Reklama

Sprawa, której nie zakładaliśmy – Soczi troszkę zakochało się w piłce

redakcja

Autor:redakcja

08 lipca 2018, 00:17 • 6 min czytania 11 komentarzy

Wiecie, jak zbliżyć się do szczytu frajerstwa? Już odpowiadam – wystarczy pojechać na mundial i prawdopodobnie jego najpiękniejsze 90 minut przestać w przeładowanym autobusie z rozładowanym telefonem w kieszeni. Trwająca zazwyczaj godzinę 30-kilometrowa podróż ze stadionu do hotelu przerodziła się w blisko trzygodzinne piekło i Belgię oraz Brazylię zobaczyłem, jak Polacy wyjście z grupy. Wszystko przez korek, jakiego tu jeszcze nie widziałem. Wniosek był prosty – Rosjanie tak tłumnie zwalili do Soczi, by obejrzeć swój ćwierćfinał z Chorwacją, że miasto tego nie wytrzymało. 

Sprawa, której nie zakładaliśmy – Soczi troszkę zakochało się w piłce

Rostów nad Donem, Krasnodar, Moskwa, Sankt Petersburg, Samara i tak dalej. Prowadziłem szybką sondę, by ustalić, kto się najmocniej namordował, by zobaczyć kamandę Stanisława Czerczesowa. Przestałem, gdy na koszulce w miejscu, w którym zazwyczaj jest nazwisko piłkarza, napisane było Workuta, a potem usłyszałem: „trochę ponad trzy dni w pociągach”.

Prawie (podkreślam – prawie) wybaczyłem im zepsucie wczorajszego wieczoru. Ogromne zaangażowanie wyrażone liczbą przebytych kilometrów to jedno. Drugie to niczym nieskrępowana radość, bo gdyby nie aparycja typowych Iwanów, można by dziś Rosjan pomylić z Peruwiańczykami, Meksykanami, a nawet Kolumbijczykami. Tak dobrze pod stadionem Fiszt nie bawił się nikt wcześniej.

Spora zaleta stadionu w Soczi - przechodzisz przez ulice i jesteś na plaży
Reklama
sdr

dav

Z głośników leci „A little party never killed nobody”, a na placu w Parku Olimpijskich tańczy jakieś 30 osób. Przebijamy „Cake by the ocean”, bo rusza się już połowa zgromadzonych ludzi. Aż w końcu wjeżdża swojska „Kalinka” i w okolicy chyba nie było osoby, która nie potupałaby nóżką. Miałem wrażenie, że za chwilę trzeba będzie im przypomnieć, iż za 40 minut zaczyna się mecz i po to tu przyszli, a czeka ich jeszcze przecież trzepanie na bramkach.

Wcześniej myślałem, że Rosjanie są w tym całym celebrowaniu mistrzostw bardziej surowi niż mięso na tatara. Owszem, potrafili ryknąć, ale w zasadzie tylko „Rossija, Rossija”. Owszem, na stadion nie przychodzili w tym samych ciuchach, w których chodzą po mleko, ale ograniczali się raczej do meczowych koszulek i kilku standardowych wzorów, więc fantazji w tym wielkiej nie było. Owszem, stawiali się licznie, ale bawili się raczej pojedynczo niż w grupach. Po tym spotkaniu zmieniłem zdanie. Zaproszenie na imprezę nazywaną też ćwierćfinałem mistrzostw świata, którego przed mundialem się kompletnie nie spodziewali, najwidoczniej wyzwoliło w nich nieodkryte wcześniej pokłady luzu oraz kreatywności – i to tu, w kompletnie niepiłkarskim Soczi.

Przejawiało się to nie tylko w radosnych tańcach i okrzykach. Ale po kolei…

Niecały rok przed startem mundialu. Ba! Trzy miesiące od pierwszego gwizdka w meczu z Arabią Saudyjską. Rosyjskie media już nawet nie udają, że przy krytykowaniu Stanisława Czerczesowa działają jeszcze jakieś hamulce. A w społeczne nastroje dokładnie wsłuchują się doradcy Władimira Putina, któremu klęska Sbornej jest potrzebna jak trenerowi jej kadry grzebień. No nie pasowałaby do obrazka mundialu idealnego. To najbardziej nieprzewidywalny element całej układanki, bo o ile trawę można pomalować na zielono nawet w nocy przez przyjazdem gości, o tyle mocnej kadry naprędce nie stworzysz. Choć szeptacze podpowiadają, że jakiś „nowy Hiddink” za odpowiednią opłatą mógłby spróbować. Skoro trudno wyglądać gorzej niż wtedy kadra Czerczesowa, to może warto spróbować? Podobno od zwolnienia trenera z wąsami ratuje tylko wstawiennictwo Witalija Mutki, wicepremiera i słynnego „ministra ds. dopingu”.

Reklama

6.07.2018. Konferencja prasowa przed ćwierćfinałem z Chorwacją. Stanisław Czerczesow wchodzi na salę pewnym krokiem w zapiętym pod samą szyję dresie kadry, a witają go… oklaski. Bardzo, bardzo nieśmiałe, ale to i tak rzecz prawie niespotykana na przedmeczowych pogadankach z dziennikarzami. Zainicjowała je starsza kobieta, która na co dzień nie zajmuje się piłką, a gest przypłaciła brakiem możliwości zadania pytania, choć rękę wyciągała wyżej niż prymuska z pierwszej ławki. To też pokazuje, jak mocno zmieniło się podejście do tej drużyny  – dziś rosyjską kadrą żyje każdy, każdy chce skorzystać z jej blasku.

Zmieniło się również podejście do jej trenera. Czerczesow już ląduje na muralach i koszulkach, a to na pewno jeszcze nie koniec tej manii. Na razie jeden z dziennikarzy postanowił rozkręcić akcję „wąsy nadziei”, bo właśnie w byłym trenerze Legii i jego umiejętnościach widział jedyną szansę na przejście Chorwatów. Niezłe były efekty w mediach społecznościowych, ale pod stadionem zalążki kultu Stanisława Sałamowicza też dało się zauważyć.

sdr

sdr

sdr

Czerczesow na konferencji wcale nie zachowywał się tak, jakby był w swoim żywiole. Dziennikarze z całego świata byli trochę podirytowani. Przecież te występy należały do najbarwniejszych na tym mundialu. Zdarzyło mu się zaprosić na podest Lorenzo, mieszkającego w Rosji peruwiańskiego dziennikarza, który zawsze wspierał rosyjską kadrę – dostał za to koszulkę ze swoim nazwiskiem i podpisami piłkarzy, po czym sam zjechał kolegów po fachu, którzy nie wierzyli. Było też przekręcanie imienia i nazwiska jednego z brytyjskich dziennikarzy, bo zabrzmiało podobnie do „James Bond”. No i oczywiście opuszczenie na chwilę sali, bo z gratulacjami dzwonił prezydent Putin.

I to właśnie ten motyw pozwolił opuścić dziennikarzom stadion Fiszt z w miarę ciekawym nagłówkiem. Wypytywali selekcjonera o relacje z głową państwa, odpowiedź tym razem dostali konkretną: – Dzwonił do mnie przed meczem z Hiszpanią i po meczu. Jesteśmy w kontakcie. Wsparcie prezydenta sprawia, że czujemy się komfortowo. Dla piłkarzy i nas wszystkich to dodatkowa motywacja. 

Ten ćwierćfinał właśnie w Soczi to przedmundialowy mokry sen Putina. Piłkę rosyjski prezydent uwielbia tylko tymczasowo. Woli judo, w którym w młodości odnosił sukcesy (choć jak wykazało śledztwo niezależnych dziennikarzy – nie tak wielkie, jak te, którymi się chwalił), a także hokej, w którego regularnie grywa ze znajomymi. Kopanej nie czuje, na mundial zgodził się na fali dobrego występu na Euro 2008, nie zdając sobie sprawy, że to był szczyt tamtej kadry. Za to uczucie, którym darzy Soczi, to coś zupełnie innego. Nieprzypadkowo to właśnie to miasto nazywa się czasem drugą stolicą. To tu rosyjski prezydent spędza wolne chwile. Tu podejmuje Angelę Merkel, gdy trzeba pogadać o gazociągu Nord Stream i konflikcie w Syrii. Tu zaprasza celebrytów i ważne persony z całego świata, by pochwalić się narciarskimi umiejętnościami na stoku i sylwetką na plaży.

sdr

dav

sdr

Gdyby zaprosił ich do swojego drugiego domu na mecz Rosji z Chorwacją, z pewnością wracaliby oni do domów w miarę zadowoleni. Mógłby pękać przed nimi z dumy, bo zorganizował ludziom – abstrahując od wszelkich kosztów – piękne igrzyska. Mógłby puszyć się jak paw, bo jego drużyna pokazała, że nie znalazła się w tej fazie rozgrywek przez przypadek. Nie otarła się o medal w stylu Korei Południowej, tylko wszystko podniosła z boiska.

To nie było stawianie Ziła w polu karnym jak w meczu z Hiszpanią. Tego obawiali się rosyjscy dziennikarze – kolejnej próby prześlizgnięcia się dalej z pomocą pięciu obrońców. Jasne, nie była to także piękna piłka, o której będzie można odpowiadać wnukom, ale chyba żaden potomek nie obrazi się na wspomnienie pięknej bramki Czeryszewa, który tak jak Marcin Budziński brzydko strzelać chyba nie potrafi. Do tego będzie można opowiadać o kilku stworzonych sytuacjach, dramatycznej dogrywce i bramce Fernandesa w momencie, w którym już nawet Czerczesow przestawał wymachiwać łapami z prośbą o głośniejszy doping i jeszcze jeden zryw.

No i o tym karnym Modricia, który Akinfejew miał na rękach.

Będzie o czym rozmyślać, będzie co wspominać. Nie tylko przez trzy dni w drodze powrotnej do Workuty.

roki pasek

I jeszcze kilka fotek:

sdr

sdr

sdr

dav

sdr

Najnowsze

Komentarze

11 komentarzy

Loading...