Reklama

Piast zapłacił za minimalizm. Superzmiennik Haraslin

redakcja

Autor:redakcja

19 października 2018, 20:33 • 3 min czytania 22 komentarzy

Dwa celne strzały do przerwy, dwa celne strzały po przerwie. A przecież grał lider z zespołem, który do lidera tracił punkt. Piast i Lechia nie rozgrzały ani niespełna czterech tysięcy kibiców na stadionie w Gliwicach, ani wszystkich tych, którzy mieli odwagę piątkowy wieczór spędzić z Ekstraklasą.

Piast zapłacił za minimalizm. Superzmiennik Haraslin

Początek meczu był jak pierwsza runda dwóch bojaźliwych bokserów, którzy przede wszystkim nie chcą dać się znokautować. Akcje zaczepne były tak niemrawe, jakby grano nie na murawie, a na smole. Niby Lechia przejawiała w tym okresie więcej ochoty do gry, ale co z tego wynikało? Pierwszy celny strzał goście oddali w 24. minucie. Na papierze całkiem groźne było uderzenie Michalaka, ale uważny obserwator zwróci uwagę, że nawet tutaj rozgrywającym był przypadek. Gra się nie kleiła. Lechia głównie machała szabelką. Symbolem jej indolencji skrzydła, które niby co chwila dostawały piłkę, ale zarówno Mak, jak i Michalak byli szybko pozbawiani inicjatywy czy to przez obrońców, czy też przez swoje wybitne inaczej wyszkolenie techniczne.

Piast też mocował się z kaburą. W końcu jednak wyjął z niej broń, choć nie bez wydatnej pomocy lechistów. Karnego sprokurował Augustyn, faulując Valencię, ale tak naprawdę stoper Lechii został wrzucony na konia przez Vitorię. To, co zrobił defensor gdańszczan było rodem ze slapstickowej komedii, nie z boisk piłkarskich. Po takich zagraniach na podwórku przez kilka tygodni wybierano cię jako ostatniego. Piast po trafieniu obudził się, przeprowadził jeszcze kilka groźnych akcji – ze szczególnym uwzględnieniem aktywnego Valencii – ale nie przełożyło się to na efekty.

Zmiana stron dała Lechii impuls, owszem, ale wciąż owocowało to wyłącznie przewagą optyczną. Lechia przebywała na połowie Piasta, ale, by tak rzec, była niebezpieczna jak podczas zapowiedzianej wcześniej gościny, tak jak się wpada do ciotki na herbatę. Uderzenie rozpaczy Mladenovicia z wybitnie ostrego kąta było podsumowaniem tej pseudopogoni za wynikiem. Piast tymczasem ograniczał się do kontr, przy których jak rzadko w lidze seryjnie wychodziły dryblingi, ale brakowało wszystkiego, co znajduje się w przyzwoitej akcji pomiędzy dryblingiem a golem. Czysta statystyka: Piast w drugiej połowie ani razu nie zagroził celnym strzałem.

Reklama

Zagranie va banque Stokowca, który wpuścił z ławki trzech skrajnie ofensywnie usposobionych graczy, zmieniło oblicze meczu. Szczególnie dobrze czuł się dzisiaj Haraslin. Obok Valencii bodaj jedyny ofensywny piłkarz, którego po prostu przyjemnie się oglądało, bo gołym okiem widać było umiejętności piłkarskie, a nie w przeszkadzaniu. Słowak wziął na siebie ciężar kreowania, którego wcześniej w Lechii nie potrafił udźwignąć ani Lipski, ani Paixao. Haraslin próbował strzałów, próbował rajdów, cały czas pokazywał się do grania. Momentami przerastał rywali o głowę, by wspomnieć kapitalną kontrę, w której pomknął prawą stroną, zostawiając dwóch przeciwników za sobą, a Hateley żeby go zatrzymać musiał faulować na kartkę. Wyrównujący gol po ładnym dograniu Lipskiego był w pełni zasłużony. Jak nie dla Lechii, to na pewno dla Haraslina.

Piast naszym zdaniem zapłacił za minimalizm. Obrona Lechii wyglądała dzisiaj o klasę mniej solidnie, niż ta gliwiczan. A jednak gospodarze nie potrafili tego zupełnie wykorzystać, w drugiej połowie grając bardzo zachowawczo, tak jakby paraliżowała perspektywa, że podejmują lidera. A przecież zwycięstwo oznaczało, że tym liderem zostałby Piast.

[event_results 533353]

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Wygrywa tytuły, ale nie jest cudotwórcą. Ante Simundza, nowy trener Śląska Wrocław

Szymon Janczyk
0
Wygrywa tytuły, ale nie jest cudotwórcą. Ante Simundza, nowy trener Śląska Wrocław

Komentarze

22 komentarzy

Loading...