Długo można było Belgom dokuczać, że ich złote pokolenie widziało złoto tylko wtedy, gdy odpakowywało czekoladowe medale z papierków. Najpierw gwiazdorzy dostali po głowie od Argentyńczyków na mundialu w Brazylii, kiedy ulegli przyszłym wicemistrzom świata bez większej historii, potem skompromitowali się z Walią na Euro. 1:3 z tak przeciętnym rywalem, katastrofa. Jednak te mistrzostwa wyszły Czerwonym Diabłom już naprawdę dobrze i dziś stają przed szansą, by wymierzyć krytykom solidnego kuksańca.
Co bowiem znaczyłby medal mundialu dla Belgów? Ano znaczyłby całkiem sporo, bo ci na podium nigdy nie stali, najbliżej krążków byli w 1986 roku, kiedy jednak musieli zadowolić się czwartym miejscem. Ewentualny brąz dla ekipy Martineza nie byłby wydarzeniem równie małym co poranny spacer po bułki, ale sytuacją bez precedensu, konieczną do odnotowania i – a jakże – świętowania.
Trzeba też przyznać, że ta reprezentacja mogła się na tym turnieju naprawdę podobać. Pamiętamy ją z poprzednich mistrzostw bardziej jako zbieraninę indywidualności, nie zaś drużynę z prawdziwego zdarzenia, tutaj sprawy miały się inaczej. Dowodem niech będzie choćby starcie z Japonią: mamy nieodparte wrażenie, że stara Belgia po dwóch ciosach zwiesiłaby głowy i sprawdzała, o której odprawa na samolot do domu. Ale nowa, lepsza Belgia wzięła się w garść i potrafiła zlać Japończyków bez konieczności przedłużania spotkania o dogrywkę. A wcześniej Czerwonym Diabłom słabo szedł mecz z Panamą i tam też nie było mowy o rezygnacji, tylko ciśnienie na bramki trwało cały czas, co ostatecznie przyniosło satysfakcjonujący wynik.
Z zazdrością przychodziło nam obserwować, jak 3-4-3 w wykonaniu Belgów działa płynnie i sprawnie, jak ich RL9 przewyższa naszego RL9 na tym turnieju o co najmniej dwie półki. Podziwialiśmy Hazarda, który potrafił wrzucić na koszmarną karuzelę Pavarda, docenialiśmy Januzaja, który w przedziwnym meczu z Anglią pokazał jaja i walnął nieoczywistą bramkę. Być może ten traf kosztował Belgów finał, bo w drugiej połówce drabinki to oni byliby faworytami, zdecydowanie. Ale ten brak kalkulacji kupił nas – i nie tylko nas. Tak, Belgia z pewnością będzie wspominana jako bohater pozytywny tego mundialu.
I nie mamy większych wątpliwości, że dziś mocno powalczy o ten medal. Z jednej strony przewidywane są zmiany w składzie, z drugiej – dla wielu zawodników to już pewnie ostatni mundialowy akord w życiu. Vertonghen na kolejnym mundialu miałby 35 lat, Alderweireld 33, Kompany 36, Mertens 35, Fellaini 34. Część z nich odpadnie, nie dociągnie do katarskiej wyprawy, więc z pewnością chciałaby mieć w swojej galerii choćby ten brązowy krążek. Piekielnie chciałby go mieć u siebie również sam trener, przyznajmy, niedoceniany. W Anglii wykręcał wyniki solidne, ale nie ocierał się o oceny jeszcze bardziej pozytywne, więc jego zatrudnienie w takim gwiazdozbiorze brano za spore ryzyko. Jednak Martinez udowodnił, że na swojej robocie zna się naprawdę dobrze i niewątpliwie wzmocnił sobie nazwisko. A zaraz może przejść do historii.
Nie da się ukryć, że widzimy w Belgach faworytów. Oni pokazali na tym mundialu coś ekstra, bramka na 3:2 z Japonią była jedną z najpiękniejszych na turnieju, do tego dochodzi triumf nad piekielnie mocną Brazylią. Anglia? Fart w ułożeniu drabinki, stałe fragmenty gry, styl ocierający się wręcz o prymitywizm. Jeśli Czerwone Diabły nagle nie zatrzymają się z drogi, którą obrali wraz z Martinezem, przejadą się po Synach Albionu. Był ten mundial nieprzewidywalny, ale na koniec powinien docenić tych naprawdę najlepszych.
Fot. Newspix