Reklama

Buchalik show i spokój na trybunach, ale kina już nie będzie

redakcja

Autor:redakcja

26 września 2018, 00:04 • 6 min czytania 29 komentarzy

W swojej długiej i słusznie kojarzonej z sukcesami historii Wisła Kraków tylko czterokrotnie triumfowała w Pucharze Polski. Klub, który swego czasu był ligowym hegemonem i na krajowym podwórku długo nie miał sobie równych, rozgrywki o drugie co do ważności w polskiej piłce zawsze traktował po macoszemu. Trochę jak przykry obowiązek, trochę jak zawody niższej kategorii, trochę jak turniej, który na dobrą sprawę nie był jej potrzebny. W końcu dla Wisły liczyło się wyłącznie  mistrzostwo, bo tylko tędy można było dostać się do Ligi Mistrzów.

Buchalik show i spokój na trybunach, ale kina już nie będzie

Dziś jednak, w erze kryzysu finansowego i organizacyjnego, „Biała Gwiazda” za zwycięstwo w Pucharze Polski oddałaby bardzo dużo. Nie dlatego, że to – jak zwykło się powtarzać – najkrótsza droga do Europy. Dlatego, że to najkrótsza droga do odzyskania choćby namiastki dawnego blasku.

Ostatnie zwycięstwo Wisły w PP to rok 2003. Słynna podwójna korona, rocznicę której na stadionie przy Reymonta uczczono w maju tego roku bezpośrednio przed pamiętnym meczem z Lechem Poznań. Poza tym? Rok 2002, 1967 i prehistoria z 1926. Do tego sześć przegranych finałów, ostatnio po karnych z Legią w 2008 roku na stadionie w Bełchatowie (!), który pamięta się głównie ze względu na kibolską zadymę.

*
W ostatnich latach walka Wisły w Pucharze Polski była… dziwna. Chociaż kolejni prezesi i trenerzy deklarowali, że wcale nie jest mniej ważny od ligi, to jednak, gdy przychodziło co do czego, wydawało się że wiślacy znów grają jakby za karę. Przykładem może być chociażby ubiegłoroczna rywalizacja z Koroną Kielce w 1/8 finału, z której Wisła odpadła, choć przez grubo ponad godzinę grała z przewagą jednego zawodnika.

Reklama

Szczytem wszystkiego, był jednak sezon 14/15 pod wodzą panującego wówczas w na Reymonta Franciszka Smudy, który na Puchar Polski – mówiąc wprost – miał wyjebane w wyjątkowo ordynarny sposób. Przed Wisłą rozpostarła się wówczas autostrada do finału, wystarczyło tylko postawić się na wyjeździe Lechowi w 1/16. Franz totalnie to jednak olał i Poznań szturmował takim oto składem: Bieszczad – Żemło, Czekaj, Gumics, Guerrier – Zając, Uryga, Dudka, Lech, Sarki – Stępiński.

A porażkę Wisły z pozycji telewidza oglądali wówczas Paweł Brożek, Arkadiusz Głowacki, Semir Stilić, Rafał Boguski czy Maciej Sadlok.

*

W tym sezonie Wisła do Pucharu Polski podeszła chyba trochę inaczej. Może nie porwała, jak w kilku wcześniejszych meczach, może mniej było w jej grze widowiskowości, którą czaruje w lidze, ale mimo wszystko widać było, że próbuje. Próbowała te rozgrywki potraktować godnie i tak samo godnie się zaprezentować. I to „Białej Gwieździe” – bez względu na wynik – bez wątpienia wyszło.

W świetle ostatnich wydarzeń wokół krakowskiego klubu największe zainteresowanie budziły oczywiście trybuny. Tam było jednak nadzwyczaj spokojnie. Choć młyn Wisły na piętnaście minut przed rozpoczęciem meczu nie prezentował się zbyt imponująco.

Reklama

IMG_2704

Kilkanaście minut później było już trochę lepiej, ale w i tak daleko do ligowych standardów.

IMG_0575

Na pozostałych trybunach też raczej nie było szału. Wiadomo, środek tygodnia…

IMG_7455

Choć akurat „Młoda Armia Białej Gwiazdy” prezentowała się godnie.

IMG_4872 2

Aha, kibice Lechii też pojawili się na stadionie Lechii.

IMG_7759

Podobnie zresztą, jak flaga „Sharksów”…

IMG_7817

… w pobliżu, której zawisł baner wspierający akcję pomocy dla zmagającej się z ciężką chorobą małej Oliwii, która walczy o postawienie swojego pierwszego kroku. Coś za co wypada pochwalić fanów krakowskiego klubu.

IMG_9995

Było też tradycyjne zaproszenie na mecz koszykarek w Eurolidze.

IMG_3060

I jeden przykry incydent.

Zaryzykuję nawet tezę, że trybuny na ostatnią aferę zareagowały lepiej niż władze Wisły. Teksty o „kulturalnym dopingu” to oczywiście banał, ale w gruncie rzeczy tak właśnie było. Bardzo przyjemne wrażenie zwłaszcza przyśpiewka, którą wiślacki gniazdowy rozpoczął śpiewane. Najpierw po cichu, a cappella…

Naprzód Wisło, naprzód TS,
Naprzód Wisło, wygraj ten mecz,
Jesteśmy tu, by wspierać cię,
U siebie czy na wyjeździe

W warunkach stadionowych, nawet przy w większości pustych trybunach, był to wręcz szept, który tylko podkręcał atmosferę. Z każdym kolejnym powtórzeniem było jednak głośnej, gdzieś w międzyczasie doszedł bęben, potem rytmiczne klaskanie i coraz głośniejszy ryk.

Zero pozdrowień dla „nieprzychylnych”, czego w sumie można się było spodziewać, zero personalnej jazdy. Po prostu doping. Wsparcie dla drużyny. Oczywiście jeśli wyłączyć instrukcje dotyczącego tego, co należy zrobić z PZPN-em po czerwonej kartce dla Ondraska i krótkie przypomnienie o nadchodzących derbach dla Cracovii.

*
Dużo lepiej – w tym wypadku od swojego rywala w walce o miejsce w bramce – zareagował też Michał Buchalik. Bramkarz Wisły w pierwszej połowie kilkukrotnie ratował skórę swoim obrońcom, w większości w sytuacjach, które można sklasyfikować co najmniej jako trudne. W drugiej pracy miał trochę mniej, kilka razy dopisało mu szczęście (poprzeczka Michalaka, rajdy Harslina), ale już w dogrywce znów się popisał, wyciągając strzał Lipskiego. Za Buchalikiem trochę na jego własne życzenie, ciągnie się łatka bramkarza feralnego, który prędzej spieprzy niż uratuje, ale solidności na pewno nie można mu odmówić. A kiedy, tak jak dzisiaj albo w meczu z Miedzią, ma swój dzień, to potrafi naprawdę dużo.

Niewykluczone, że dużo potrafi też Marko Kolar, któremu dobrze zrobiła zmiana pozycji i przesunięcie na skrzydło. Chorwat przeciwko Lechii kilka razy pokazał się z niezłej strony. Podobać mogło się zwłaszcza to, że Kolar posiada cechę na deficyt której cierpi niemal każdy piłkarz ekstraklasy – nie boi się dryblować i czasem nawet mu to wychodzi. A że nie brakuje mu też szybkości – co pokazał w akcji, po której w polu karnym wyciął go Zlatan Alomerović – to może jeszcze będą z niego ludzie.

*

Do 74. minuty wydawało się, że akcją meczu będzie przełamanie Wisły w postaci wykorzystanego wreszcie rzutu karnego. Z zadaniem, z którym wcześniej nie poradzili sobie Rafał Boguski i Maciej Sadlok, Zdenek Ondrasek uporał się w dość pewny sposób. Na kwadrans przed końcem spotkania bramkostrzelnego Czecha przyćmił jednak Paweł Brożek, który zaliczył swój drugi powrót do Wisły. Trybuny znów mogły ryknąć „Jesteś legendą, hej Broziu jesteś legendą”.

Czy Brożek będzie Wiśle Stolarczyka przydatny? Są przesłanki, które pozwalają odpowiedzieć na to pytanie twierdząco. Brożek ciągle potrafi się zastawić, urwać się rywalowi czy – jak za kadencji Dariusza Wdowczyka – wymienić piłkę z Odraskiem. Do chociażby poprawnej formy wciąż sporo mu brakuje, ale jako uzupełnienie Paweł będzie idealny.

*

Ale powrót Brożka wbrew pozorom nie jest dla Wisły najważniejszy. Dużo większą wagę ma to, że Wisła znów odpadła z Pucharu Polski zanim rywalizacja o to trofeum na dobre się rozpoczęła. Tym razem w okolicznościach wyjątkowo ciężkich do zaakceptowania, po karnych, w których Lechia była bezbłędna. Winowajcą został Maciej Sadlok, który chyba powinien już dać sobie spokój z wykonywaniem jedenastek, ale ciężko oprzeć się wrażeniu, że… na kogoś po prostu musiało trafić. Wiśle w Pucharze Polski sprzyja bowiem zezowate szczęście.

W krakowskim powietrzu uczucie niedosytu będzie unosiło się jeszcze długo, bo Lechię na pewno dało się dziś ograć. Może gdańszczanie byli trochę lepsi, może stworzyli sobie więcej dobrych sytuacji, ale różnica była naprawdę niewielka. Kolejną rundę “Biała Gwiazda” bez wątpienia miała w swoim zasięgu, ale pucharowa klątwa znów wiślaków zadusiła. W tym sezonie na Reymonta kina już nie będzie.

KAROL BOCHENEK

 Fot. 400mm.pl/Jakub Gruca

Najnowsze

Komentarze

29 komentarzy

Loading...