W Lechu Poznań nie zdążyli się jeszcze nacieszyć transferem Joao Amarala, a wokół piłkarza wybuchła już pierwsza afera. Oczywiście zamieszanie nie dotyczy dopiero zaczynającej się przygody Portugalczyka w ekstraklasie, ale ogólnie wygląda całkiem poważnie. Jak zawsze, gdy chodzi o podejrzane transfery i machlojki finansowe.
W przypadku Amarala wątpliwości portugalskiej prokuratury wzbudziły jego przenosiny z Vitorii Setubal do Benfiki. Po pierwsze dlatego, że kluby warunki transferu ustaliły cichaczem i zapewne przez pomyłkę zapomniały poinformować, że piłkarz najpierw został sprzedany, a następnie wypożyczony do Vitorii, czyli tego samego klubu, z którego wzięli go lizbończycy. Po drugie, ze względu na fakt, że w 29. kolejce poprzedniego sezonu Amaral nie zagrał przeciw Benfice. To było jedyne z 34 ligowych spotkań, w którym Amaral nie wziął udziału i choć oficjalnie tłumaczono to kontuzją, dziś podejrzewa się, że to był po prostu jeden z zapisów niejawnej umowy transferowej.
Główni rywale lizbończyków w ligowej walce, m.in. z Porto, uważają to za wykorzystywanie finansowej słabości przeciwników, by ułatwić sobie z nimi mecze. Niektórzy idą krok dalej, sugerując nawet, że w komplecie z absencją Amarala w bezpośrednim spotkaniu, Benfica zakupiła sobie ligowe punkty. – Z prawnego punktu widzenia takie działanie nie jest nielegalne, ale w ten sposób wstrzymywany jest rozwój portugalskiej piłki. Jeśli chcemy to zmienić, musimy zdjąć cenzurę z podobnych zachowań, zaostrzyć przepisy finansowe oraz stworzyć między większymi i mniejszymi klubami relacje oparte na zależności. To oczywiste, że obecnie Benfica wykorzystuje słabość innych zespołów, a tego nie możemy akceptować – mówił na łamach “A Boli” Francisco Marques, dyrektor FC Porto ds. komunikacji.
Oddelegowani do sprawy śledczy mają ustalić, czy na linii Lizbona-Setubal faktycznie doszło do zakulisowych ustaleń, w wyniku których punkty za bezpośrednie starcie rozdano nie na boisku, lecz pod stołem. Sam transfer też budzi jednak ich spore zainteresowanie. Oczywiście transakcje polegające na kupieniu danego zawodnika i natychmiastowym wypożyczeniu go do klubu, któremu chwilę wcześniej zapłacono za jego kartę zawodniczą, to w gruncie rzeczy dość częsta praktyka. W przypadku nowego zawodnika Lecha chodziło jednak o inny schemat. W przeciwnym wypadku Benfica i Vitoria o kulisach transferu poinformowałyby zapewne od razu, a nie raptem trzy tygodnie przed opchnięciem Portugalczyka “Kolejorzowi”. Wcześniej o tym, że piłkarz należy do Benfiki, nie wiedział prawie nikt
Pierwsze informacje o podejrzanych układach między klubami i bardzo dziwnym transferze Amarala w maju podała gazeta „A Bola”. Dziennikarzom udało się ustalić, że piłkarz podpisał z Benficą trzyletni kontrakt, a władze portugalskiego giganta na konto Vitorii Setubal przelały sześćset tysięcy euro. O jeszcze dłuższej, bo aż czteroletniej umowie pisał z kolei „Record”, powołując się na słowa Fernando Oliviery, który przyznał, że do sprzedaży Amarala doszło właśnie dwanaście miesięcy temu. – Zgodziłem się go sprzedać latem 2017 roku. Dzięki pieniądzom z tego transferu Vitoria mogła być spokojna o licencję – mówił były prezydent Vitorii.
Pracujący nad sprawą prokuratorzy nie ukrywają, że głównym przedmiotem ich zainteresowania jest właśnie zatajenie transferu, absencja Amarala w meczu z Benficą i sposób, w jaki władze klubu traktują znacznie uboższych ligowych rywali. Chodzi oczywiście o skupowanie zawodników za stosunkowo niewielkie pieniądze, a następnie ułatwianie sobie gry poprzez odpowiednie zapisy przy umowie zwrotnego wypożyczenia. Inna sprawa, że pozostali portugalscy mocarze wcale nie są w tej materii lepsi.
João Amaral is another signing in the bracket of Zé Manuel to Porto/Héldon to Sporting. They’re signed after performing decently with smaller Portuguese clubs, but aren’t expected to make an impact at the buying club.
The clubs ship them out on loan and hope for a future payday. pic.twitter.com/Ycnq6pk6Hx
— Jan Fredrik Hagen (@PortuBall) 29 maja 2018
Jaki finał będzie mieć afera z Amaralem w roli głównej? Jak informuje „Fakt”, Benfica niemal na pewno nie uniknie kary. Najprawdopodobniej oberwie także piłkarz, który będzie musiał zapłacić za podejrzane gierki agenta. Spokojnie mogą spać za to w Lechu, choć władze poznańskiego klubu wolałyby zapewne, aby sprawa wyjaśniła się jak najszybciej. Tak, aby Amaral mógł koncentrować się wyłącznie na grze, a nie z obawą czekać na wezwanie do sądu.
Fot. Newspix.pl