Wczorajsze kwalifikacje były przystawką. Dziś pochłoniemy pierwsze danie – konkurs drużynowy w Wiśle. Jutro konkurs indywidualny. Wiecie co to oznacza? Że Puchar Świata ruszył na całego, a wraz z nim pojawiły się standardowe pytania: na co zwrócić uwagę? Kto jest faworytem? Jak forma Polaków? Nie kłopoczcie się z szukaniem odpowiedzi – podrzucamy wam je w tym miejscu.
Do 24 marca skoczkowie będą rywalizować na obiektach w całej Europie (i, już tradycyjnie, w japońskim Sapporo). W tym na skoczniach mamucich w Vikersund, które w ostatniej chwili – a dokładniej rzecz ujmując: wczoraj wieczorem – przywrócono do terminarza Pucharu Świata. To wszystko składa się na 35 konkursów, z czego aż siedem drużynowych. Do tego doliczyć należy mistrzostwa świata, które odbędą się w austriackim Seefeld w dniach 22 lutego – 2 marca przyszłego roku.
Organizatorzy przewidzieli miejsce dla znanych nam już turniejów. Będzie Willingen Five, będzie Raw Air, nie do końca wiadomo co z Planica 7. Choć to akurat mało istotne, bo dopóki w kalendarzu jest Turniej Czterech Skoczni, dopóty nie będziemy narzekać. Na tych wszystkich obiektach i w tych wszystkich zawodach rywalizować będzie na pewno szóstka naszych skoczków: Kamil Stoch, Maciej Kot, Dawid Kubacki, Piotr Żyła, Stefan Hula i Jakub Wolny. To oni tworzą kadrę A i mają przynieść nam sporo radości.
Tyle z podstawowych informacji. Skoczmy więc po bardziej szczegółowe, jak Adam Małysz po bułki do sklepu (przepraszamy, nie mogliśmy się powstrzymać).
Trzydziestka
Zanim przejdziemy jednak do tego, co interesuje nas najbardziej (o Polakach przeczytacie pod koniec, więc jeśli interesuje was tylko to, to spokojnie scrollujcie, ostrzegamy jednak: sporo stracicie), warto wspomnieć o pewnym Japończyku. A skoro poświęcamy mu osobny śródtytuł, to pewnie już domyślacie się, że może to być tylko Noriaki Kasai, co? Wspomniana „trzydziestka” nie dotyczy, rzecz jasna, wieku, choć czasem, gdy patrzymy na niego na skoczni, zdaje nam się prawdopodobne, że dopiero co zdmuchiwał z tortu właśnie tyle świeczek. Tymczasem trzydzieści lat temu… debiutował w Pucharze Świata.
No dobra, dokładna rocznica wypada za równy miesiąc – 17. grudnia. Co nie zmienia podstawowego faktu: dla tego gościa najwidoczniej zatrzymał się czas, o czym pisaliśmy już w zeszłym sezonie. Kiedy Japończyk debiutował w PŚ, na mapie świata wciąż obecne były Związek Radziecki, Jugosławia czy Czechosłowacja. Polska kilka miesięcy wcześniej zyskała pierwsze w historii połączenie z Internetem, a dzień przed tak pamiętnym dla skoków wydarzeniem premierę miał film „Rain Man”. Robi wrażenie, co?
Pytanie brzmi jednak: czy to nie będzie aby ostatni sezon Noriakiego? Odpowiada Kacper Merk, dziennikarz Eurosportu:
– Różne rzeczy się o nim mówi, zależy kogo pytasz. Jedni mówią, że zwraca się w stronę zakończenia kariery, bo ma już przecież dziecko itd. Z drugiej strony są igrzyska w Pekinie, a on chciałby do nich doskakać przez te trzy lata. Na razie nie jest w jakiejś gigantycznej formie. Japończycy mówią, że potrzebuje jeszcze trochę czasu, by być w dyspozycji, która gwarantować będzie walkę o podium. To w ogóle byłoby jakąś aberracją, gdyby gość w tym wieku stanął na podium, bo to nie jest przecież sport dla starych ludzi.
Ostatnie zdanie to oczywiście prawda. Mamy jednak nadzieję, że jeszcze przez kilka lat Noriaki będzie w stanie tę prawdę naginać. Choć jego letnie skoki i kwalifikacje do konkursu w Wiśle pokazały, że jest mu coraz trudniej, to wierzymy, że wyjdzie z tego i jeszcze stanie na wspomnianym podium. Przynajmniej raz.
A skoro o letnich skokach mowa, to warto wspomnieć, że pojawił się tam potencjalny…
…czarny pegaz
Tak, pegaz. Bo koń to co najwyżej sobie pobiega, a ten skurczybyk, gdy tylko chciał, mógł wzbić się w powietrze i nieźle polatać. A takich w tegorocznej stawce Pucharu Świata może być kilku. Poczynając od tego, który znakomicie prezentował się w cyklu Letniej Grand Prix – Jewgienija Klimowa.
Z latem jest jednak ten problem, że zwykle wielu zawodników z czołówki nie skacze, a gdy już to robi, traktuje to bardziej w ramach przygotowania niż faktycznej rywalizacji. LGP jest też dla czołowych reprezentacji swoistym poligonem doświadczalnym – testuje się nowinki technologiczne, cykl treningowy i co tam jeszcze trener oraz skoczkowie sobie wymarzą. Często przekonywaliśmy się zresztą, że rezultaty uzyskiwane nawet przez naszych zawodników w sierpniu czy wrześniu, nijak mają się do tego, co dzieje się, gdy na skocznie spadnie dowiozą śnieg.
Mimo wszystko odnotowaliśmy fakt, że Klimow wygrał cały letni cykl, gromadząc na swym koncie 555 punktów. We wszystkich ośmiu występach najlepszy był tylko raz, ale nigdy nie wypadł poza piąte miejsce. Jeśli to nie jest stabilizacja formy, to nie wiemy, co nią jest. Dobrze rozpoczął też zimę – solidnie wyglądał w treningach, a w wygranych przez siebie kwalifikacjach zaimponował skokiem na 137 metrów. Obserwujcie go, może się okazać, że warto.
Z pewnością warto też patrzyć na Japończyków. W zeszłym sezonie sensacyjnym zwycięzcą konkursu na skoczni w Malince został Junshiro Kobayashi i to na niego chcieliśmy postawić w tej kategorii. Sęk w tym, że Kacper Merk powiedział nam, że „gdy byłem w ich obozie, to Japończycy powtarzali, że w bardzo dobrej formie jest Ryoyu Kobayashi [skoczył 131 metrów w kwalifikacjach – przyp. red.]. Nie są jednak w stanie powiedzieć, czy będzie tak przez cały sezon, czy też w pewnym momencie zgaśnie, bo to młody chłopak”. Niemniej, jak bardzo tego nie chcemy, tak wydaje się, że Noriaki Kasai może spokojnie myśleć o emeryturze. Ma następców.
Kto jeszcze? Daniel Huber. To nazwisko w tym miejscu niezmiennie nas zaskakuje, ale musimy zaufać Svenowi Hannawaldowi, który regularnie powtarza, że Austriak może być odkryciem tego sezonu. W zeszłym sezonie Daniel był już zresztą w pierwszej dziesiątce konkursu w Wiśle. To już nie młodzieniaszek, ma 25 lat, ale dla wielu może być anonimowy. Informujemy więc, że jego koncie próżno szukać większych sukcesów, ale – podobnie jak Klimow – bardzo dobrze prezentował się latem, trzykrotnie stając na podium zawodów Grand Prix. I również dobrze skoczył we wczorajszych kwalifikacjach.
Kto poza tym? Cóż, mamy wielkie problemy z klasyfikacją dwójki, którą jeszcze sobie zapisaliśmy. Bo równie dobrze moglibyśmy władować ich do ścisłego grona faworytów (o których za chwilę), ale… coś nas przed tym powstrzymuje. Zresztą nie tylko nas. Bo choćby o Robercie Johanssonie Kacper Merk mówi tak:
– Sam nie wiem, co z nim i czy jeśli znajdzie się w czołówce, to powiemy, że to niespodzianka. Bo Alexander Stoeckl [trener norweskiej kadry – przyp. red.] i jego koledzy uważają, że to on będzie z nich najmocniejszy. W zeszłym sezonie zdobył dwa indywidualne medale w Pjongczangu, ale czy miał wielki sezon? Nie, bo nie wygrywał przecież konkursów. Teoretycznie nie może być czarnym koniem, bo świetnie prezentował się na igrzyskach, ale wcześniej nie zwyciężał, a teraz być może zacząć. I spojrzymy na to z innej strony. Nie było też jakiegoś wielkiego zainteresowania nim. Jasne, był sobie fajny wąsacz, wskoczył gdzieś na podium czy był w czołówce, ale nie powiedziałbym o nim, że w zeszłym sezonie bywał faworytem.
Sami widzicie – nie jest łatwo z uporządkowaniem tego wszystkiego. A jeszcze trudniej jest w przypadku kolejnego gościa. Severin Freund wraca bowiem po dwóch straconych sezonach. W międzyczasie dwukrotnie zrywał więzadła krzyżowe i skupiał się głównie na rehabilitacji. Dziś jest już trzydziestolatkiem i mówi, że nie oczekuje cudów, ale nie chce też plasować się na 20. miejscu. Bo jeśli usiądzie wreszcie na belce w zawodach Pucharu Świata – choć to dopiero za tydzień, w Wiśle się nie pojawił – to chce nawiązać do swoich wcześniejszych sukcesów.
Werner Schuster, trener kadry Niemiec, mówił o nim ostatnio:
– Severin ma wsparcie sztabu szkoleniowego w odbudowywaniu swojej dyspozycji. Dużo mu zawdzięczam i bardzo go cenię. Jest fantastycznym sportowcem. Nie jest najbardziej utalentowany na świecie, ale jego siłą jest psychika. […] Trwająca półtora roku przerwa to długi okres. Zmienił w jej trakcie swoje życie: ożenił się, został ojcem, ale wciąż chce skakać. Musi jednak zachować cierpliwość. Pokazywał potencjał już na treningach, ale trudno powiedzieć, jak wysoko go to zaprowadzi. Na pewno może wrócić na szczyt.
Jego sukcesy były przecież ogromne: Puchar Świata, złoty medal igrzysk w drużynie, mistrzostwo świata na dużej skoczni i w lotach, drugie miejsce w Turnieju Czterech Skoczni i tak dalej. Było tego mnóstwo. Jeśli Niemcowi faktycznie uda się osiągnąć dyspozycję choć w połowie tak dobrą, jak przed kontuzjami, to znów znajdzie się w gronie faworytów do zdobycia Kryształowej Kuli.
A skoro o nich…
Jak co roku
… to tu akurat nic się nie zmieniło. Wciąż rządzą te same nazwiska. Na ich czele stoi oczywiście Kamil Stoch, jemu jednak poświęcimy kilka akapitów później. Zgadzacie się chyba, że zasłużył na to, by potraktować go osobno, prawda? Dodamy tylko, że obronić Kryształowej Kuli nie udało się nikomu od 13 lat, kiedy zrobił to Janne Ahonen. O Finie, jeśli tylko macie ochotę, więcej przeczytać możecie tutaj.
Wśród faworytów są więc dobrze znane nam nazwiska: Stefan Kraft, Richard Freitag czy Andreas Wellinger. No i Norwegowie, ale ich jest akurat tylu, że wymienianie wszystkich zajęłoby dodatkowy akapit. Nie wiadomo, co z formą Petera Prevca, którego w Wiśle nie ma. Możemy jedynie napisać, że przez lato… było mniej więcej tak, jak w poprzednim sezonie. Czyli nie najlepiej.
Już przed sezonem dość mocno swojego reprezentanta „pompowali” Austriacy. Bo Kraft na treningach wyglądał podobno znakomicie i znów ma chrapkę na to, by sprzed nosa Kamila Stocha i całej reszty stawki zgarnąć dwa złota mistrzostw świata razem z Kryształową Kulą. Jeśli pamiętacie sezon 2016/17, to wiecie, o czym piszemy. Sam przed sobą stawia mniej wygórowane cele, choć medal w Seefeld faktycznie wśród nich jest.
– W ubiegłym sezonie miałem wobec siebie zbyt wysokie oczekiwania. Mimo że do konkursu w Oberstdorfie było dobrze, to brakowało zwycięstw. Zgubiło mnie to, że zacząłem szukać przyczyn, z których to wynikało. Powinienem po prostu robić swoje i nie myśleć za dużo. […] Nigdy nie miałem aż tak dobrych przeczuć przed startem sezonu, jak w tym roku – mówił w wywiadzie dla ojczystych mediów.
Dla Krafta wielkim rozczarowaniem były igrzyska olimpijskie, które zakończył bez medalu. Nawet w drużynie Austriacy uplasowali się poza podium. W tym sezonie może sobie to jednak odbić, ale rywale na pewno nie odpuszczą. Na czele ze wspomnianą dwójką Niemców. Niedawno Martin Schmitt mówił, że najlepszym z nich powinien być Richard Freitag, który w zeszłym sezonie skakał bardzo dobrze, ale w trakcie Turnieju Czterech Skoczni przytrafił mu się upadek. Doznał wtedy urazu, eliminującego go na pewien czas ze skakania.
Bardzo dobrze w poprzednim sezonie spisywał się też Andreas Wellinger i wszyscy przewidują, że w tym powinno być podobnie. Inna sprawa, że moglibyśmy – jak u Norwegów – wypisać po prostu całą kadrę Niemców. I pewnie z większością zawodników byśmy trafili. Tym bardziej, że Schuster mówił: „Andreas Wellinger i Richard Freitag mają na koncie wielkie sukcesy, a Markus Eisenbichler jest już medalistą mistrzostw świata. Blisko najwyższego poziomu są też Karl Geiger i Stefan Leyhe”. Ten przedostatni był zresztą drugi w klasyfikacji Letniej Grand Prix. Potencjał u Niemców jest ogromny. Trzeba na nich uważać.
Podobnie z Norwegami, którzy na ten moment są w tym sporcie największą potęgą. To nie nasze zdanie, to fakt. Właściwie mogliby rzucić na zawody Pucharu Świata drugą kadrę, a pewnie i tak mieliby skoczka w pierwszej dziesiątce (a to akurat nasze zdanie). W składzie na Wisłę mają byłego rekordzistę świata w długości skoku; srebrnego medalistę igrzysk olimpijskich; dwudziestodwulatka o wielkim potencjale; dwukrotnego medalistę olimpijskiego; zwycięzcę Pucharu Świata w lotach narciarskich; a także mistrza świata w lotach. Czterech z nich było też członkami złotej drużyny z Pjongczangu. Innymi słowy: plejada gwiazd skoków. I każdy z nich może walczyć o Puchar Świata oraz medale mistrzostw.
W gruncie rzeczy mamy jednak nadzieję, że pogodzi ich wszystkich jeden gość.
Goniąc… siebie samego
Kamila Stocha coraz częściej porównuje się z Adamem Małyszem. I coraz rzadziej to Adam wygrywa. Zresztą, sam „Orzeł z Wisły” określa swojego następcę mianem lepszego skoczka, bardziej utytułowanego. Może więc czas przestać o tym, że Stoch goni osiągnięciami legendę, a po prostu rywalizuje sam ze sobą, by wciąż stawać się lepszym skoczkiem? Bo, jak mówi Kacper Merk, ten typ tak ma:
– Kamila nakręca to, że się poprawia i może być lepszym. Siedzą w nim też mocno loty, chciałby zdobyć złoto (choć to dopiero w przyszłym sezonie), bo wtedy mógłby powiedzieć, że ma wszystko. To jest przecież jedyna rzecz, której nie wygrał, a pewnie miałby to złoto, gdyby przeprowadzono w zeszłym roku czwartą serię. On goni się sam ze sobą i nie lubi, gdy wynajduje mu się takie historie i statystyki, że zależnie od tego, co zrobi, to przesunie się np. w klasyfikacji wszech czasów. Jego to nie kręci. To będzie nudne, co teraz powiem, ale tak po prostu jest – to jest gość, który myśli głównie o pracy do wykonania, jaką ma przed sobą. Chce być po prostu coraz lepszy.
Kolejne tytuły na drodze Stocha są więc tylko wypadkową właśnie tej pracy, którą on w to wkłada. Nagrodą za to, że wszystko potoczyło się dobrym torem i stał się lepszy, realizując swoje główne założenie. Choć wątpimy, by mógł być jeszcze lepszy. Całkiem niedawno Apoloniusz Tajner mówił nam:
– To, co on robi, to już jest perfidia. U niego każdy zbędny, niepotrzebny ruch jest wyeliminowany, on perfidnie robi wszystko tak, jak trzeba i potem pozwala mu to pokonywać rywali. No i jest bardzo odporny psychicznie, można go pod tym względem porównać do Małysza. To giganci jeżeli chodzi o moc psychiki.
Pamiętając, jak Polak odskoczył (dosłownie) reszcie stawki pod koniec poprzedniego sezonu, można tylko zadać sobie pytanie: gdzie wyląduje, jeśli będzie jeszcze lepszy? Cóż, mamy nadzieję, że odpowiedź brzmi: znowu na najwyższym stopniu podium. Jakie są na to szanse? Stosunkowo duże, biorąc pod uwagę formę Kamila na koniec ubiegłej zimy oraz cykl treningowy, jaki polskim skoczkom narzucił Stefan Horngacher. Wyszło tak, że gdy latem Stoch skakał dobrze, to sam był tym faktem zaskoczony. Bo zwykle się tak nie działo. A Radiu ZET mówił z kolei:
– Pracujemy właściwie “na okrągło”, a mimo to nie odczuwam specjalnie jakiegoś zmęczenia. Przygotowania do nadchodzącego sezonu trwają praktycznie przez cały rok, a rozpoczęliśmy je już dwa dni po zakończeniu poprzedniego. Mam nadzieję, że to właśnie jest klucz do tego, żeby utrzymywać wysoką dyspozycję nie tylko przez te kilka miesięcy, ale nawet przez kilka lat.
Te „kilka lat” brzmi jak zapowiedź czegoś wielkiego. I oby tak było, bo jeśli ktoś ma możliwości, żeby coś takiego zrobić, to jest to z pewnością Kamil Stoch. A, w tym miejscu musimy dodać, żebyście nie martwili się skokiem z kwalifikacji: jasne, był spóźniony, ale też oddany w złych warunkach. Poza tym Kamil zwykle rozkręcał się powoli i najwyższą formę łapał w okolicach Turnieju Czterech Skoczni. Więc gdyby dziś czy jutro nie wyszło, to po prostu poczekajcie aż rakieta odpali. A ma powody, by to zrobić.
Kacper Merk:
– Kamil mocno przeżył poprzednie mistrzostwa w Falun i Lahti. Już sześć lat nie był mistrzem świata. Fajnie, że po drodze zrobiły się trzy złota olimpijskie, złoto mistrzostw w drużynie, a wcześniej dwa brązy i trzecie miejsce na igrzyskach. Ale pewnie wciąż siedzi w nim to, żeby znów zostać mistrzem. Pewnie tak samo będzie go jarał Turniej Czterech Skoczni, bo to fajna historia, wygrać trzy razy z rzędu. Choć możliwe, że to my bardziej takich szukamy niż on.
A jeśli to was jeszcze nie przekonuje, to po prostu zaufajcie Stefanowi Horngacherowi. Bo ten często powtarzał, że jest zadowolony z przebiegu przygotowań do sezonu. I to nie tylko tych w wykonaniu Kamila.
Równi
– Wciąż jesteśmy w cyklu treningowym. Próbujemy przygotować optymalnie całą szóstkę. […] poziom bardzo się wyrównał. Jeszcze nigdy zawodnicy nie byli tak blisko siebie. To wspaniałe. Grupa też się zgrała. Jestem szczęśliwy, że ta szóstka tak pracuje – bez problemów i zawirowań. Ale w trakcie sezonu nie będę mógł stawiać na szóstkę. Będę wybierał czwórkę i będę decydowały detale oraz dyspozycja w danym momencie.
Tak przed kilkoma dniami oceniał dyspozycję swoich podopiecznych trener Stefan Horngacher w wywiadzie dla TVP Sport. Beczka miodu dostarczona, ale chyba musimy wsadzić do niej łyżeczkę dziegciu, bo – przynajmniej na początku zimy – wydaje się, że od reszty odstaje Maciej Kot. Choć on sam tłumaczył się tym, że słabe skoki w treningach wynikały z testowania sprzętu, a wcześniej, jak to ujął Adam Małysz dla TVP:
– Wykonuje polecenia trenera i stara się zmienić pewne rzeczy. Jego nawyki, które ma od lat powodują, że trudno mu sobie z tym poradzić. Ma takie treningi, na których skacze bardzo dobrze – nie kręci go, prawa narta nie wychodzi za wysoko i jest stabilny skok, ale jest też czasem tak, że musi odpuścić zaraz za bulą, bo totalnie go skręca. To trudne w jego przypadku. Jest bardzo ambitny – bywało, że nie był zadowolony nawet z drugiego czy trzeciego miejsca, bo był nastawiony na to, że wygra. To, że musi nad czymś pracować i nie skacze na takim poziomie jak inni – jest trudne.
Znamy poziom ambicji Maćka Kota i podejrzewamy, że trudno w stawce Pucharu Świata znaleźć kogoś jeszcze, u kogo jest on tak wysoki. Dlatego mamy nadzieję, że praca przyniesie efekt i Polak zacznie do niego równać skokami. W tym momencie może być z tym problem.
Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w przypadku dwójki Dawid Kubacki i Piotr Żyła. Tego drugiego, we wspomnianym już wywiadzie, Apoloniusz Tajner umieszczał tuż za plecami Kamila Stocha, gdy chodzi o formę sportową. Ale chyba wypada się nie zgodzić z prezesem PZN i napisać, że w tej chwili wygodne gniazdko uwił sobie tam Kubacki, który być może wreszcie – a jest ku temu najwyższy czas – zacznie skakać na miarę swoich możliwości.
I tak, dalej ściąga go w prawo. I tak, niektóre nawyki pozostały. I tak, podobno wciąż ma problem ze stabilizacją formy. Ale równocześnie prawdą jest, że wreszcie przekłada niesamowicie mocne odbicie na odległość oraz że całkiem niedawno został mistrzem Polski, a we wczorajszych kwalifikacjach był drugi i zdecydowanie najlepszy z Polaków (w treningach również plasował się najwyżej z naszych reprezentantów). Jeśli wierzyć zapowiedziom, to będzie to dla Dawida przełomowa zima. Nie mamy nic przeciwko temu.
Piotr Żyła z kolei, jak ujął to Tajner, „ma już za sobą problemy prywatne, co widać na skoczni, bo znów jest lepszy”. Nie musimy chyba wyjaśniać, o jakie problemy chodzi, co? Jeśli ktoś nie jest zorientowany, niech poszuka w Internecie. Portale plotkarskie rozłożyły to wszystko na czynniki pierwsze. My preferujemy analizowanie skoków, a te, na starcie sezonu, wyglądają u Żyły całkiem przyzwoicie. Co jednak najważniejsze: są powtarzalne. A wiecie, co mawiał Adam Małysz. Przede wszystkim trzeba oddać dwa dobre, równe skoki.
Gdzieś obok wymienionej czwórki skacze wciąż Stefan Hula, największy pechowiec ubiegłego sezonu i gość, o którym… trudno coś napisać. Bo on po prostu robi swoje. I tyle. Jaki da to efekt – zobaczymy. Warto natomiast więcej napisać o Kubie Wolnym, który wreszcie przepracował spokojnie lato. Nie przytrafiły się żadne urazy, nie musiał pauzować. A to w jego przypadku powód do świętowania. Efekt jest taki, że stał się pełnoprawnym członkiem pierwszej reprezentacji i wszyscy liczą na to, że będzie regularnie punktował.
Portalowi sportsinwinter.pl mówił jakiś czas temu:
– Myślę, że na pewno przez lato zrobiłem krok naprzód, ale w końcu po to się trenuje, żeby cały czas iść do przodu i się rozwijać. Zawsze dużo daję z siebie na treningach, staram się dawać sto procent i jak widać daje to efekty. W czasie tych przygotowań pracowałem nad techniką odbicia, nad jak najszybszym przejściem z odbicia do fazy lotu.
W uznaniu dobrej formy, Stefan Horngacher nominował Kubę do dzisiejszego składu na konkurs drużynowy. Dla Wolnego to pierwsza taka okazja, ale – co dobrze o nim świadczy – na pytanie, czy się nie denerwuje, odpowiedział jedynie: „a dlaczego miałbym?”. Liczymy więc, że skoro nerwów brak, to brak też kompleksów i poskacze daleko. Nie tylko dziś, ale przez cały sezon.
O ile jednak forma kadry A może nas cieszyć, o tyle stan drugiej reprezentacji raczej powinien nas niepokoić. We wczorajszych kwalifikacjach do pierwszej serii konkursu nie dostał się żaden z sześciu skoczków zabranych przez Macieja Maciusiaka do Wisły. I niech to będzie najlepszy obraz tego, co dzieje się na polskim zapleczu.
Kacper Merk:
– Poza Tomkiem Pilchem, którego trochę „schowali”, bo jest młody i ma czas na rozwój, nie ma na tym zapleczu zawodników, o których powie się, że to „młodzi goście, których się poprowadzi”. Tak jak wszyscy wiedzieli, że jest Kamil Stoch, który zdobywał juniorskie medale, a potem powoli wchodził do Pucharu Świata przy Małyszu. Są Czyż, Wąsek czy Stękała, ale obawiam się, że to nie ten poziom. Skaczą też Zniszczoł czy Murańka i wciąż uważam, że na przykład potencjał Olka jest gigantyczny, ale on pokazał go ze dwa razy w życiu. Fajnie, że są Kamil, Dawid i reszta, ale na zapleczu pojawia się problem. Stąd Stefan Horngacher pompuje te młodsze kadry, stąd w kadrze B jest Maciej Maciusiak, stąd jeżdżą razem na obozy. Nie powiem, że król jest nagi, bo nie tędy droga, trochę tych zawodników mamy. Choć na razie mega optymizmu związanego z tym, że karierę skończy Stoch i płynnie przyjdzie ktoś inny, po prostu nie ma.
Ostrzegamy więc: nie liczcie na wiele punktów ze strony tych zawodników. Może kilka dorzuci do puli Tomek Pilch, o ile będzie przez Stefana Horngachera zabierany od czasu do czasu na konkursy Pucharu Świata. Reszta? Będzie o to bardzo trudno. Ciężar odpowiedzialności za wizerunek polskich skoków znów spoczywać będzie na barkach Kamila Stocha i spółki.
Mamy jednak dziwne przeczucie, że sobie z tym poradzą.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix