Reklama

Przykry powrót Parmy, bezbarwny debiut Teo… Nudnawy wieczór z Serie A

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

20 sierpnia 2018, 00:15 • 8 min czytania 5 komentarzy

Nie rozpieszczały nas dzisiaj mecze włoskiej ekstraklasy. Rozstrzygnięciom w Serie A z kilku powodów przyglądaliśmy się z dużym zainteresowaniem. Pierwszym powodem jest oczywiście zatrzęsienie Polaków w tej lidze, ale to przecież nie wszystko, co w calcio intrygujące. Do najwyższej klasy rozgrywkowej w niesłychanych okolicznościach powróciła Parma, sezon wznowili również piłkarze Romy, czyli półfinalisty Ligi Mistrzów. Zapowiadało się naprawdę nieźle.

Przykry powrót Parmy, bezbarwny debiut Teo… Nudnawy wieczór z Serie A

Wyszło niebyt ciekawie, choć goli nie zabrakło.

Na danie główne zaserwowano nam starcie Torino z Romą. Zaczęło się od obrazka tak na wskroś włoskiego, że od razu ucieszyła się człowiekowi micha. W tunelu prowadzącym na murawę wyściskali się i podowcipkowali weterani z obu zespołów. Daniele De Rossi i Salvatore Sirigu. Razem wnieśli na boisko 66 lat życiowego doświadczenia i – zwłaszcza po tym pierwszym jegomościu – było widać nadszarpnięcie zębem czasu.

Legendarny defensywny pomocnik to już chyba nie jest zawodnik, który wytrzyma grę na kilku frontach w wymiarze dziewięćdziesięciu minut. Zdaje sobie z tego sprawę Monchi, dyrektor sportowy rzymian, dlatego zainstalował w drużynie tak wiele opcji jeżeli chodzi o zestawienie środka pola. Dzisiaj zadebiutował Javier Pastore, pojawił się na murawie Bryan Cristante. A jest jeszcze w odwodzie choćby Steven Nzoni, w tej chwili kontuzjowany.

Pewnie to właśnie Francuz będzie stanowił alternatywę dla kapitana zespołu. Były reprezentant Włoch w okolicach 70 minuty wyglądał na człowieka, który dopiero co machnął potrójnego Ironmana. Podleciał tylko do wodopoju, oblał się od stóp do głów i dociągnął do końca spotkania na ambicji i doświadczeniu, wygrywając jeszcze kilka istotnych pojedynków w okolicach szesnastki i wewnątrz pola karnego.

Reklama

Liga włoska to rozgrywki weteranów, więc De Rossi łatwo miejsca w wyjściowej jedenastce się oczywiście nie zrzeknie. To wciąż określona piłkarska klasa. Klasa, której dzisiaj nie potwierdził wspomniany Pastore. Jego powrót do  Serie A wypadł bardzo blado. Co innego w przypadku Justina Kluiverta. Mniej sławny syn bardziej sławnego ojca pojawił się na murawie dopiero w końcówce starcia, ale to mu wystarczyło, żeby przedstawić krótką, acz treściwą zajawkę swojego wielkiego potencjału.

Będą mieli z niego w Rzymie pożytek. Ma chłopak luz, kiwkę, fantazję. No i dograł kluczową asystę.

Ostatecznie to po jego podaniu o wyniku przesądził Edin Dzeko. Chciałoby się napisać „niezawodny Dzeko”, lecz akurat w tym meczu Bośniak kilka razy zawiódł na całej linii. Nie grał wielkiego spotkania, podobnie jak cała drużyna Romy. Jednak tak rasowy snajper ma po prostu do dyspozycji kilka atutów, z których może skorzystać niezależnie od ogólnej dyspozycji. Może szwankowało przyjęcie piłki, może nie wychodziły rozegrania przed szesnastką, może pokracznie wyglądały próby dryblingu.

Ale złożyć się do uderzenie Dzeko akurat potrafi jak mało kto. Pokonał Sirigu z piekielnie trudnej piłki. Jakieś 99% procent napastników na świecie w ogóle by nie dała rady po takim dośrodkowaniu oddać jakiegokolwiek strzału, a snajper Romy jeszcze ulokował futbolówkę w sieci. Co tu będziemy długo dyskutować, to jest po prostu dużego kalibru piłkarz. Im starszy, tym bardziej imponuje.

Andrea Belotti mógł tylko z zazdrością patrzeć na wyczyny swojego rywala w wyścigu o tytuł Capocannoniere. Kapitan Torino nieźle wszedł w mecz, ale jemu skuteczności zabrakło. Podobnie jak całej drużynie, która w pewnym momencie naprawdę stłamsiła rzymian. Przede wszystkim za sprawą dynamicznego, wszędobylskiego Falque. Padła nawet bramka dla gospodarzy, ale po wyjątkowo przeciągniętej analizie została ona anulowana przez VAR. Kibice Torino zamilkli jakby ich nagle ktoś zbiorowo zakneblował, gdy tylko ujrzeli wymowny gest arbitra, rysującego w powietrzu telewizorek. Zaś sympatycy Romy ryknęli tak euforycznie, że chyba nawet zwycięska bramka ich później aż tak nie uradowała.

Zasadniczo – mecz na remis, lecz podopieczni Eusebio Di Francesco notują cenne trzy punkty. Co nie zmienia faktu, że szkoleniowiec Romy ma pełne ręce roboty. Kilka niepewnych interwencji zanotował Robin Olsen (kiedy rywale go rozgrzali było już o wiele lepiej), w środku pola przeciętnie wypadł Pastore, a wręcz słabiutko zaprezentował się Strootman. Trochę niepotrzebnej elektryki zafundował kolegom Fazio we własnym polu karnym. Jest w czym dłubać, jest co poprawiać.

Reklama

Z kolei Walter Mazzarri, choć skończył na trybunach (awantura wokół niektórych sędziowski decyzji jest zresztą kontynuowana w mediach) i bez punktów w garści, może podnieść uszy do góry. Torino na pewno nie ustępowało w tym spotkaniu Romie i miało przebłyski naprawdę składnej, efektownej gry. Szkoda jednak, że z obu stron na przebłyskach się skończyło. Widać mimo wszystko, że w przypadku wielu piłkarzy forma wciąż wakacyjna.

Torino 0:1 AS Roma

89′ (0:1) Edin Dzeko

*

Na drugą nóżkę przyjęliśmy starcie Parmy z Udinese. Niestety, ale chyba za powrotem Krzyżowców do Serie A bardziej się stęsknili postronni kibice i komentatorzy stacji Eleven niż sami mieszkańcy miasta. Frekwencja na Stadio Ennio Tardini naprawdę nie zrobiła na nas wielkiego wrażenia, doping również nie rozerwał bębenków w uszach.

Atmosfera zatem niespecjalna, poziom meczu natomiast żywcem wyjęty z realiów Serie B. Żeby nie posunąć się dalej. Jeżeli chodzi o beniaminka, który dysponuje nieprzeciętną historią, ale – niestety – jak najbardziej przeciętną kadrą, byłoby to jeszcze zrozumiałe. Trudno natomiast znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie dziadowskiej postawy Udinese. Spadek tego klubu wydaje się być kwestią czasu. Teoretycznie gra tam paru gości wartych niezłe pieniądze, ale weźmy choćby takiego Rolando Mandragorę…

Jeżeli ten ananas naprawdę poszedł za 20 dużych baniek, to we Włoszech chyba funkcjonuje jakiś inny waluty niż w reszcie świata.

Do przerwy goście przeprowadzili w porywach pół składnej akcji. Gospodarze? Również totalna siermięga, ale jednak trochę pomysłu na grę dało się z tej kopaniny wydestylować. Udało się zresztą Parmie wyjść na prowadzenie za sprawą Roberto Inglese. Chłopak, który nie potrafi wywalczyć sobie nawet roli jokera w drużynie Napoli już na starcie sezonu przypomniał o swoich niebagatelnych zdolnościach, które zdarzało mu się demonstrować na wypożyczeniu do Chievo.

Podobno wciąż nie znalazł się odpowiedni korkociąg, zdolny wydostać Williama Troos-Ekonga z płyty boiska. Jakby tego było mało, w drugiej części gry gospodarze szybko dorzucili drugiego gola, po serii błędów i nieporozumień w defensywie Udine. Zwycięstwo właściwie klepnięte? Nic bardziej mylnego. Przy stanie 2:0 dla Parmy, zaczęły się na boisku wyprawiać rzeczy niestworzone.

Najpierw pojawił się na murawie Łukasz Teodorczyk. No dobra, to jeszcze nic niezwykłego.

Trzy minuty później defensor Parmy sprokurował kretyński rzut karny po bezmyślnym zagraniu ręką (bystre oko VAR-u) i padła wyrównująca bramka.

Następnie Udinese zaczęło nawet całkiem przyzwoicie grać w piłkę (!) i momentalnie walnęło Parmie gola na 2:2, zupełnie psując gospodarzom szampańskie nastroje z okazji powrotu do elity. Jasne, że z punktu widzenia beniaminka cenny jest każdy punkt, jednak tak dysponowane Udinese to akurat rywal tego kalibru, że nie wypada mu podawać tlenu przy bezpiecznym prowadzeniu. Trzeba go zadusić trzecim golem i po prostu beztrosko świętować.

Drużyna Gialloblu zapłaciła chyba to słynne frycowe, super-korzystny wynik trochę im poplątał nogi i odebrał zdrowy rozsądek. Bardziej doświadczeni przeciwnicy skrzętnie z tej sytuacji skorzystali i wyrwali punkcik, który im się z przebiegu całego spotkania zupełnie nie należał. Trudno w tym się doszukiwać jakiegoś daleko idącego związku z pojawieniem się na murawie Łukasza Teodorczyka.

Szczerze mówiąc, Teo zaliczył totalnie bezpłciowy debiut. Wygrał główkę, w sumie dorobił się bodaj pięciu kontaktów z piłką. No naprawdę trudno coś więcej na jego temat powiedzieć. Zadebiutował, kropka.

Parma 2:2 Udinese

43′ (1:0) Roberto Inglese

59′ (2:0) Antonino Barilla

65′ (2:1) Rodrigo De Paul

69′ (2:2) Seko Fofana

*

Jeżeli chodzi o pozostałych reprezentantów biało-czerwonych barw, wiodło im się ze zmiennym szczęściem. Zwycięstwo i czyste konto zanotowało Spal z Thiago Cionkiem w wyjściowej jedenastce. Udało im się pokonać Bolognę na wyjeździe, po cudownej bramce z dystansu autorstwa Jasmina Kurtica. Ten gol to zdecydowanie ozdoba tego dość ponurego wieczoru z włoską piłką. Absolutnie przepiękne trafienie, przy którym były bramkarz Romy nie miał szans na skuteczną interwencję.

Cionek i Skorupski generalnie spisali się nieźle. Ten pierwszy czyścił ofensywne zapędy Rodrigo Palacio bez większych problemów, a w samej końcowe ruszył nawet z groźną kontrą, którą faulem taktycznym przerwał Adam Nagy i wyleciał z boiska. Z kolei golkiper Rossoblu długo był bezrobotny, ale jak już rywale zaczęli go niepokoić, to stawał na wysokości zadania.

Tylko ten piekielny Kurtić. To było naprawdę nie do wyciągnięcia.

Na murawie nie pojawił się z kolei Michał Marcjanik, a jego Empoli pokonało Cagliari. Skończyło się 2:0 dla gospodarzy ze Stadio Carlo Castellani, choć przewagę w statystykach miała drużyna przyjezdnych.

Warto jeszcze odnotować wpadkę Interu na starcie sezonu, choć akurat porażka z Sassuolo to żadna nowina dla tego zespołu. Od 2015 roku mediolańczycy pokonali Neroverdich tylko raz, a przepierniczyli z nimi w tym czasie aż ośmiokrotnie. Czwartego gola załadował im w rzeczonym okresie Domenico Berardi, trzeciego z jedenastu metrów. Cóż, egzekwować karne też trzeba umieć.

Starcie było tym ciekawsze, że dla Interu zagrał Matteo Politano, jeden z najważniejszych elementów ofensywnej układanki Sassuolo w zeszłym sezonie. Jednak nawet podebranie tak ważnego zawodnika nie pomogło podopiecznym Luciano Spallettiego w odczarowaniu rywalizacji z niebiesko-czarnymi. Joao Miranda zmalował karnego, wspomniany Berardi się rzecz jasna nie pomylił.

Nie ma co jednak wyciągać daleko idących wniosków z marnej postawy Interu. Zabrakło kilku kluczowych zawodników. Zresztą – z Sassuolo to oni chyba po prostu nigdy nie wygrają. I pomyśleć, że zanim rozpoczęła się ta fatalna passa, dwukrotnie pokonali niesfornych rywali 7:0. Cóż, taki urok i niezwykłość calcio.

Bologna 0:1 Spal

71′ (0:1) Jasmin Kurtic

Empoli 2:0 Cagliari

14′ (1:0) Rade Krunic

52′ (2:0) Francesco Caputo

Sassuolo 1:0 Inter

27′ (1:0) Domenico Berardi

fot. Newspix.pl

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Weszło

Komentarze

5 komentarzy

Loading...