Mundial niby powinien nas nauczyć, że do futbolu reprezentacyjnego należy podchodzić z dystansem w kontekście piękna gry. No ale jak tu nie mieć wysokich wymagań, kiedy Francuzi mają mierzyć się z Niemcami? Nie da się inaczej! Dlatego przez 45 minut byliśmy zawiedzeni, wszak mieliśmy wrażenie, że przez ten czas oglądaliśmy przywróconą na antenę Wieczorynkę. No ale już druga część spotkania usatysfakcjonowała nas niczym dobre kino akcji.
Od czego na początku bolały nas zęby to to, iż obie ekipy popełniały sporo błędów w wyprowadzaniu piłki, wychodzenia do ataku. Wernerowi na przykład uciekła piłka na aut, bo za daleko ją sobie wypuścił, wcześniej Matuidi niecelnie podawał Griezmannowi w dość prostej sytuacji. Muellerowi zaś futbolówka prześlizgnęła się po bucie, gdy chciał ją przyjąć. Jeszcze innym razem Kante oraz Matuidi nie wiedzieli jak rozegrać akcję, klepali między sobą, by po chwili zanotować groźną stratę… Podobnych klopsów moglibyśmy wypisać tu ze dwa razy więcej, a każdy z nich sprawiał, że kompletnie brakowało w tym meczu płynności.
Joachim Loew przyznawał przed meczem, iż jego zespół nie będzie już chciał dominować za wszelką cenę. – Z Francją to niemożliwe, by mieć 70% posiadania – zauważał zresztą. I faktycznie od pierwszego gwizdka Die Mannschaft próbowali przedostawać się do wrogiej szesnastki za pomocą prostych środków. Szybkie przenoszenie piłki pomiędzy strefami, długie przerzuty do wolnych kolegów na drugiej flance, do tego próby wrzucania futbolówki za kołnierz obrońców. Wszystko to było na porządku dziennym. I jeśli już Niemcy jakkolwiek zagrażali Areoli, to właśnie po akcjach, które miały swe źródła w tego typu elementach zaskoczenia i przyspieszenia.
Co się może w pierwszej połowie u Niemców podobać i czego nie było na mundialu, to dobre zabezpieczenie przed kontratakami. Zdecydowana większość przerwana w zalążku, jeszcze na połowie Francuzów.
— Michał Trela (@MichalTrelaBlog) 6 września 2018
Niestety, z drużyną Didiera Deschampsa było dziś jeszcze gorzej. Właściwie trudno przypomnieć sobie jakąkolwiek składną akcję tej ekipy. Całkiem niezła była ta, gdy głową uderzał Giroud i Neuer z kłopotami ten strzał obronił – wówczas Francuzi zanotowali zresztą jedyne otwierające podanie w pierwszej połowie! Poza tym… Kaszanka, choć to nie Liga Mistrzów. Strzał Mbappe z wolnego również był łatwiejszy dla bramkarza Bayernu, niż mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka. Gwiazdor PSG dziś chyba najbardziej chciał, gdy parę razy bujnął po prawym skrzydle, jednak już wszystkie jego efektowne podania piętką czy zwody nie przynosiły nic konkretnego. Ok, fajnie się to oglądało – i tylko tyle.
W przerwie Deschamps chyba wyciągnął pożyczoną od Fergusona suszarkę, wszak – choć nadal brakowało im sporo dokładności – to jednak zaczęli atakować z większym animuszem, przekonaniem, intensywnością. Szczególnie podejścia Pavarda pod przeciwne pole karne mogły się podobać, bo zawsze, kiedy koledzy korzystali z jego usług, robiło się groźnie. Neuera testował też Griezmann i to nie tylko na zasadzie, czy aby chłop nie śpi. Tuż po przerwie z prawej strony, oraz koło 60. minuty, gdy z dystansu próbował załadować mu istną rakietę.
Najważniejsze jednak, iż po przerwie gospodarze też regularnie się odgryzali, kąsali dużo częściej. Przede wszystkim objawił się Reus, który dotychczas cierpiał na dziewiątce. Zawodnik Borussii Dortmund przy dość głęboko grającej obronie Francji został w pełni stłamszony. W zasadzie gdybyśmy przed meczem nie sprawdzili składów, nawet nie wpadlibyśmy na to, że był na boisku od początku. Bo pokazał się dopiero po godzinie gdy, kiedy próbował wcisnąć Areoli “rogalika”. Niedługo potem z kolei wziął na siebie paru rywali i pomknął z kontrą. Ach, gdyby Mueller lepiej sobie przyjął futbolówkę na koniec akcji, po dograniu Hummelsa… Piękne byłoby to trafienia. A tak spektakularnie interweniował za chwilę Areola, broniąc potężną dobitkę stopera Bayernu. Dwie minuty później znów wyszedł zwycięsko z pojedynku z Hummelsem, kiedy ten uderzał głową po rożnym. Jak na debiutanta – golkiper PSG zaliczył dziś spektakularny występ. Swoim partnerom z obrony powinien natomiast podziękować za regularne chłodzenie głowy Timo Wenera, który na lewym skrzydle szarżował co chwilę, a to samemu biorąc futbolówkę i holując ją lub dryblując, a to kiedy w uliczkę wypuszczali go pomocnicy Die Mannschaft.
Tylko ta cholerna skuteczność… Nie będziemy kłamać – czujemy niedosyt, bo kilka akcji miało potencjał na efektowne zakończenie, jednak zawsze coś stawało jednym lub drugim na drodze do trafienia. Bramkarze – to wiadomo, lecz też niedokładność w kluczowych dograniach lub niecelność strzałów również nieco irytowały.
Joachim Loew powinien być jednak zadowolony z ostatecznego rezultatu meczu, ponieważ pokazał on, iż wcale nie musi burzyć całego ładu i budować reprezentacji od nowa. Ten zespół wciąż jest głodny i przede wszystkim ma duże możliwości, więc raczej dopływ świeżej krwi jest tu potrzebny, a nie upływ w krwawej rewolucji. Zwłaszcza, że przecież niemiecki selekcjoner postawił dziś na znane mu dobrze nazwiska.
Tylko ten Rudiger na lewej obronie… Momentami wyglądało to wręcz karykaturalnie. Wyobraźcie sobie na przykład Tomasza Oświecinskiego tańczącego „Jezioro łabędzie” – mniej więcej tyle miał w sobie gracji zawodnik Chelsea na obcej mu pozycji.
No ale powiedzmy, że i takie akcenty humorystyczne są czasem w piłce potrzebne. Szkoda tylko, że upiekło mu się przy okazji masakry na szyi Pavarda…
Niemcy 0:0 Francja
Fot. NewsPix.pl