Jedenastu – tylu naszych reprezentantów obejrzymy w indywidualnym konkursie Pucharu Świata w Zakopanem. To wszyscy, którzy pojawili się dziś na starcie kwalifikacji. Czy spodziewaliśmy się takiego wyniku? Odpowiemy szczerze: w ogóle. Nasi kadrowicze pozytywnie nas zaskoczyli i wypada im tylko pogratulować.
Inna sprawa, że – gdyby to była pierwsza seria konkursowa – do trzydziestki awansowałoby tylko czterech Polaków. Dwóch zajęłoby miejsca w pierwszej dziesiątce: na samym jej końcu znalazłby się Dawid Kubacki, a na szóstym miejscu… Olek Zniszczoł. Zawodnik WSS Wisła skakał w grupie krajowej, ale wyglądał, jakby przybył z innego świata. Wylądował o kilkanaście metrów dalej od swoich kolegów i przez długi czas prowadził w kwalifikacjach. I to mimo tego, że w międzyczasie sędziowie podwyższyli rozbieg (w pewnym momencie aż o trzy belki!). To znakomity prognostyk przed niedzielą. Podobnie jak dobre, 16. miejsce Kuby Wolnego. W teorii oba te wyniki powinny spowodować ból głowy u Stefana Horngachera. W praktyce wiemy już, że jutro, w konkursie drużynowym, skakać będzie stara gwardia: Stoch, Kubacki, Żyła i Kot.
Edward Przybyła, wieloletni trener i sędzia:
– Dla mnie w tej chwili na czwartego powinien wejść Kuba Wolny. Długo zastanawiałbym się nad obecnością Piotra. Choć akurat w tych kwalifikacjach cała czołowa trójka nie skoczyła najlepiej [Żyła był 40., a Stoch 21., Kamil o swoim skoku powiedział zresztą, że „był mocno spóźniony” – przyp. red.]. Piotrek się niby poprawił w stosunku do treningu… powiedzmy, że na ten moment jest trzecim. Maciek Kot z kolei fajnie skakał na treningach, ale potem presja zrobiła swoje. A najlepszy był przecież Olek. Po „amerykańsku” powinien wejść do drużyny. Chłopak oddał naprawdę przyzwoite skoki, może poza pierwszym treningowym. Sprzyjało mu trochę szczęścia w kwalifikacjach, trafił dobrze, ale nie skacze wcale gorzej niż Stefan, Piotrek czy Maciek.
Dyspozycja ostatnich dwóch w kontekście jutrzejszego konkursu naprawdę nas martwi, bo Maciej od początku sezonu skacze słabo, a Piotr Żyła sporo stracił ze swojego błysku, którym imponował w pierwszych konkursach. Inna sprawa, że na ten moment… nie mamy rywali. Serio. Austriacy niemal nie istnieją, Niemcy w większości skaczą słabo, a Norwegowie akurat dziś poradzili sobie nieźle (Forfang wygrał kwalifikacje), jednak na przestrzeni całego sezonu wypadają blado.
Dzisiejsze kwalifikacje były jednak specyficzne. Tak to chyba można określić. Po skokach naszej pierwszej czwórki – Andrzeja Stękały, Pawła Wąska, Przemysława Kantyki i Klemensa Murańki (bo już nie Klimka, szanujmy się, ten gość ma 24 lata) – byliśmy przekonani, że jeśli któryś z nich awansuje do konkursu, to cudem. Tymczasem weszli wszyscy i wcale nie było trzeba do tego boskiej pomocy. Po prostu wielu skoczków kompletnie nie poradziło sobie z trudnymi warunkami, jakie panowały na skoczni. Wiatr kręcił, śnieg padał, zawodnicy lądowali na setnym metrze. Tak to wyglądało. W pewnym momencie niebieska linia, wskazująca, gdzie trzeba wylądować, by wejść od „50”, była umiejscowiona gdzieś na 110 metrze. „Rekordzistą” w tej kwestii został Andrzej Stękała, który zaliczył całe 107,5 metra, ale przy wietrze w plecy, więc zajął 44. miejsce. I jak ich tu oceniać?
Edward Przybyła:
– Trochę rządził tym wszystkim wiaterek. Nie ma o czym dyskutować. Konkurs będzie inny. Te zmiany belek, wszystko… to się kumuluje. Oni nie oddali złych skoków. Nam się może wydawało, że to krótko. Ale potem rozpoczęło się szachowanie belką, poszła nieco wyżej. Jury obawiało się dziś, żeby ktoś z czołówki nie przeskoczył skoczni i nie zrobił sobie krzywdy. Taka jest prawda. A konkurs będzie dopiero w niedzielę i tam powinno być wszystko okej. Na razie nie ma co się zastanawiać. Weszło jedenastu, wypada się cieszyć. Siedzę teraz w gronie kilku sędziów i sami się śmiejemy, mówiąc: „dobrze, że weszli wszyscy”. Szczerze mówiąc spodziewaliśmy się, że uda się gdzieś ośmiu. Choć chłopaki z „krajówki” nie skaczą aż na takim poziomie, żeby walczyć o „30”. Może poza Olkiem Zniszczołem, który przy dobrym skoku ma szansę zapunktować.
Słabo w kwalifikacjach zaprezentował się też Ryoyu Kobayashi (31.), który… zaczyna nieco tracić ze swojego błysku. Nie będziemy ukrywać, że w kontekście zbliżających się mistrzostw świata jest to informacja, której pragnęliśmy mniej więcej tak bardzo, jak rozbitek widoku statku na horyzoncie. A kto wie, może i w Pucharze Świata jeszcze da się odrobić straty do Japończyka? Na razie trzymajmy jednak kciuki, by jutro drużyna powalczyła o zwycięstwo, a pojutrze nasi zawodnicy zaprezentowali się jak najlepiej. A skoro o tym mowa, to zadajmy jeszcze jedno pytanie: ilu Polaków w drugiej serii niedzielnego konkursu byłoby zadowalającym wynikiem?
Edward Przybyła:
– Sześciu. Siedmiu to super wynik, ósemka byłaby rewelacją.
Fot. Newspix