Reklama

Juventus poszedł na wojnę z Atletico i przegrał ten bój z kretesem

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

21 lutego 2019, 00:05 • 6 min czytania 0 komentarzy

Która to była minuta meczu – pierwsza, może druga? Nieudany strzał Antoine’a Griezmanna, kontrowersyjna interwencja obrońcy i w efekcie natychmiastowe, pierwsze spięcie w polu karnym Juventusu. Jedno z tysiąca małych i dużych spięć, jakie przyszło nam w środę wieczorem obserwować. Przebieg scysji – zawsze taki sam. Dziesięciu krzykaczy w czerwono-białych pasiakach w trymiga otacza arbitra ciasnym kordonem, domagając się podyktowania jedenastki. Diego Costa osobiście zarządza analizę VAR, dopychając się przed samą twarz pana Felixa Zwayera i dysząc na niego ciężko z ekscytacji. Ale zaraz interweniuje też banda w ciemnych trykotach, na czele z Giorgio Chiellinim, który toruje sobie łokciami drogę i przedstawia sędziemu własną wersję wypadków. Jego zdaniem – szok! – Matuidi wcale nie przewinił. „Panie sędzio, nic nie było!”.

Juventus poszedł na wojnę z Atletico i przegrał ten bój z kretesem

Za dwie minuty kolejne spięcie i sytuacja nakręca się od nowa, ale w drugą stronę. Czarni otaczają, czerwono-biali się dopychają. „Panie sędzio, kartka!”. „Panie sędzio, było czysto!”.

Składna akcja? Raz na jakiś czas. Faul? Jeden za drugim. Tak mniej więcej wyglądał cały mecz Atletico Madryt z Juventusem.

Nie był to oczywiście mecz piękny, nie było to takie spotkanie, którym mogliby się rozkoszować miłośnicy spuścizny Jacka Reynoldsa, Rinusa Michelsa i Johana Cruyffa. To była po prostu prawdziwa, futbolowa wojna. Wojna nerwów, wojna psychologiczna. Wojna na okrzyki, łokcie, popchnięcia, kopniaki. Stara Dama przyjęła te warunki, w sposób oczywisty narzucone przez gospodarzy. Diego Simeone jest wszakże jak mityczny Ares – w żywiole wojennej pożogi odnajduje się najlepiej. I jego mafia też najlepiej. Cholo uwielbia sytuację, gdy rywal zamiast na skonstruowaniu błyskotliwej akcji w ataku pozycyjnym koncentruje się raczej na tym, by uniknąć kolejnego bezpardonowego wślizgu, umknąć przed jeszcze jednym ostrym starciem. Taki jest zawsze cel tego charyzmatycznego trenera – drużyna przeciwna ma zwątpić, że w ogóle opłaca się grać swoje.

Reklama

Tymczasem ekipa z Turynu w swoim zadufaniu uwierzyła, że może tak po prostu przyjechać na Wanda Metropolitano i z otwartą przyłbicą odpowiedzieć na wezwanie do bitwy, przyjąć rzuconą rękawicę. Okopać się, by w odpowiednim momencie przypuścić kontratak i wywieźć z Madrytu swój wynik. Juventus przypominał w tym przekonaniu o własnej wartości gangstera Gruchę z filmu „Chłopaki nie płaczą”. Na pewno wszyscy pamiętają tę scenę – do Gruchy podchodzi niepozornie wyglądający szczyl, znany już widzom skądinąd, i pyta, czy jest w domu jakiś cwaniak. Nadziewa się na wyjątkowo obelżywą ripostę ze strony samozwańczego cwaniaka.

Wtedy zza winkla wyłania się Krzysztof Kosedowski i tego cwaniaka wyjaśnia ciosem w brzuch, a potem prosto w mordę. Juve – co tu dużo mówić – też dostało dzisiaj po prostu po gębie.

Już w pierwszej połowie zanosiło się delikatnie na sukces Atletico, które – niesione żywiołowym dopingiem z trybun – sprawiało wrażenie wyjątkowo dobrze dysponowanej i zdyscyplinowanej taktycznie ekipy, czego zdecydowanie nie można było powiedzieć o linii obrony Juventusu. Szczególnie beznadziejnie prezentował się Mattia De Sciglio. Jak chciałby klasyk: zarówno w ofenzywie, jak i w defenzywie. Z przodu Włochowi nie kleiło się zupełnie nic – nie startował w odpowiednich momentach, nie potrafił przyjąć piłki, odgrywał fatalnie. Jeszcze gorzej było na własnej połowie, gdzie De Sciglio był niemiłosiernie i notorycznie objeżdżany przez rywali. Atletico z premedytacją grało akcje na niego i raz prawie zakończyło się do rzutem karnym, ale ostatecznie sędzia zdecydował, że prawy obrońca Juve sfaulował (no, miękkie było to przewinienie) jeszcze przed szesnastką.

Stara Dama niby odpowiadała od czasu do czasu jakąś ofensywną eskapadą, ale bez przekonania. Atak pozycyjny leżał i kwiczał z przerażenia, gdy gospodarze podchodzili do agresywnego pressingu. Cristiano Ronaldo miał jedną potężną bombę z rzutu wolnego, ale poza tym defensywa gospodarzy trzymała go na krótkiej smyczy. Dybala też nie miał zbyt wiele do powiedzenia, a w środkowej strefie zdecydowanie brakowało kreatywności. Zawodził szczególnie wspomniany już Blaise Matuidi – ani nie porządził w destrukcji, ani nie pomógł zespołowi w kreacji.

Simeone i jego armia zdecydowanie wyczuli słabość stłamszonego i grającego kompletnie bez pomysłu przeciwnika, więc po przerwie zarządzili spektakularną ofensywę. Jeszcze bardziej dokręcili śrubę.

Tak naprawdę 2:0 to najniższy wymiar kary dla apatycznych gości. Tuż po wznowieniu gry stuprocentowe sytuacje zmarnowali Griezmann i Costa. Później tego drugiego zmienił Alvaro Morata i zaraz po wejściu na boisko wpakował piłkę do siatki, ale sędzia dopatrzył się faulu w odepchnięciu Chielliniego, które poprzedziło strzał (no, miękkie było to przewinienie). Massimiliano Allegri jakimś cudem nie wyłapał tych sygnałów ostrzegawczych. Istnieje zatem uzasadnione podejrzenie, że nie zdołałby tego dnia zauważyć żadnych sygnałów, nawet gdyby jeden z nich podszedł i kopnął go w tyłek.

Reklama

Szkoleniowiec Juve nie zorientował, że po przerwie zmieniły się warunki gry – Cholo między 58. a 67. minutą zdjął z boiska Costę, Parteya i Koke, a oddelegował do boju Moratę, Lemara i Correę. Nagle Griezmann, który do tamtej pory wiele rzeczy na boisku musiał wyszarpywać sobie w pojedynkę, dostał całą brygadę wspólników. Zanim trener Starej Damy załapał, że coś jest nie tak, był już ugotowany – dwa gole po stałych fragmentach gry, obydwa po fatalnych błędach defensywy Juve i niefortunnych kiksach Mario Mandżukicia. Najpierw Jose Gimenez, potem Diego Godin. Dwaj stoperzy, którzy dzisiaj zaryglowali dostęp do własnej bramki na cztery spusty, a przy okazji rozwalili kłódkę i włamali się do bramki przeciwnika.

Mówi się, że Chiellini i Bonucci mogą wykładać grę w defensywie na uniwersytetach. Cóż, patrząc na dzisiejsze spotkanie… Urugwajski duet środkowych obrońców to jest Harvard. Włosi? Najwyżej Politechnika Konińska. A w Koninie nie ma żadnej politechniki.

Druga połowa to była zwyczajna miazga. Rozpaczliwa ofensywa Juve w samej końcówce, oparta o zrywy Cristiano i Bernardeschiego, nic już nie mogła zmienić. Prawdę mówiąc – nie było nawet blisko gola, nie licząc jednej sytuacji po stałym fragmencie gry.

Oczywiście nie można odbierać Juventusowi szans na awans, ale 0:2 na obiekcie przeciwnika to jest wynik beznadziejny. Zwłaszcza z taką ekipą jak Atletico, które będzie mogło w rewanżu rozkoszować się murowaniem dostępu do własnej bramki, a to przecież strategia meczowa, jaką ekipa Los Colchoneros zna na wylot. Co prawda w rewanżu z powodu nadmiaru kartek nie zagrają Thomas i Diego Costa, ale czy to tak wiele zmienia? Atletico było dzisiaj genialne i to jest fakt, ale przede wszystkim beznadziejny i bezmyślny był Juventus. To Bianconeri muszą coś zmienić, coś wykombinować. Piłeczka jest po ich stronie.

Można było odnieść dzisiaj wrażenie, że ta drużyna trochę się rozleniwiła we włoskich realiach. Wyszła na ten mecz z przekonaniem, że czy się stoi, czy się leży, dobry wynik się należy. Bo jesteśmy Juventusem, bo prędzej czy później zawsze coś z przodu wpadnie. Bo mamy doświadczoną defensywę i Ronaldo na desancie. Atletico przekłuło ten balon pewności siebie, a powietrze uleciało z donośnym furkotem. Zostało natomiast po spotkaniu mnóstwo obrazków godnych zapamiętania – Bonucci symulujący w stylu Busquetsa, Simeone, któremu z radości testosteron uderzył do głowy, Godin świętujący z kibicami. No i Ronaldo, wyliczający na palcach, ile razy wygrywał Ligę Mistrzów.

Na zademonstrowanie hejterom szóstego palca, symbolizującego kolejnych puchar, Portugalczyk może jeszcze trochę poczekać.

Ach, no tak, jeszcze ostatnie słówko. Zagrało dzisiaj dwóch genialnych bramkarzy ze ścisłej, światowej czołówki. Oblak ma czyste konto, więc palma pierwszeństwa jest po jego stronie. Ale interwencja Wojciecha Szczęsnego po strzale lobem Griezmanna to będzie jedna z najbardziej efektownych scenek tego sezonu w Lidze Mistrzów.

Atletico – Juventus 2:0 (0:0)
1:0 – Gimenez 78′
2:0 – Godin 83′

fot. newspix.pl

Najnowsze

Inne kraje

Media: Koniec sagi. John van den Brom zostanie zaprezentowany jako nowy trener Vitesse

Damian Popilowski
0
Media: Koniec sagi. John van den Brom zostanie zaprezentowany jako nowy trener Vitesse

Liga Mistrzów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...