, Moyes, dla którego buty większe niż klapki z herbem Evertonu okazały się sporo za duże. Potem gaszenie ognia benzyną – kadencja Louisa van Gaala, którego celnie scharakteryzował swego czasu Tomasz Wołek. Wreszcie Jose Mourinho. Trener, który z jednej strony posprzątał bałagan po dwóch poprzednikach i zdobył wicemistrzostwo, dwa puchary oraz wygrał Ligę Europy. Z drugiej – kompletnie nie potrafił wykorzystać potencjału United, ani na rynku transferowym, gdzie bardziej łakome kąski zgarniali choćby Liverpool czy City, ani w szatni, gdzie zdecydowanie poniżej możliwości prezentowali się choćby Pogba czy Lukaku.

W Manchesterze te sześć sezonów zmarnowano: najpierw trwoniąc spadek po Fergusonie, potem odbudowując markę na dość chwiejnym fundamencie, jakim od dawna był Jose Mourinho. W Liverpoolu postawiono na konsekwencję – duże zaufanie do warsztatu Kloppa, połączone z hojnym wsparciem dla jego pomysłów w kwestiach personalnych.

April 24, 2018 - Liverpool, United Kingdom - Trent Alexander Arnold of Liverpool hugged by manger Jurgen Klopp during the Champions League Semi Final 1st Leg match at Anfield Stadium, Liverpool. Picture date: 24th April 2018. Picture credit should read: Simon Bellis/Sportimage(Credit Image: © Simon Bellis/CSM via ZUMA Wire) FOT. ZUMAPRESS.com / NEWSPIX.PL POLAND ONLY !!! --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Można godzinami rozprawiać na temat polityki transferowej w wykonaniu obu panów, ograniczmy się jednak do zestawienia czterech najdroższych posunięć. Klopp zgarnął sobie Alissona oraz Virgila van Dijka, eliminując dwa ostatnie słabe punkty w swoim systemie gry. Mourinho wziął Pogbę i Lukaku, z pierwszego robiąc oszołoma, z drugiego tykę przeznaczoną do odbijania długich piłek. Nawet najwierniejsi fani Mourinho zastanawiali się, jak to możliwem by tak ceniony trener kupił tak drogich i szanowanych zawodników, po czym kompletnie zatrzymał ich rozwój. Potwierdził to zresztą mundial, na którym pracowity jak nigdy Pogba stanowił serce drużyny mistrzów świata, a Lukaku skończył z 4 golami i brązowym medalem. Świat zobaczył, że oni naprawdę potrafią grać w piłkę, a nie tylko robić za trybik w antyfutbolowej maszynce Mourinho.

Reklama

Nie można jednak sprowadzać ostatnich 6 lat wyłącznie do kilku nietrafionych decyzji Portugalczyka, zwłaszcza, że i tak był najlepszym z dotychczasowych następców Fergusona. Zmiana na grzędzie, jeśli nastąpi, to przede wszystkim w wyniku pracy wykonanej przez Liverpool. Prosta matematyka: cztery razy Fergie i jego ludzie wznosili w górę tytuł po zdobyciu w lidze 80 lub mniej punktów. W rekordowym 1997 roku, do triumfu wystarczyło im 75 oczek. Liverpool obecnie, na DWANAŚCIE kolejek przed końcem, ma 65 punktów.

The Reds w tej formie byliby murowanym faworytem do mistrzostwa w niemal każdym sezonie przed rozpędzeniem Citizens Pepa Guardioli. A po drodze zaliczyli przecież jeszcze finał Ligi Mistrzów, do którego Manchester United ostatnio doczłapał się jeszcze za Fergusona, w 2011 roku. Spoglądamy na papier, na pewnego van Dijka, wyczyniającego cuda między słupkami Alissona. Na napad z Salahem, Firmino i Mane. Na szalejącego przy linii bocznej Kloppa oraz potencjał, jaki wciąż może się rozwinąć choćby w przypadku Gomeza czy Alexandra-Arnolda. Widzimy jasno drużynę, która z tygodnia na tydzień wygląda coraz lepiej, coraz bardziej przekonująco, coraz bardziej kompletnie.

Liverpool idzie w kierunku grzędy, nie ma co do tego złudzeń. Jeśli tylko Klopp wytrzyma presję, zdobędzie dla The Reds pierwszy od lat tytuł i bez wątpienia pozostanie faworytem również w przyszłym sezonie. Ale zanim zacznie się snuć dalekosiężne plany o zmianie na grzędzie, trzeba ograć tego, kto aktualnie na grzędzie siedzi. Manchester United wychodzi na Bitwę o Anglię po wygraniu 11 z ostatnich 13 meczów. Ich ostatnia ligowa klęska to połowa grudnia.

Mecz z Liverpoolem.

Symbolika, stawka, podteksty, sytuacja w tabeli. Po prostu dajcie już ten mecz.

Fot.Newspix

Najnowsze

Sporty zimowe

Przegrana po ambitnej walce. Polscy hokeiści zdecydowanie ulegli Szwecji

redakcja
2
Przegrana po ambitnej walce. Polscy hokeiści zdecydowanie ulegli Szwecji

Anglia

Anglia

Spacerek Manchesteru City w Londynie. „Obywatele” zmiażdżyli Fulham

Michał Kołkowski
0
Spacerek Manchesteru City w Londynie. „Obywatele” zmiażdżyli Fulham

Komentarze

0 komentarzy

Loading...