Reklama

Fury wygrywa, ale nie porywa

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

18 sierpnia 2018, 23:33 • 4 min czytania 3 komentarze

Od dawna zastanawialiśmy się, jak można mieć w karcie gali walkę Tysona Fury’ego i nie zrobić z niej starcia wieczoru. Gdzieś w połowie pojedynku zaczęliśmy kumać, że organizatorzy chyba wiedzieli, co robią. Było to mniej więcej po piętnastym ziewnięciu. Bo jak bardzo nie cenilibyśmy Gypsy Kinga, tak ta walka była po prostu nudna, a w pewnym momencie najciekawszym wydarzeniem stało się rozrzucanie peleryn za ringiem. 

Fury wygrywa, ale nie porywa

Wiadomo, że powrót Brytyjczyka do ringu był jednym z najważniejszych wydarzeń tego roku. Ale już walka z Seferem Seferim pokazała nam, że nie powinniśmy za wiele oczekiwać od jego pojedynków. Przynajmniej tych, które nie niosą za sobą żadnej wartości, poza obroną tytułu niepokonanego. Co prawda po starciu z Macedończykiem mówił: „Mogłem go znokautować wcześniej, ale co by mi to dało?”, twierdząc, że potrzebuje po prostu rund, jednak mistrz powinien prezentować jakiś poziom. Fury po powrocie na razie tego nie zrobił.

I tak, wiemy, że on zawsze przynudzał. Ale przynajmniej potrafił nokautować rywali.

Reklama

Po starciu z Seferim powiedział jeszcze jedną, ważną rzecz. Że nie chce małych. Jakkolwiek by to nie brzmiało, chodziło o to, że Anthony Joshua i Deontay Wilder mają całkiem słuszny wzrost i zasięg ramion. Jak na wagę ciężką przystało. Choć, zaznaczmy, i tak mniejszy niż ma w swoim posiadaniu Fury. A co do samego żądania – Tyson chce, Tyson dostaje. Francesco Pianetę. Boksera niezłego, idealnego na przetestowanie swoich sił.

Włoch to były mistrz Unii Europejskiej. Ci, którzy boks śledzą uważnie od co najmniej 10 lat, mogą kojarzyć go z walki z Albertem Sosnowskim. Polak był pierwszym, który starcia z Pianetą nie przegrał. Ale i nie wygrał, bo wszystko zakończyło się remisem, a Włoch z czasem wyrobił sobie ringową markę na tyle, że… starł się w ringu z Władimirem Kliczką. Efektu możecie się domyślić – Ukrainiec wygrał przez techniczny nokaut, a Pianeta w kolejnych latach wrócił do boksowania na dobrym, ale nie mistrzowskim poziomie. Przynajmniej w skali światowej. Przed dzisiejszą walką na koncie miał już cztery porażki, z czego trzy przed czasem.

Scenariusz na dziś był jasny – miał dołożyć do tego piątą. Być może przez nokaut. Nikt nie wierzył, że ma jakiekolwiek szanse, nawet jeśli Fury wciąż jest w fazie przygotowań po dłuuuuuuuuuuuuuugiej przerwie. Nie oczekiwaliśmy cudów, ale nie oczekiwaliśmy też, że niemal zaśniemy przed telewizorami. I żeby była jasnosć: do Włocha nie mamy żadnych pretensji. Bo to nie on miał robić show, tylko jego rywal.

Jasne, dla taktycznych freaków pewnie była to całkiem interesująca walka. Fury dużo mieszał – raz skracał dystans, raz się znów oddalał (a ze swoim zasięgiem może to robić bez problemu), raz przyspieszał, raz zwalniał i czekał na ataki rywala. Czasem napierał, czasem się cofał. Raz nawet walnął Włocha poniżej pasa. Choć nie jesteśmy pewni, czy był to element taktyki. Chyba że Fury akurat potrzebował przerwy. Ale to byłoby dziwne, zważywszy na to, że… cała walka toczyła się mniej więcej w takim tempie, że trudno było dostrzec jakiekolwiek rożnice, gdy obaj pięściarze stanęli w narożnikach. Serio.

Reklama

Siedzący przy ringu Deontay Wilder nie mógłby być spokojniejszy. Jeśli Fury spróbuje tak zawalczyć z nim, to zaliczy pierwszą porażkę w karierze. Jasne, dwie walki po przerwie kontrolował znakomicie, ale pozytywnego wrażenia nie wywarł. To byli rywale, których w dawnych czasach rozniósłby pewnie bez problemu. Teraz męczył się z nimi i, przy okazji, męczył nas. To ten moment, w którym zaczynamy się obawiać, że najciekawszym elementem walki z Wilderem, będzie… show rozkręcane przed nią.

Trzymamy kciuki za Fury’ego. Taki gość jest cholernie potrzebny wadze ciężkiej. Wiele przeszedł, wiele wciąż przed nim. Kontrakty na miliony, walki o pasy, rywale o najbardziej znanych nazwiskach na świecie. Zasługuje na to, jasne. Ale jeśli dalej będzie boksować w taki sposób, to pozostanie nam się zastanowić, czy przed jego walkami nie powinniśmy wypić mocnej kawy i poprawić wszystko energetykiem.

Fot. NewsPix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

3 komentarze

Loading...