Całkiem niedawno pisaliśmy o tym, że poważna piłka zapomniała o ekipie farbowanych lisów, którzy swego czasu przewinęli się przez naszą reprezentację. W tej grupie bezrobotnych uwzględniliśmy oczywiście Ludovica Obraniaka, który po nieudanym sezonie w Auxerre od lipca pozostawał bez klubu. I choć sam zawodnik jakiś czas temu deklarował, że chętnie jeszcze by gdzieś pokopał, to ostatecznie w związku z brakiem chętnych na jego usługi zdecydował się zawiesić buty na kołku.
Obraniak, który w kadrze prowadzonej najpierw przez Leo Benhakkera, a następnie Franciszka Smudę rozegrał 34 mecze, ma za sobą całkiem porządną karierę klubową. Grając w Ligue 1, reprezentował barwy naprawdę mocnych zespołów, bo przecież za takie należy uznać Bordeux, z którym w 2013 roku zdobył Puchar Francji oraz Lille, z którym w sezonie 10/11 sięgnął po podwójną koronę. Zresztą pucharowy triumf z tym drugim klubem wspomina pewnie do dziś, w końcu to jego gol w 89. minucie zapewnił zwycięstwo z PSG.
Łącznie na poziomie Ligue 1 Obraniak rozegrał aż 290 meczów, w których strzelił 25 goli i zanotował 44 asysty. Takie liczby siłą rzeczy muszą robić przyzwoite wrażenie, podobnie zresztą jak to, że były reprezentant francuskiej młodzieżówki uzbierał też 29 spotkań w Lidze Europy (4 gole, 6 asyst) i 7 w Lidze Mistrzów. Ogólny obraz mocno zamazuje jednak to, jak radził sobie po odejściu z Bordeaux. Obraniak najpierw rozegrał nieudany sezon w Werderze Brema, później nie poradził sobie w Rizesporze i Maccabi Haifa, a po powrocie do ojczyzny kompletnie przepadł w drugoligowym Auxerre. Zamiast ładnego pożegnania wyszło więc odcinanie kuponów, na co aż przykro było patrzeć.
Osobną historią jest oczywiście okres, w którym Obraniaka szumnie nazywano „reprezentantem Polski”. Benhakker i Smuda uczynili z niego ważne ogniwo swoich drużyn, ale – choć była to wówczas reguła dotycząca niemal wszystkich powoływanych zawodników – francuski wynalazek w kadrze głównie zawodził. Coś tam oczywiście strzelił, czasem zanotował asystę, lecz to nie zmienia faktu, że zapamiętany zostanie nie jako podstawowy zawodnik reprezentacji z Euro 2012, ale jako farbowany lis, któremu wiecznie coś nie pasowało i który wiecznie kręcił nosem. A, no i jeszcze jako typ, któremu nie chciało się zapisać na lekcje polskiego.
Szczytem wszystkiego była rzecz jasna jego rezygnacja z gry w reprezentacji, do której doszło już za kadencji Waldemara Fornalika. W maju 2013 roku obrażony Obraniak poprosił, by nie wysyłać mu powołań dopóki nie dojdzie do zmiany na stanowisku selekcjonera. Kilka miesięcy później dodał, że jego decyzja tak naprawdę była motywowana brakiem szacunku ze strony działaczy PZPN, czego po prostu nie mógł tolerować – Oni wybrali sobie trenera takiego, jaki im pasował, a przy każdym moim przyjeździe do Polski rozpoczynała się debata na mój temat. Nie mogłem dłużej znieść tego i wypowiedzi prezesa na mój temat. W pewnym momencie stwierdziłem więc, że należy to przerwać. Nie wymagałem wiele, jedynie szacunku – mieszał w rozmowie z oficjalną stroną Bordeaux.
Z reprezentacją próbował przeprosić się dwa lata później, gdy „biało-czerwoni” pod wodzą Adama Nawałki pewnie kroczyli po awans na rozgrywane we Francji Mistrzostwa Europy, ale na szczęście wówczas nikt nie brał go na poważnie. Obraniak już wtedy był jedną nogą po drugiej stronie rzeki, drugą dostawił dziś na Twitterze pisząc, że to koniec. Dziękować nie będziemy, bo specjalnie nie mamy za co, ale życzymy powodzenia w nowej rzeczywistości.
Fot. FotoPyK