W I lidze rozpoczęła się runda rewanżowa i choć to nadal pierwsza liga – można się chyba pokusić już o stworzenia wąskiego grona faworytów wyścigu po Ekstraklasę. Co prawda nigdy nie ma pewności, że z drugiego szeregu nie wyskoczy jakiś odpowiednik Górnika Zabrze sprzed dwóch lat, ale jest sporo klubów, które muszą już powoli myśleć o awansie i o tym, co może się stać już po zakończeniu ligi. A jak wiadomo, wówczas rozegra się krwawa dogrywka – proces przyznawania licencji według nowych, zaostrzonych kryteriów, bez możliwości wynajęcia stadionu w Niecieczy jako koła ratunkowego…
Postanowiliśmy sprawdzić, na ile pierwsza piątka I ligi jest gotowa na ewentualny awans. Infrastruktura, struktura organizacyjna, spokój finansowy, wreszcie siła drużyny – czynników jest sporo i choć część może ulec drastycznej zmianie w przeciągu paru tygodni, nowego stadionu w 6 miesięcy nikt nigdzie nie postawi. A wobec tego – kto ma największe szanse nie tylko na uzyskanie sportowego awansu, ale i licencji na grę w krajowej elicie? Lecimy!
RAKÓW CZĘSTOCHOWA
Braki:
– brak zadaszenia tysiąca miejsc
– brak podgrzewanej murawy
Plany:
– zbudowanie zadaszenia
– podłączenie podgrzewanej murawy (maj-lipiec 2019)
Gdyby ktoś nakazał nam wytypowanie tylko jednej drużyny, która powinna bez trudu poradzić sobie w rozgrywkach krajowej elity, prawdopodobnie wskazalibyśmy Raków. Lider tabeli, pogromca Lecha Poznań z Pucharu Polski, pracodawca bodaj najbardziej perspektywicznego polskiego trenera, Marka Papszuna. Który został obdarzony w Rakowie zaufaniem też niespotykanym w rodzimym futbolu – szkoleniowiec pracuje w Częstochowie od kwietnia 2016 roku i nawet gdy po awansie do pierwszej ligi, w pięciu meczach zanotował cztery razy w papę i jeden remis, nie został pogoniony. Co więcej, gdy sam Papszun już zbudował kozacką markę i był kuszony przez kluby ekstraklasowe, odwdzięczył się lojalnością i też nie uciekł na pokład Zagłębia czy Wisły Płock. Prezes klubu Wojciech Cygan mówił u nas ostatnio: – Cenię u trenera Papszuna pracowitość, ale przekonałem się, że należy cenić też lojalność. Jego nazwisko stało się bardziej rozpoznawalne na rynku trenerskim dzięki Rakowowi. Dostał tutaj szansę, mógł przez kilka okienek transferowych kształtować zespół według własnego uznania.
Czyli co, idylla, pozwalająca wierzyć, że zaraz do Ekstraklasy wejdzie zespół, mogący rozstawiać resztę po kątach w takim stylu, jak zrobił to we wspomnianym meczu z Lechem?
No, nie do końca. Jeśli bowiem drużynę Raków ma ciekawą, to z infrastrukturą jest już gorzej. Chodzi oczywiście o stadion. Jeśli sezon skończyć dzisiaj, rozpisać nowe rozgrywki na przyszły tydzień, nie byłoby opcji, by Raków załapał się na ekstraklasową licencję. Cygan mówi: – Dzisiaj każdy kto przyjedzie do Częstochowy i popatrzy na obiekt, to powie, że nie jesteśmy gotowi pod względem infrastruktury na Ekstraklasę. Mamy jednak trochę czasu i to nie jest tak, że usprawnieniami zajmujemy się od wczoraj – działamy już długo, by obiekt spełniał warunki licencyjne i był wizytówką Częstochowy. Z podstawowych kryteriów mamy problem z podgrzewaną murawą, bo nie mamy takiej zainstalowanej. Jest też kwestia zadaszonych siedzisk, ale to mniejszy problem, również pod względem finansowym. Wracając do murawy: ze względów pogodowych taka inwestycja będzie mogła być poczyniona po skończeniu ligi, między majem a lipcem. Nie mamy jeszcze podpisanej umowy z firmą, która montażu się podejmie. Natomiast mamy informację, że ze środków miasta otrzymamy dofinansowanie na modernizację obiektu. Obecnie staramy się, by poukładać to sensownie i poinformować miasto na temat szczegółów. Do końca roku będziemy mądrzejsi. W przypadku awansu wydaje mi się, że odpowiednio wcześniej podjęliśmy działania i dzięki temu uda dostosować się obiekt do warunków Ekstraklasy.
Jako się rzekło, nie będzie możliwości, by klub dostał się do ekstraklasy, nie mając obiektu. Marcin Stefański mówił: – Cieszy zapis, że tylko klub, który ma własny stadion i jest w pełni przygotowany już w momencie aplikowania o licencję, będzie mógł awansować. Mamy gwarancję, że do Ekstraklasy dostanie się klub, który jest w pełni przygotowany do występowania w niej. Nie będziemy musieli się zastanawiać, gdzie klub będzie mógł rozgrywać swoje mecze, czy będzie prowadził jakieś remonty, które mogą rozwalić całe rozgrywki. (…) Sytuacja, w której Sandecja obiecuje, że zbuduje stadion, a ten stadion nie powstaje, nie sprzyja podnoszeniu prestiżu rozgrywek.
Gdyby jednak ten rygorystyczny przepis się zmienił, co w naszych warunkach nie jest niemożliwe, Raków i tutaj stara się być przygotowany. – Uchwała jasno mówi, że taka sytuacja jest niedopuszczalna, ale przepisy w Polsce – i nie tylko te związkowe – mają to do siebie, że lubią się zmieniać. Gdybyśmy mieli więc kłopot i jednocześnie mieli możliwość poszukania opcji rezerwowej, to zwrócilibyśmy się w kierunku najbliższych miejsc. Najlepszy kontakt kolejowy to Sosnowiec, natomiast patrząc wyłącznie na odległość, to Bełchatów. Jednak to kwestia ostateczna. Częstochowa tyle lat czeka na Ekstraklasę, że powinna ją oglądać na żywo tutaj, a nie jeżdżąc po innych miastach – mówi Cygan.
Natomiast finansowo, jak twierdzi prezes, Raków stoi bardzo w porządku. – Jeśli chodzi o sytuację budżetową, to jest ona stabilna z perspektywami rozwoju. Wyciągamy wnioski, patrząc na sytuację byłych i obecnych beniaminków – jak budować kadrę, jak organizować klub. Mamy nadzieję, że jeżeli awans nastąpi, to nie będziemy popełniać błędów, które pojawiały się w działaniach innych zespołów. Nie chciałbym gwarantować wysokości budżetu, ale jak podkreślam: sytuacja jest stabilna i rozwijamy się. W Ekstraklasie nie byłoby egzystencji za wszelką cenę, chęci przeżycia tylko przez jeden sezon. Jak mamy awansować, to chcemy mieć solidne podłoże i przełożenie na pobyt w elicie na więcej niż jeden sezon – tłumaczy prezes Rakowa.
Jeśli chodzi natomiast trzeci filar, czyli kwestie sportową, trudno ufać innej pierwszoligowej drużynie bardziej niż Rakowowi. Ekipa Papszuna ma pięć oczek przewagi nad drugim ŁKS-em, przegrała tylko raz, jak pojawił się leciutki dołek – polegający na trzech remisach z rzędu – to zaraz Raków przejechał się po Sandecji. Jednak wynik zamazywał obraz tego spotkania, to była deklasacja. – Z tego spotkania nie jest najważniejszy sam wynik, ale sposób gry i to, jak ten mecz wyglądał. Rywale nie mieli wielu argumentów, a nawet jeżeli chcieli te argumenty pokazać, były one wytrącane przez naszych zawodników. To spotkanie było najlepsze w tym sezonie w naszym wykonaniu – mówi Cygan.
Trudno się z tymi słowami nie zgodzić – Raków obok ŁKS-u gra najlepszą piłkę, do wyników dokłada świeżość, mocne skrzydła, bardzo pewną trójkę stoperów. Wiele oczywiście zależy od punktu odniesienia, ale oglądaliśmy Raków na tle spadkowiczów z Ekstraklasy, którzy wcale nie przeszli jakiejś niewiarygodnej rewolucji, oglądaliśmy na tle Lecha, oglądaliśmy na tle wicelidera, ŁKS-u. W każdym z tych spotkań Raków wyglądał tak samo, paradoksalnie najwięcej problemów sprawił mu beniaminek z Łodzi, który przez jakieś 60 minut był drużyną lepszą. Warto dodać, że było to chyba jedyne 60 minut w tym sezonie, włączając w to mecze Pucharu Polski, gdy Raków kompletnie stracił kontrolę nad spotkaniem – bo nawet w przegranym meczu z Chojniczanką to częstochowianie utrzymywali się przy piłce, stwarzali kolejne sytuacje i częściej zagrażali bramce rywala.
Natomiast sam prezes spokojnie podchodzi do sprawy, na pewno nie mówi o sobie jako o prezesie już ekstraklasowym. – W klubie nie panuje hurraoptymizm, po prostu robimy swoje, pamiętając, do jakich sytuacji dochodziło w zeszłych sezonach, gdy kluby potrafiły gonić w ostatnich siedmiu kolejkach – kończy Cygan. Pewnie jest w tym ciut kurtuazji, bo serio, trudno nam sobie wyobrazić, że Raków wyrżnie orła. Za dużo tam się zgadza, jeśli chodzi o kwestie sportowe. Infrastruktura… No, jak zostało powiedziane: ta zostawia wiele do życzenia. Natomiast mamy nadzieję, że ona dogoni piłkarzy pod względem jakości.
Wtedy będzie dobrze i wówczas elita zyska wartościowego członka. Jeśli mielibyśmy prognozować – bardziej w stylu Górnika Zabrze sprzed dwóch lat, niż Sandecji Nowy Sącz sprzed roku.
ŁKS ŁÓDŹ
Braki:
– brak oświetlenia
– brak czynnego sektora gości
– brak pompy ciepła do podgrzewania murawy
Plany:
– ogłoszony przetarg na oświetlenie, planowane zakończenie budowy: luty 2019
– zamówiona tymczasowa trybuna dla gości, planowane dostawienie: runda wiosenna sezonu 2018/19
– wymóg instalacji pompy ciepła w jak dotąd nierozstrzygniętym przetargu na wybudowanie trzech trybun, planowane zakończenie budowy: ?
Łódzki wicelider tabeli to Raków w wersji mini – w tabeli jest tuż za plecami częstochowian, w Pucharze też grał z Lechem i minimalnie przegrał, po golu w 119. minucie gry. Nade wszystko jednak – wygląda na boisku równie dobrze, jak lider, grając nie tylko efektywnie, ale też widowiskowo, z finezją oraz pomysłem. Sporo mówi już fakt, że bezpośrednim starciu obu drużyn pierwsza bramka padła po… przewrotce Rafała Kujawy.
Najbardziej zorientowaną osobę związaną z łódzkim klubem – prezesa ŁKS-u, Tomasza Salskiego – dopadliśmy na poznańskich targach branży pogrzebowej, gdzie prezentował m.in. nowy patent jego firmy, „eklepsydrę”. Próbowaliśmy dociec, czy dobry humor wynika z sukcesów w branży, czy jednak z ostatnich informacji wokół ŁKS-u. Te zaś są wyjątkowo dobre.
– Przedwczoraj został ogłoszony przetarg dotyczący oświetlenia obiektu przy al. Unii 2 z bardzo krótkim okresem składania ofert, otwarcie kopert nastąpi jeszcze w listopadzie. Przejrzałem ogólnodostępne założenia przetargu, znajduje się w nich m.in. zapis, według którego termin wykonania prac jest jednym z najważniejszych czynników przy ocenie ofert – tłumaczy prezes wicelidera I ligi. – Do końca lutego chcielibyśmy mieć oświetlenie, które spełnia wymogi zarówno pierwszoligowe, bo w rundzie wiosennej będzie nam już takie potrzebne, jak i ekstraklasowe. Na stronie trybuny zachodniej, czyli tej, która już stoi, będzie to docelowe oświetlenie, które nie ulegnie już przebudowie nawet po zamknięciu obiektu trzema kolejnymi trybunami. W istniejącej trybunie będzie również zamieszczony panel sterowania całym systemem. Po drugiej stronie znajdą się cztery, być może nawet sześć masztów. Niewysokich, by nie przeszkadzały w budowie stadionu, jednocześnie z lampami LED-owymi, co pozwoli ponownie użyć ich albo w trybunie, która dopiero powstanie, albo przy którymś obiekcie treningowym, albo nawet do oświetlenia ulic czy parkingów – Zarząd Inwestycji Miejskich dobrze to przemyślał.
To najbardziej pilna, prawdopodobnie najdroższa oraz wymagająca najwięcej czasu inwestycja, która dzieli ŁKS od Ekstraklasy. Brak oświetlenia doskwiera zresztą już teraz, gdy mecze są ustalane na abstrakcyjne godziny, a transmisje telewizyjne z Łodzi są coraz rzadsze. Zarządca obiektu, MAKiS, równolegle prowadzi jeszcze jedną inwestycję.
– Spółka zamówiła trybunę, która znajdzie się w części północnej. To będzie tymczasowa, lekka konstrukcja przeznaczona dla kibiców gości. Warto dodać, że tam już istnieją oddzielne wejścia, kołowroty czy parking, więc to nie jest skomplikowana inwestycja – przekonuje Salski.
Zostaje więc kwestia ostatnia, ale jednocześnie najbardziej skomplikowana. Przyłączenie pompy ciepła do systemu podgrzewania murawy. W teorii – nic, czego nie dałoby się zrobić w bardzo krótkim okresie, przy niewielkich nakładach finansowych. W praktyce… Na razie ta konkretna inwestycja jest zawieszona w próżni.
– Czekamy na decyzje związane z przetargiem na rozbudowę stadionu – przyznaje Salski. Przypomnijmy: miasto zabezpieczyło 95 milionów złotych na całość inwestycji, a oferty oscylują wokół 140 milionów złotych. – Bierzemy pod uwagę, że ten przetarg może zostać powtórzony. Wówczas jednak termin składania ofert będzie zapewne dużo krótszy – teraz ten ostateczny termin mocno się wydłużył ze względu na aż 40 oficjalnych pytań od firm składających oferty, wydaje się, że przy powtórzonym przetargu pytań nie będzie, albo będzie ich dużo mniej. W pierwszej kolejności przy ewentualnym nowym przetargu będzie tak jak i teraz założenie podgrzewania murawy. Ona ma już w glebie cały system, w dodatku fizycznie gotowe jest też pomieszczenie, w której znajdzie się całe sterowanie, ale potrzebna jest instalacja pompy oraz doprowadzenie do ziemi za bramką. Wydaje mi się, że nie jest to skomplikowana inwestycja – podkreśla prezes ŁKS-u.
Sęk w tym, że jeśli przetarg zostanie rozpisany na nowo, ŁKS znów straci czas – w pierwotnym scenariuszu pompa prawdopodobnie już byłaby instalowana, potem maszyny wjechałyby po to, by budować kolejne trzy trybuny. Całość jest o tyle ważna, że o ile obiekt przy al. Unii 2 z powodzeniem może służyć w Ekstraklasie nawet bez dobudowy trzech kolejnych trybun, o tyle murawa bez ogrzewania nie spełni wymogów licencyjnych.
– Jest pewna alternatywa – w przyszłym roku w Łodzi odbędą się młodzieżowe mistrzostwa. Miasto ma zapisane w budżecie pewne środki na inwestycje w boiska, więc jeśli przetarg będzie się opóźniał, być może uda się skorzystać z tych środków – twierdzi Salski.
Wbrew pozorom – przeszkodą nie jest wcale tylko jedna trybuna. Spełnia ona bowiem oba kluczowe wymogi Ekstraklasy – minimum 4,5 tysiąca miejsc, minimum tysiąc miejsc zadaszonych. W obu przypadkach ŁKS ma nawet pewien zapas na wypadek, gdyby trzeba było zamknąć część trybuny na czas rozbudowy obiektu – obecna pojemność to 5089 miejsc plus loże i skyboxy, wszystkie pod dachem.
***
Infrastruktura jest bezsprzecznie największym problemem łodzian. Organizacja i finanse na razie nie dają powodów do obaw – klub został przekształcony w spółkę, a jego władze przekonują, że w planach jest podwyższenie kapitału.
– Do końca roku czekają nas rozmowy z dwoma podmiotami. W jednym przypadku rozmowy praktycznie się zakończyły i przygotowujemy już dokumenty do podpisania. Z drugim podmiotem będziemy rozmawiać szczegółowo już w przyszły weekend, we wtorek inwestor przylatuje do Polski i będziemy z nim pracować, oby owocnie, do końca tygodnia. Mam nadzieję, że do rundy wiosennej przystąpimy już w takim składzie inwestorskim, jaki sobie założyłem – mówi prezes, ale jednocześnie jeden z najważniejszych sponsorów ŁKS-u. Właściciel firmy Klepsydra od lat jest najpoważniejszym inwestorem w klubie, do którego dorzuca się jeszcze kilkanaście mniejszych firm. Czy to wystarczy na Ekstraklasę?
– Wzorujemy się na naszych południowych sąsiadach. Byłem ostatnio na stadionie Viktorii Pilzno przy okazji meczu z Realem Madryt i w pierwszej jedenastce nie widziałem tam jakichś bardzo drogich gwiazd z zagranicy. Patrzymy na nich nie tylko pod kątem organizacyjnym, ale też na obiekty treningowe, na to jak funkcjonują na co dzień. Nie mają tam takich budżetów, jak niektóre polskie kluby, a jednak to oni występują w fazie grupowej Ligi Mistrzów, co u nas niestety moim zdaniem prędko się znów nie zdarzy – tłumaczy Salski. – Jeśli mowa o awansie do Ekstraklasy i tym, co musimy zrobić… Skupiłbym się na kwestiach sportowych, nie na infrastrukturze czy finansach.
W ŁKS-ie zresztą wszyscy już znają smak sportowej porażki, którą trzeba było nadrabiać uporządkowaniem organizacyjnym. Choć awans do II ligi łodzianie przegrali z Drwęcą Nowe Miasto Lubawskie, w przeciwieństwie do rywala nie mieli żadnych braków we wniosku licencyjnym i to właśnie ŁKS, a nie Drwęca, uzupełnił skład ubiegłorocznej drugiej ligi.
– Nauczyliśmy się pokory. Mamy teraz wysokie miejsce, drużyna gra widowiskowy futbol, ale jeszcze niczego nie osiągnęliśmy. W piłce nie ma tytułu za mistrzostwo czy wicemistrzostwo jesieni, liczy się wyłącznie tabela w maju – przypomina Salski.
Jak więc ŁKS wygląda sportowo? Nie jest wielką tajemnicą, że trener Kazimierz Moskal podpisał 2-letnią umowę, a według podobnej filozofii budowano resztę składu. Nie ma wielkiego zagrożenia, że na koniec sezonu pół składu odejdzie, a drugie pół zażąda podwyżek. Co więcej, ŁKS po kolejnych występach swoich dwóch zawodników w reprezentacji U-20 stał się liderem klasyfikacji Pro Junior System.
Szczególnie wokół Jana Sobocińskiego zaczyna być głośno – tak młodych stoperów, którzy w dodatku potrafią prosto podać piłkę na kilkanaście metrów nie ma w kraju wielu. Drugim kluczowym ogniwem jest Dani Ramirez, taśmowo zdobywający bramki i dorzucający tony asyst.
– Nie wpłynęły jak dotąd żadne oferty ani za Daniego, ani za Janka. Natomiast nie patrzymy na nasze miejsce, ani ligę w której gramy, od lat chcemy wzmacniać drużynę w spokojny sposób. Teraz, czyli w okienku zimowym, planujemy dwa wzmocnienia, raczej nie więcej. W okienku letnim znów maksymalnie trzy-cztery osoby, żeby to nie były rewolucje, bo jesteśmy bardzo przeciwni takiej polityce budowania drużyny – zdradza Salski. – Natomiast w PJS punktujemy, bo mamy dwóch wychowanków, do tego kadrowiczów, więc wyniki są liczone podwójnie i jeszcze dodatkowo powiększane o dorobek reprezentacyjny. Naszym celem jest wprowadzanie następnych wychowanków, mamy nadzieję, że już od rundy wiosennej, żeby po prostu planować ich przyszłość. Dodam jeszcze, że i Janek, i Piotrek będą młodzieżowcami jeszcze w przyszłym sezonie, ale to niewiele zmienia. Kazimierz Moskal nie patrzy w metrykę, tylko na dyspozycję w przeciągu tygodnia treningów, niezależnie czy chodzi tu o młodzieżowca, czy niemal oldboya – puentuje prezes ŁKS-u.
Największy problem łodzian? Wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z awansem do Ekstraklasy. Infrastruktura powinna być gotowa, sytuacja finansowo-organizacyjna wygląda świetnie, sportowo klub rośnie z każdym rokiem. Sęk w tym, że mimo tych wszystkich sukcesów, wizja dobudowy trzech kolejnych trybun nadal jest dość odległa i na dobrą sprawę zależy wyłącznie od tego, czy miasto zdecyduje się dołożyć kolejne kilkadziesiąt milionów złotych. Najgorszy scenariusz to tymczasowe oświetlenie i tymczasowa trybuna za bramką, które zaczną się stawać stałym elementem krajobrazu. Niezależnie od tego czy w Ekstraklasie, czy w I lidze.
SANDECJA NOWY SĄCZ
Braki:
– stadion kompletnie nieprzystosowany do ekstraklasy
Plany:
– budowa nowego obiektu (od marca 2019)
– dostosowanie obiektu do minimalnych standardów, tak, by dostać licencję na rozgrywki 19/20
– podłączenie podgrzewanej murawy (przed sezonem 19/20)
Niestety, ale gdy słyszymy hasło Sandecja w Ekstraklasie, to na chwilę obecną wzdrygamy się z nieukrywanym obrzydzeniem. Był to bowiem czas dla ligi bardzo smutny. Oto trafił na najwyższy szczebel klub, który nie miał nic ciekawego do zaprezentowania. Drużyna? Poza przyzwoitym początkiem, prezentująca się żałośnie, notująca niebywałą serię 22 spotkań bez zwycięstwa. Zlepek przeciętnych, słabych i beznadziejnych obcokrajowców, z Griciem – ulubieńcem Mietczyńskiego – na czele, który pozorowanie gry opanował do perfekcji. Do tego zdziadziali Polacy, też niewnoszący jakości. Stadion? Sandecja nie zdecydowała się zaproponować Ekstraklasie własnego wkładu, wynajmując już ograny obiekt w Niecieczy. Mecze domowe wyglądały więc kuriozalnie, skoro średnia frekwencja wyniosła 1685 widzów. No, więcej ludzi potrafi pewnie zgromadzić Dyskusyjny Klub Filmowy w Pcimiu, pokazując niezależne kino bułgarskie.
Nigdy też nie zapomnimy Sandecji, że z ich udziałem odbył się bodaj najsmutniejszy mecz Ekstraklasy ostatnich lat – w Niecieczy, w środku zimy, w trzaskającym kilkunastostopniowym mrozie Sączersi zmierzyli się z Zagłębiem Lubin przy oszałamiającym wsparciu jakichś 300 widzów.
Jakby tego było mało, Sandecja robiła sobie pod górkę nawet poza boiskiem (swoim czy wynajętym). Wszyscy przecież kojarzymy sytuację z Freddy’m Adu, który tarabanił się przez pół świata, by usłyszeć, że nie dostanie szansy. Wszyscy pamiętamy, jak Arkadiusz Aleksander z dumą ogłaszał, że klub na tym cyrku tak naprawdę tylko zyskał. Nie trzeba regularnie łykać miłorzębu, by kojarzyć, jak wspomniany Aleksander z trenerem Mroczkowskim urządzali sobie wojenki w prasie. Doliczyć też trzeba inne brudy, które dokładnie opisywaliśmy TUTAJ.
Grzegorz Haslik nie miał pojęcia o sporcie i otwarcie to przyznawał, dlatego już samą zmianę na stanowisku prezesa, gdy Haslika zastępował w czerwcu Tomasz Michałowski, przyjmowaliśmy z optymizmem. Na oficjalnej stronie Sandecji czytamy:
Przez ostatnie dwa lata był zastępcą dyrektora Wydziału Kultury, Sportu Komunikacji Społecznej i Promocji w nowosądeckim Urzędzie Miasta. W przeszłości z powodzeniem pełnił funkcje prezesa klubu piłki ręcznej Olimpia-Beskid, z którą awansował do Superligi, natomiast wcześniej szefował Sądeckiemu Klubowi Bokserskiemu Golden Team, gdzie wychowało się liczne grono medalistów Mistrzostw Polski oraz Pucharu Polski. W latach 2003-2009 był prezesem klubu bokserskiego SKB Golden Team, następnie od roku 2009 do 2011 zarządzał w MKS-ie Beskid Nowy Sącz, a od września 2011 do czerwca 2012 był wiceprezesem, a potem prezesem klubu piłki ręcznej Olimpia-Beskid Gór-Stal, z którym awansował do Superligi. Był zaangażowany w organizację dużych imprez sportowych takich jak Mistrzostwa Europy w Kickboxingu, Puchary Europy w kickboxingu czy sądecki etap wyścigu kolarskiego Tour de Pologne. Tomasza Michałowskiego wielokrotnie nagradzano za działalność sportową między innymi medalami za zasługi na rzecz rozwoju rugby, kickboxingu czy piłki ręcznej.
Doświadczenie Michałowski więc ma, co cenne, ale gdy z nim porozmawiać, to cenniejszy jest jeszcze fakt, że z bajzlu pod nazwą Sandecja 17/18 zdaje sobie sprawę. – Ekstraklasa a pierwsza liga, to jak niebo a ziemia. Są w niej inne możliwości i nie wiem, dlaczego Sandecja z tych możliwości nie korzystała. Ani pod względem promocyjnym, ani stricte finansowym. Sandecja będąc w Ekstraklasie, nie pozyskała żadnego sponsora. Mało tego: kilku sponsorów straciła. Nie wyobrażam sobie powtórki. Ekstraklasa to koło zamachowe dla mniejszych miejscowości, my jesteśmy średnim miastem, ale trudno nam się porównywać do Warszawy, Krakowa czy Wrocławia. Jeżeli jednak dobrze się zorganizujemy, to przy podwyżce finansowania klubów w Ekstraklasie, z tych pieniędzy można spiąć budżet stosunkowo niewielkim kosztem. Kilka lat temu pieniądze z Ekstraklasy były znaczące, ale nie tak atrakcyjne, jak dzisiaj. Dlatego w pierwszej lidze chętnych do awansu jest tak dużo. Jeżeli komuś uda się awansować i ma zorganizowany klub, może w elicie zostać na dłużej. Udźwignęlibyśmy to – tłumaczy Michałowski.
Jeśli zespół wróci do Ekstraklasy, chcielibyśmy, by nie był składakiem zagranicznego szrotu. I Michałowski mówi: – Mam zupełnie inną politykę transferową niż mój poprzednik. Posiadaliśmy bardzo liczną kadrę, a część z tych piłkarzy nawet nie powąchała boiska. Kadra nie musi liczyć 36 graczy, może mieć 23, a być mocniejsza pod względem sportowym. Byłyby z tego większe korzyści niż w tym naszym epizodzie. Część piłkarzy z tego obecnego składu by została, bo sportowo by podołali i wolałbym sprowadzić pięciu-sześciu, którzy coś wniosą. Do tego trzeba wzmacniać się przed sezonem, a nie w jego trakcie, bo wówczas wejście do składu nie jest prostą rzeczą.
Patrzymy też na obecny skład Sandecji i widzimy przewietrzoną szatnię. W ostatnim meczu – z Chojniczanką – w pierwszej jedenastce wybiegło pięciu zawodników, którzy mieli albo marginalne znaczenie, albo żadne przy spadku z Ekstraklasy. Po drugie w zespole jest tylko dwóch obcokrajowców, w ubiegłym sezonie było ich dziewięciu. Michałowski nie zdecydował się również na przedłużenie umowy z Kazimierzem Moskalem, tylko zatrudnił Tomasza Kafarskiego, mającego wiele do udowodnienia. Jego Lechia grała momentami piękną piłkę, ale jasny gwint, kiedy to było? W pierwszej dekadzie tego wieku, a powoli wchodzimy w trzecią. Po Gdańsku trener złapał robotę w Cracovii, z którą spadł z Ekstraklasy, następnie były przygody w Świnoujściu, Grudziądzu, Bytowie i Łęcznej. Czasem nie z winy trenera, ale zawsze były to epizody smutne. W Sandecji Kafarski też nie zaczął za dobrze, bo nie wygrał żadnego z pierwszych trzech meczów, ale potem mu poszło, do starcia w Niepołomicach w 14. kolejce jego ekipa była niepokonana w lidze. Co ciekawe Kafarski korzysta z systemu na trzech obrońców, jak widać z powodzeniem, co obok Rakowa i Papszuna jest ewenementem w polskiej piłce.
Czyli tak: może Sandecja nie rzuca nas na kolana, za wiele się przez nią wycierpieliśmy, ale zrobiło się tam trochę normalniej. Niestety kwestia infrastruktury jest tą, która nadal pozostawia sporo do życzenia. – Sandecja będzie gotowa pod względem infrastruktury na Ekstraklasę. W marcu jesteśmy w stanie rozpocząć budowę nowego obiektu, a podgrzewana murawa będzie gotowa wcześniej. Jeśli awans stanie się faktem, będziemy chcieli dostosować obiekt w minimalnych standardach i toczyć tam mecze w trakcie remontu. Tak bywało na wielu obiektach. Nie mogę powiedzieć dokładnie, ile taki plac budowy miałby trwać, ale według papierów zajęłoby to półtora roku-dwa lata – mówi Michałowski.
Optymizm z jednej strony cieszy, z drugiej – cały czas nie możemy zapomnieć, jak Sandecja „tymczasowo” przeprowadziła się do Niecieczy. Obietnice związane z budową nowego, bądź chociaż przystosowaniem starego stadionu słyszeliśmy przez całą rundę jesienną, całą rundę wiosenną, a następnie również przerwę między sezonami. Od awansu Sandecji minęło półtora roku, drużyna przeszła dwie rewolucje, prowadziło ją czterech trenerów, a na trybunach zmienił się głównie zestaw flag kibiców z Nowego Sącza.
Pod tym względem Sandecja kuleje, bo rozgrywanie meczów na placu budowy to nie jest coś, na czym Ekstraklasa mogłaby opierać swoją markę. Inna sprawa jest taka, czy rzeczywiście da radę dostosować obiekt do minimalnych wymagań licencyjnych i jednocześnie wjechać tam z koparkami. Bitwa o licencję byłaby w tym wydaniu na pewno ciekawa. I na przykład Andrzej Iwan jest sceptyczny: – Marzec? Ale który marzec, bo oni co marzec budują stadion? Moim zdaniem Sandecja może mieć problemy, by dostać licencję nawet na pierwszą ligę. Musi być wszystko czarno na białym, nikt znów im nie uwierzy, gdyż rok temu kłamali, mówiąc, że zbudują stadion, będąc w Ekstraklasie. A grali w Niecieczy. Niby nadzieją, że teraz będzie inaczej, jest nowy prezes, ale wciąż czarno to widzę. No dobra: w porównaniu do poprzedniego prezesa to nie czarno, jednak nadal ciemno.
STAL MIELEC
Braki: –
Plany:
– wejście w spółkę z miastem
– w przypadku awansu zakup trzech-czterech zawodników
Organizacyjnie Stal Mielec? Nic z tych rzeczy, bowiem Stal to jedyna ekipa z TOP 5 pierwszej ligi, która mogłaby grać w ekstraklasie już jutro, patrząc tylko na infrastrukturę. – Jesteśmy gotowi. Od modernizacji stadionu brakowało nam podgrzewanej murawy, ale przed startem rundy jesiennej MOSiR wybudował nam taki system. Spełniamy więc ten punkt, spełniamy też te mówiące o oświetleniu, o odpowiedniej liczbie miejsc, w tym tych zadaszonych – mówi Jacek Orłowski, prezes Stali. Nie jest to największy obiekt, liczy sobie blisko siedem tysięcy miejsc, ale jest zadbany i kameralny. Nadający się na Ekstraklasę.
Jak zapewnia prezes Orłowski, również finanse klubowe nie przestraszyłyby się umownej elity. – Oczywiście nie jesteśmy gotowi, tak jak byśmy chcieli, to znaczy nie mamy paru milionów na koncie, które czekają na okienko. Jednak i tak mogę powiedzieć, że jesteśmy przygotowani. Tworzymy obecnie spółkę, gdzie współudziałowcem ma być miasto. Zabezpieczeniem tego najważniejszego okienka, jeśli pojawiłby się awans, byłoby więc miasto. Natomiast władze Mielca nie uzależniają wejścia do spółki od promocji do Ekstraklasy. Podjęliśmy decyzję w maju, że chcemy tę spółkę mieć, bo wówczas lepiej się współpracuje, jest się też bardziej wiarygodnym partnerem.
– Pieniądze z praw telewizyjnych byłyby tylko kroplą w morzu potrzeb Stali, czy mocnym zastrzykiem finansowym? – pytamy prezesa.
– Byłyby ważnym źródłem zasilania. Zresztą, jak się orientuje, to większość klubów z nich żyje.
Infrastruktura więc jest, finanse – przynajmniej według zapewnień – wyglądają solidnie, pomoc miasta to też dodatkowy atut i jednocześnie odhaczenie kolejnej rubryczki podręcznika licencyjnego, który wymaga od ekstraklasowców zakładania spółek.
Co z samą drużyną?
Naturalnie daleko jej do tej ekipy, która potrafiła grać w ćwierćfinale Pucharu UEFA. Stal przeszła długą drogę – jeszcze w 2013 grała w trzeciej lidze, jeszcze niedawno drżała o byt na zapleczu. Pierwszoligowy beniaminek sezonu 16/17 początek rozgrywek miał fatalny, notując 10 spotkań bez wygranej, a w tym kompromitację w Suwałkach 0:6. Drużynę musiał ratować obecny ekstraklasowicz, a więc Zbigniew Smółka, który wyrobił sobie nazwisko, właśnie pracując w Mielcu. Najpierw utrzymał Stal, a w kolejnym sezonie wykręcił z nią solidne ósme miejsce. Gdy odszedł do Arki, zmienił go Artur Skowronek, trener po przejściach, jak choćby wspomniany Kafarski. Skowronek szybko wskoczył na trenerską karuzelę, już w wieku 30 lat objął Pogoń i jak sam przyznawał, odleciał. – U każdego człowieka następuje w życiu taki moment, w którym trochę odlatuje i musi spaść na ziemie. Po tamtej jesieni taki moment dotknął mnie, ale na szczęście mam go już za sobą. Wynik osiągnięty w pierwszej rundzie z Pogonią był pułapka dla mnie i ludzi wokół. Początkowo naszym celem było utrzymanie w lidze, tymczasem przed zimą mieliśmy sporą przewagę nad strefą spadkową i bliżej nam było do strefy medalowej. Myślę, że wszystkich nas to uśpiło. Niepotrzebnie się uniosłem, zabrakło mi pokory, chciałem zmieniać, pokazać się jeszcze bardziej. Zmieniłem taktykę, chciałem grać 3-6-1, straciłem czas w okresie przygotowawczym. Zmieniłem też koncepcję przygotowania fizycznego, w tym elemencie też popełniając błędy. W konsekwencji przegrywaliśmy sparingi, zespół tracił zaufanie, potem zaliczyliśmy serię porażek w lidze. No i zostałem zwolniony – mówił w wywiadzie dla sportslaski.pl.
Potem Skowronek chyba niepotrzebnie wziął robotę w Widzewie, którego nie utrzymał i prezesi ekstraklasowi mogli spoglądać na niego spode łba. Musiał więc zejść piętro niżej, ale nie dał rady w Katowicach (kto tam dał) i w Grudziądzu, notując fatalną średnią 0,45 oczka na mecz. Dopiero w Suwałkach przyszło oczyszczenie w postaci dobrego sezonu z Wigrami – 6. miejsce, najlepsze w historii klubu – i propozycja ze Stali, mającej jednak większe ambicje.
Jaki zespół posiada młody szkoleniowiec? Doświadczony jak na warunki pierwszoligowe, bo średnia wieku 25,8 to piąta najwyższa w lidze. Stal ma w składzie ludzi znających Ekstraklasę. Jest Kuświk, jest Grodzicki, Kiełpin, Leandro, Kiercz. Zdecydowana większość piłkarzy elity jednak nie zna i na pewno mają chrapkę, by swoje umiejętności tam sprawdzić. Czy to jednak wystarczy, by do elity wejść i w niej się utrzymać? – Nie bałbym się grać tym składem w Ekstraklasie, ale wiemy gdzie mamy bolączki i myślę, że po przyjściu trzech-czterech zawodników bylibyśmy jeszcze lepsi. Jestem zwolennikiem polskich zawodników, ale często okazuje się, że obcokrajowcy są dużo tańsi. Mamy teraz paru chłopaków spoza Polski i się sprawdzają. Mam takie wrażenie, że nieraz chłopak ze Słowacji o bardzo podobnych parametrach i jakości jest o 30-40 procent tańszy w utrzymaniu niż ktoś stąd – mówi Orłowski.
I dodaje: – Staramy się grać w piłkę, nie zawsze to wychodzi, ale ostatnio nam zapaliło. Myślę, że poradzilibyśmy sobie w Ekstraklasie, choć wiadomo, że takie słowa weryfikuje boisko.
Stal ma sześć punktów straty do drugiego ŁKS-u, ale słusznie zauważył prezes, że mielczanom ostatnio żre. 2:0 z Katowicami, 2:1 z Bruk-Betem, 4:0 ze Stomilem, 6:1 z Garbarnią. Tak grając, Mielec może doczekać się znowu ekstraklasy. Skoro infrastruktura nie przeszkadza, wypada poczekać na jeszcze lepsze wyniki.
GKS Jastrzębie
Braki:
– brak podgrzewanej murawy
– brak zadaszenia
Plany:
– inwestycja w nowy obiekt
Z jednej strony trudno nie traktować GKS-u Jastrzębie jako kopciuszka. Mówimy w końcu o klubie, który w sezonie 16/17 był jeszcze trzecioligowcem. Pewnie, ŁKS też, ale biorąc pod uwagę możliwości zespołu, miasta, biorąc na tapet historię, to jednak łodzianie mają w ręce dużo mocniejsze karty. No, ale skoro GKS jest piąty, ma tyle punktów co chwalona przez nas Stal, nie można go olać.
– Pod względem infrastruktury nie jesteśmy obecnie gotowi na Ekstraklasę – przyznaje prezes klubu Dariusz Stanaszek. Lecz dodaje: – Wiemy natomiast, co musimy zmienić. Chodzi przede wszystkim o kwestię podgrzewanej murawy, bo to jest też wymóg, który za półtora roku będzie obowiązywał w pierwszej lidze i zdajemy sobie sprawę, że tego tematu nie unikniemy. Reszta kwestii nie jest nie do przeskoczenia, mowa tu o zadaszeniu odpowiedniej liczby miejsc. Natomiast konkretnych umów nie mamy podpisanych. Przed awansem do pierwszej ligi planowaliśmy inwestycje i realizowaliśmy je etapami, zadbaliśmy na przykład o monitoring. Teraz trochę nie spodziewaliśmy się, że to wszystko będzie szło tak szybko. Nie będę też ukrywał, że rozmowy na temat budowy nowej infrastruktury trwają, szukamy miejsca, gdzie mogłaby ta nowa inwestycja powstać. Obecny obiekt jest w centrum miasta i to sprawy nie ułatwia.
Czyli, jakkolwiek spojrzeć, z infrastrukturą GKS ma problemy. Trudno było przecież zakładać, że klub będzie robił awans rok po roku, a gdy wejdzie do pierwszej ligi, już w pierwszym sezonie zacznie kręcić się niebezpiecznie blisko promocji. Miasto pomagało – w 2017 roku wydało na modernizację milion złotych. Remontowano szatnie, ogrodzenia, wprowadzano nowe kołowroty, jak powiedział prezes, zakupiono też nowe kamery. No, ale najwyraźniej przypomina to wszystko trochę pudrowanie trupa, bo na dłuższą metę obecny obiekt i tak może straszyć. Stąd chęć poszukania innej opcji i lokalizacji.
Wybudować nowej areny przed rozgrywkami 19/20 się jednak nie da. Przystosować obecny obiekt do Ekstraklasy? Już prędzej, ale ten wyścig z czasem byłby niezwykle trudny.
Jeśli chodzi o kwestie sportowe, to drużyna jest budowana, by tak rzec, spokojnie. W Jastrzębiu stawia się na wychowanków i chłopaków z regionu. Zespół jest młody – średnia wieku 24,3 to trzecia najmniejsza w pierwszej lidze. Nie ma w Jastrzębiu zbytnio miejsca dla obcokrajowców, jedynym jest Farid Ali, z ukraińskim paszportem. Całość do kupy składa Jarosław Skrobacz, znany z pracy na Śląsku. Był w Odrze Wodzisław, GKS-ie Katowice, ale i w ekipach mniej kojarzonych, jak Pniówek Pawłowice Śląskie.
Jest więc skromnie, ale w GKS-ie nie mają z tego powodów kompleksów. I słusznie. – Nie poddalibyśmy się na takim etapie, że wyszlibyśmy z założenia: nie warto iść do Ekstraklasy, moglibyśmy sobie nie poradzić. Takie samo pytanie nurtowało nas zawsze: jak poradzimy sobie w drugiej lidze, jak w pierwszej? Zrobilibyśmy wszystko, żeby sprostać zadaniu. Obecnie mamy budżet na poziomie pięciu milionów złotych. To jest już spory pieniądz, by walczyć o sukcesy. Radzimy sobie i nie mamy co narzekać. Nie jesteśmy czołówką, jeśli chodzi o budżety, ale inne kluby, to kluby głównie miejskie. U nas w 100% właścicielem jest stowarzyszenie kibiców – tłumaczy Stanaszek. I dodaje: – Zespół jest ciekawy, ambitny i waleczny. Mógłbym powiedzieć, że nie jesteśmy gotowi sportowo na Ekstraklasę, ale widzę, że poziom umiejętności wzrasta. Może nie mamy takiego doświadczenia, jak kluby, które grały już w Ekstraklasie, ale nadrabiamy walecznością.
*
Tak prezentują się ekipy z czołowej piątki. Czy ktoś może jeszcze dobić do walki o awans? Spytaliśmy o to Andrzeja Iwana: – Takie drużyny jak GKS Katowice pokpiły sprawę. Z kolei Podbeskidzie mówiło, że jest gotowe, a przegrało właśnie z tym GKS-em. Wygląda więc na to, że się wypisało. Chojniczanka jest zagadką. Robią wszystko, żeby awansować, przystosowują obiekt, ale zmiana trenera nie wyszła im na dobre. Dla mnie sportowo liczy się pierwsza czwórka. Pewniakiem jest Raków, a walka do końca będzie pomiędzy ŁKS-em a Stalą Mielec.
I tak naprawdę pozostaje życzyć, by była to walka czysto sportowa, by każdy z klubów udźwignął temat pod względem infrastruktury. Natomiast jeśli cztery z pięciu klubów z tą infrastrukturą mają problem, to jednak trudno patrzyć na rywalizację przez różowe okulary.
JAKUB OLKIEWICZ I PAWEŁ PACZUL