Zaczęło się pod Placem Czerwonym. Chorwatów słychać z daleka. Reagują tak euforycznie, jakby ktoś jeszcze raz pokazywał im karnego Rakiticia z Rosją. Ba! Tak, jakby widzieli go po raz pierwszy. Powód? Rozwinięcie sektorówki, którą postanowili pochwalić się już kilka godzin przed meczem. Dookoła mnóstwo Bobanów, Sukerów, Mandżukiciów, Perisiciów, trafia się nawet Eduardo. Dzień wcześniej słyszałem, że Moskwę zdobędą podnieceni wynikami Anglicy. Pierwsze wrażenie – chyba pomylili samoloty.
Nie ma wątpliwości, 1-0 dla Chorwatów.
Plac Czerwony. Kolejna koszulka z chorwacką szachownicą. Kto tym razem? Na plecach numer 12. Putin. Szybko można ustalić, że to miejscowy, ale niech posłuży za symbol. Rosjanie są za Chorwatami, z którymi odpadli w ćwierćfinale. No, za wszystkimi poza Domagojem Vidą, którego już na stadionie przy każdym kontakcie z piłką wygwizdują. Ale na razie połączone siły gospodarzy i gości z Bałkanów opanowują przestrzeń nieopodal Kremla. Gdzieniegdzie słychać „It’s coming home”, ale tak nieśmiałe, że ginie wśród krzyków chorwackich gardeł.
2-0. Pamiętajmy tylko, że to szalenie niebezpieczny wynik.
Ulica Nikolskaya, która w trakcie mundialu widziała już tyle, że jej wspomnienia byłyby bestsellerem. Goście z Wysp jednak wsiedli na właściwy pokład. To tu urządzili swoją bazę, Chorwatom oddając może dwa bary. Są starannie porozwieszane flagi, są twarze jakby żywcem wyjęte z filmu Green Street Hooligans i nie mam tu na myśli Charliego Hunnama. Ktoś próbuje wdrapać się na latarnię, by zarzucić wiadomą nutę, ale daje za wygraną. To znaczy jeśli chodzi o umiejętności wspinaczkowe, bo TA przyśpiewka oczywiście wybrzmiewa. Na szczęście pojawia się też “Hey Jude” i uwierzcie – przy takiej monotematyczności tekst: “Na na na na na na na, na na na na” brzmi jak szczyt wyrafinowania.
Jest kontakt! 2-1.
Pierwsza linia moskiewskiego metra zmierzająca w kierunku Łużników. Ruchomymi schodami jedzie się tu tyle, że jest czas, by się znudzić. Ale nie tym razem. Angole pukają w co popadnie, Angole skaczą, Angole świetnie się bawią, gdy tłum wylewa się z wagonów. No nie zgadniecie w rytm jakiej melodii. Wśród casualowych strojów wybijają się goście w kamizelkach – nie ma co, Southgate odcisnął swoją pieczątkę na tym mundialu nie tylko, jeśli chodzi o ustawienie drużyny.
Stało się. Remis. Mówiłem, że niebezpieczny wynik.
Jest też owca. Wyjątkowa – ma strój reprezentacji Chorwacji, Fan ID i swoje konto na Instagramie. Znaleźliśmy się niebezpiecznie blisko granicy mundialowego szaleństwa. Mimo wszystko uznaję, że to zbyt posrane, by Dolly miała przechylić szalę w tym jakże ważnym pojedynku. Nie można tego zrobić też pod samym stadionem, bo tu towarzystwo się wymieszało, a poza tym stało się bardziej międzynarodowe. Uwagę jak zwykle przyciągają Meksykanie ze swoimi kapeluszami, ale znajdziemy tu w zasadzie przedstawicieli wszystkich krajów, które przybyły do Rosji. Już w trakcie meczu przewagę zyskują Wyspiarze, mają nawet swojego (chyba) trębacza, który pomaga w dalszym pałowaniu się pewnym hasłem, ale mecz układa się tak, że zostają zbici z pantałyku i zaczynają rządzić mniej liczni Chorwaci.
No nie podejmuję się rozstrzygnięcia, którzy kibice wypadli dziś w Moskwie lepiej, ale jedno pewne – był ogień. Przypomnijcie sobie najpiękniejszy remis, który kiedyś widzieliście, by złapać odpowiednią skalę. Cieszyło to tym bardziej, że jeszcze kilka dni temu wydawało się, że rozstrzygnięcie będzie podobne, ale styl kompletny inny. Takie 0-0 po męczeniu buły, gdyż wszyscy, którzy potrafili się w Rosji bawić, pożegnali się już z turniejem. Po zajebistym dniu, przy świetnej otoczce, pozostało sprawdzić, jak zaprezentują się piłkarze.
Gdybym dostawał 1000 rubli za każdym razem, gdy dzień przed meczem słyszałem, że Chorwaci będą dziś zmęczeni, musiałbym domówić dodatkowy bagaż przed powrotem do domu. Dzisiaj, już w trakcie meczu, gdy Modrić i spółka po dwóch dogrywkach w nogach zaczęli mizernie, stałbym się milionerem i to nie tylko w walucie naszych wschodnich sąsiadów. Zmęczeni, osłabieni, wypompowani, zajeżdżeni, zmordowani, wypruci. Biegające dętki. Trzeba przygotować tlen, bo jego podanie jest kwestią czasu. No i tylko czekać aż ktoś dorzuci drugiego sztycha do pięknego trafienia Trippiera i powoli będzie można zaczynać świętowanie.
Nie wiem, co się stało z Chorwatami w przerwie. Wiem, że zawsze chciałbym być tak zmęczeni jak oni. Niesamowicie wyglądała ta przemiana, stało się coś kompletnie niespodziewanego – ci, którzy mieli opadać z sił, gonili do każdej piłki, jakby jutra miało nie być. 60. minuta – zero zmian. 70. – nic z tego. 80. – zapomnijcie. To może chociaż doliczony czas? A gdzie tam. Dalej grają ci, którzy ten mecz zaczęli. Dalić odbył tajemny staż u Smudy? Sprawa wyjaśnia się dopiero na konferencji – NIKT NIE CHCIAŁ SCHODZIĆ Z BOISKA.
Powiedzenie, że Chorwaci kompletnie nie przejęli się słupkiem Perisicia byłoby głupie, ale jakoś szczególnie się tym też nie zmartwili. Przed dogrywką moc była po ich stronie. Anglicy za to tak zmizernieli, że nie pomogłoby im nawet wiadro Rutinoscorbinu i rosół od babci. To była cenna lekcja dla gości, przed nimi przyszłość, ale trudno nie odnieść wrażenia, że do finału awansowała drużyna, która na to zasłużyła. Futbol jeszcze musi poczekać, zanim wróci do domu. I jeśli najbliższe cztery lata spędzi u Chorwatów, to będzie wtedy piękniejszy.
Z Moskwy Mateusz Rokuszewski
PS Złota Piłka dla Modricia.